poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział szósty


Hej! Dla Was mamy nowy rozdział! Nam się podoba, a Wam? Pod poprzednim były tylko trzy komentarze, to stanowczo za mało, postarajcie się!!!

***

Tony sądził, że już nic dziwniejszego go nie spotka. W końcu przeżył już kosmitów spadających z nieba, sekretarki okazujące się tajnymi agentkami i Steve'a próbującego odpalić grę na Nintendo za pomocą mikrofalówki. Mylił się, oczywiście. Najdziwniejsze wydarzenie w jego życiu miało dopiero nadejść. 
Miał nadzieję. Nie był do końca pewien, na co dokładnie ją miał, ale stanowczo miał nadzieję. Nie wiedział tylko, czy wolałby, aby Thorowi przeszło, gdy wytrzeźwieje, czy... raczej tę drugą opcję. Rozum twierdził jedno, ale ciało wiedziało swoje. 
A Thor, jak na nordyckiego boga, był całkiem miły. I przystojny, definitywnie przystojny. Tony odkrył, że jeżeli tak by się zastanowić, to Thor mógłby być w jego typie. Gdyby nie fakt, że on sam jeszcze całkiem niedawno miał ochotę na bliższy kontakt z jego bratem. A tak poza tym, to czy Tony przypadkiem nie miał dziewczyny? Jak jej było...? A tak, Melody. Ostatnimi czasy zastanawiał się, czy coś z nim jest nie tak. 
Tak właśnie sobie rozmyślał, majstrując przy swojej zbroi, kiedy to nagle, ni stąd, ni zowąd padło zasilanie. Całe, co w przypadku technologicznie zaawansowanej siedziby Avengersów było praktycznie niemożliwe. Jednak zanim Tony zaczął na dobre zastanawiać się, o co tu do kurwy nędzy może chodzić, światła odżyły, jakby nic się nie stało. Tylko, że chyba naprawdę coś się stało, bo zaraz po tym, jak wrócił prąd, do warsztatu Tony’ego wpadł zdyszany Clint. Wyglądał, jakby doznał objawienia od samego Odyna. 
- Matko, Clint, coś się stało? – spytał Tony. – Natasha ci się oświadczyła? 
- Co? – Clint zrobił wielkie oczy, ale zaraz spanikowana mina wróciła na miejsce. – Musisz ze mną lecieć na górę, do sali konferencyjnej. Melody… ona… - zaciął się. 
- Ona co, Clint? – ponaglił go Tony. 
- Ona coś zrobiła! Musisz tam ze mną iść, szybko! 
I pociągnął Tony’ego za sobą. 
W pokoju Melody było ciemno. Tony polecił Jarvisowi, aby włączył światło, lecz szybko okazało się, że to niemożliwe. Jakby coś blokowało całą instalację. Rolety były zasłonięte, tak więc całość oświetlał jedynie blask padający z korytarza. W tym marnym świetle widać jednak było wyraźnie błyszczące oczy. 
Sztuk cztery. A Tony był pewien, że Melody miała tylko parę. Dreszcz przebiegł mu po plecach. 
- Melody? 
Wtedy usłyszał głos, którego nie spodziewał się usłyszeć już nigdy w swoim życiu. 
- Panie Stark? 
Tony z wrażenia na chwilę przestał oddychać. 
- Phil? – wychrypiał w końcu. 
- Tak, to ja. Tak mi się przynajmniej zdaje. 
Głos był ten sam, co poprzednio. 
Tony stał wmurowany w podłogę. Przecież to jest fizycznie niemożliwe, musi mieć jakieś omamy albo coś. Może to jakiś dalekosiężny skutek uboczny pocałunku Thora? Albo uderzył się w głowę, kiedy światło zgasło i teraz zwyczajnie mu się śni. Uszczypnął się. Auu! 
