poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział siódmy


Hej!
Akcja się rozwija, ale nadal mało komentujecie... Niedobrzy czytelnicy