Clint stał tuż obok niego. 
- Czuję się tak samo, stary, wierz mi – powiedział lekko drżącym głosem. 
Usłyszeli westchnięcie Melody. 
- Zdaje się, że wszystko w porządku – stwierdziła. – Cholera, co tu tak ciemno? A, no tak. 
Pstryknęła palcami i nagle pokój rozjaśnił się światłem żarówki. 
Teraz Tony widział wyraźnie. Na łóżku, tuż obok wyglądającej na niebywale z siebie zadowoloną Melody, siedział agent Phil Coulson. Cały i zdrowy. 
Niestety, prócz tego nagi jak niemowlę i wybitnie zażenowany. Szybko zasłonił rękoma niewymowne... 
- Powinienem zapytać, co się stało, ale na początek wolę jednak zadać pytanie: gdzie moje spodnie? 
Melody zaczerwieniła się. 
- Wiecie, ubranie... Nie zawsze mi się z nim udaje. Macie... 
Tony, nadal oszołomiony, ściągnął swoje dżinsy. Nic innego nie przyszło mu do głowy, a jego bokserki w małe robociki były jedynie umiarkowanie żenujące... Phil Coulson szybko naciągnął na siebie jego spodnie. Miały zdecydowanie za krótkie nogawki, ale poza tym pasowały. 
Clint z wyrazem kompletnej pustki wpatrywał się w jakiś punkt w przestrzeni, kiedy nagle jakby się otrząsnął i spojrzał na stojącego, nadal lekko zażenowanego agenta. 
- Agencie Coulson – wymamrotał – znaczy się, to naprawdę ty? 
Coulson wzruszył ramionami. 
- Zdaje się, że tak – stwierdził. – Ale oczekuję od tej młodej damy pewnych wyjaśnień w tej właśnie kwestii. 
Mówiąc to, wskazał na uśmiechniętą od ucha do ucha Melody. Poza tym nie zdołał zrobić nic więcej, bo nagle został chwycony w pasie i uniesiony w powietrze, po czym mocno ściśnięty. Tuż przy uchu usłyszał łkanie Tony’ego. 
- O mój Boże, to ty! Wróciłeś! Naprawdę wróciłeś! 
Tony odsunął się od niego na niewielką odległość i wtedy dopiero można było się przekonać, że twarz ma zalaną łzami. O tak, Anthony Howard Stark płakał. Szybko odwrócił się do nadal oniemiałego Clinta. 
- Clint, Matko Boska, on żyje! – zawołał. – Zobacz, on żyje! 
Clint dopiero wtedy szeroko się uśmiechnął. I zemdlał. 
- Och – jęknął Coulson – może powinniśmy sprawdzić czy nic mu nie jest? 
Melody tylko machnęła ręką. 
- Nic mu nie jest – zapewniła – nadmiar wrażeń. Zaraz powinien wrócić do siebie. 
Tony nadal zajmował się głównie wpatrywaniem w Coulsona wzrokiem wskazującym na bezbrzeżny zachwyt i prawdę mówiąc, Melody zaczęła się zastanawiać, czy nie jest z nim przypadkiem gorzej niż z Clintem. 
- Wiesz co... Może ja cię teraz odprowadzę do łóżka, a Phil spotka się z innymi, dobrze? 
Tony popatrzył na nią jak na paskudne źródło rozproszenia, które przeszkadzało mu pławić się w majestacie Jego Wysokości Agenta Coulsona. Melody więc wzięła go za ramię, zaprowadziła do pokoju, po drodze zgarniając zaniepokojonego Thora i zamknęła ich obu. Tak będzie lepiej, przynajmniej na razie. 

*** 

- Widziałeś? Phil... 
- Oczywiście, svass. Żyje. 
- To takie... - Tony nagle zamrugał. Coś tu nie pasowało. 
- Jak mnie nazwałeś? 
Thor uśmiechnął się szeroko. Za szeroko. 
- Svass – powtórzył – znaczy „ukochany”. 
- Aha – Tony pokiwał głową. 
Nagle poczuł coś jakby ktoś przyłożył mu Mjolnirem w mózg. Odwrócił się do Thora gwałtownie. 
- Że jak?! 
Thor wpatrywał się w niego z tym dziwnym wyrazem totalnego szczęścia na twarzy. 
- Ależ tak, Tony Howardsonie – rzekł i chwycił dłonie Tony’ego, ściskając je niemiłosiernie – jesteś moim ukochanym. 
Stark jakby zawisnął w próżni. Nie mógł zrobić absolutnie nic, tylko wypuścić z siebie ciche: 
- Co? 
Bóg błyskawic tymczasem, nadal z tym ogromnym uśmiechem ściskając mu dłonie, mówił dalej: 
- Miałeś rację, mówiąc, iż przeznaczenie może się mylić. Doprawdy, jak mogłem być tak ślepy i nie dostrzec prawdziwego szczęścia, które stało tuż pod moim nosem? 
- Hę? 
- A teraz jeszcze doszedł kolejny powód do wielkiej radości. Oto Syn Coula powrócił z martwych! 
Thor jednym ruchem postawił ogłupiałego Starka na nogi i wziął go w swe wielkie, umięśnione ramiona. 
- Zaiste wielkie szczęście spadło na mnie! Och, svass! 
Tony’emu coś brzęknęło w mózgu dopiero, kiedy poczuł, jak boski język wsuwa mu się do ust. 
Nie był pewien, czy odsunąć się, czy zrobić coś innego, ale uznał, że skoro jest zamknięty z najwyraźniej zadużonym niczym dwunastolatka olbrzymim facetem w jednym pokoju, najlepszym wyjściem byłoby jednak współpracowanie do chwili, gdy ktoś otworzy drzwi. Wtedy będzie mógł zadecydować, czy woli uciec, czy... zrobić coś innego. 
- Chwila... - powiedział, czując, że będzie miał jutro na żebrach urocze sińce w kształcie wielkich dłoni. - To trochę... zbyt szybko. 
Tony Stark mówiący, że coś się dzieje za szybko. Absolutnie nikt by w to nie uwierzył. 
- Ależ wcale nie, svass! – zahuczał Thor. – Wszystko stało się w odpowiednim czasie, czy nie widzisz? Ten cud to był znak dla nas! 
- Eee, znak? Znaczy, chodzi ci o Coulsona? 
Tony’emu z głowie wręcz buzowało. W co on się znowu wpakował? Najpierw ta cała afera z Lokim i Melody, potem Coulson nagle wraca do życia, a teraz to. No właśnie! Melody! 
- Słuchaj, Gromowładny – powiedział, na wszelki wypadek odsuwając się nieco od szczerzącego się boga. – Bardzo mi to twoje uczucie pochlebia i w ogóle, ale tak się składa, że ja mam już dziewczynę. Rozumiesz? 
Technicznie rzecz biorąc, to ona tak całkiem nie była jeszcze jego dziewczyną. Byli dopiero na pierwszej randce i to niepełnej, ale w końcu liczą się chęci, prawda? 
Na Thorze wcale nie zrobiło to wrażenia. 
- Och svass! – roześmiał się. – Nie masz się o co martwić, panna Melody nie stanowi dla nas zagrożenia. Jestem pewien, że jak tylko powiem jej o wielkiej miłości, która nas połączyła, z pewnością pozwoli nam być razem. 
Thor spoglądał na niego jak na milionową wygraną w totka. 
- Widzisz, nie jestem pewien… - zaczął Tony, ale blondyn nawet nie dał mu skończyć. 
- A potem wyruszymy do Asgardu, aby przygotować nasz ślub. 
- Eee, ślub? 
„O kurwa.” 
Tony wziął kilka głębokich oddechów. Miał do czynienia z Thorem. Z typem, który zakochał się w pierwszej kobiecie, którą zobaczył, gdy uderzył o ziemię. I który przeżywał miłości na całe życie trwające po mniej więcej dwa tygodnie. Chyba po prostu trzeba poczekać, aż mu przejdzie, a najlepiej podsunąć kogoś innego. Bruce odpadał z wiadomych powodów, podobnie jak Cap, nie nienawidził Thora na tyle, aby podsunąć mu Nataszę, Raven wyglądała podejrzanie, Melody była zajęta... Hawkeye? Chyba wspominał, że nie lubi blondynów... Agent Phil i Fury też odpadali... No cóż... 
- Wiesz, pączusiu... - powiedział wolno. - Nie, żebym się coś czepiał, ale może byś się mnie spytał najpierw o zdanie... 
Bogu piorunów nagle zrzedła mina. 
- Och, jak mogłem o tym zapomnieć! – zawołał. – Przecież to wasza midgardzka tradycja! 
- Eee... – Tony niezupełnie kapował. 
- Zaręczyny! Wy na Midgardzie się zaręczacie, prawda? Tak mówiła mi Jane. 
Tony kiwnął głową. 
- No tak, musisz uklęknąć i się oświadczyć… 
Buch! Kolana Thora natychmiast gruchnęły o podłogę. 
- … za pomocą pierścionka. 
Thor jakby nie zrozumiał. 
- Czego? 
- Pierścionka zaręczynowego. Aby się oświadczyć, musisz uklęknąć na jedno kolano i dać wybrance, eee, wybrankowi, pierścionek z brylantem – wytłumaczył mu Tony. 
- Och – tym razem Thor naprawdę posmutniał – rzeczywiście, jak mogłem o tym zapomnieć. 
Zapadła krótka cisza, wypełniona gonitwą myśli u Tony’ego i kontemplacją podłogi u Thora. 
- Jesteś pewny, że to konieczne? – spytał bóg. 
Tony, wyczuwając ratunek, gwałtownie pokiwał głową. 
- O, tak! Bez wyjątkowo drogiego i pięknego pierścionka zaręczynowego nawet nie masz co myśleć o proszeniu kogokolwiek o rękę – zapewnił zafrasowanego blondyna. 
Jednak ten długo się nie załamywał i po chwili stanął wyprostowany z miną wyrażającą pewność siebie. 
- Nie martw się, Tony Howardsonie! – oświadczył. – Otrzymasz wkrótce swój pierścień zaręczynowy, kiedy klęknę przed tobą i dopełni się rytuał zaręczyn! 
Uff. Nie wątpił, że Thorowi uda się zdobyć ten pierścionek, jednakże trochę czasu to potrwa. Tony miał nadzieję, że dostatecznie dużo. 
- Wydaje mi się, że w międzyczasie możemy zająć się innym midgardzkim zwyczajem... - stwierdził poważnym tonem bóg piorunów, wstając i otrzepując kolana. Tony nie miał pojęcia, o co mu chodzi i chyba bał się zapytać. Szybko jednak się przekonał, gdy świat zawirował i nagle zorientował się, że leży na plecach na łóżku, a nad nim pochyla się rozpromieniony niczym człowiek siedzący cały dzień na odpadach radioaktywnych Thor. 
Aha. O ten zwyczaj mu chodziło... 
I widać było jak na dłoni zaangażowanie Thora w kultywowanie tych zwyczajów, kiedy jednym ruchem zdjął z siebie koszulkę ukazując umięśniony tors. Tony przełknął ślinę. Na taki widok ludzie sami musieli mu wskakiwać do łóżka. Nic dziwnego, że Bruce ostatnio chodził taki zadowolony. Nawet Mały Tony zaczął przejawiać nagłe zainteresowanie poznaniem innych boskich atutów. Cholera. Musi się jakoś z tego wyplątać. 
- Uhm, kotku – zaczął, kiedy Thor schylał się już aby go pocałować – nie sądzę aby to był dobry pomysł. 
Thor zatrzymał się w połowie drogi i uniósł brwi w zdziwieniu. 
- A to dlaczego nie, svass? 
- No bo widzisz, istnieje jeszcze u nas taka naprawdę stara tradycja. 
- Och, o jaką to ci chodzi, o mój najdroższy? – zainteresował się Thor. 
- Noo, ta tradycja mówi, że nie powinno się uprawiać seksu przed ślubem, trzeba poczekać do nocy poślubnej. 
- O… - Thor znowu posmutniał. 
- A ja akurat bardzo szanuję tę tradycję, więc rozumiesz…- Tony uśmiechnął się przepraszająco. 
Nie mógł uwierzyć, że właśnie to powiedział. 
Thor z rezygnacją usiadł na łóżku. 
- Cóż – powiedział – jeżeli taka jest tradycja, to kimże jestem ja, aby się tejże sprzeciwiać? 
- Bogiem? – zapodał Tony i zaraz mentalnie kopnął siebie w tyłek. 
Thor pokręcił przecząco głową. 
- Nawet bóg piorunów nie może przeciwstawić się świętej tradycji – powiedział z poważną miną. – Jakakolwiek by ona nie była – dodał. 
Tony entuzjastycznie pokiwał głową. Nie, żeby entuzjastycznie opierał się pogłębieniu znajomości, po prostu nie bardzo mu pasowało pogłębianie znajomości ORAZ branie ślubu. 
- Wobec czego uważam, że powinniśmy się wybrać do Asgardu natychmiast! - stwierdził Thor poważnie, całując go w czoło. W zasadzie, to było... miłe. Dawno nikt go tak nie całował. 
- Zaraz, zaraz... TERAZ? 
- Może jutro? 
Tony wiedział, że wszelki opór nie ma sensu. 
- Jutro... - mruknął, czując, jak Thor układa się obok niego na łóżku i przytula go mocno.

2 komentarze:

Unknown pisze...

Ten blog jest po prostu mega :D trochę skomplikowany , ale idzie się połapać :)
A jak się uśmiałaaaam ... dzięki :*

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.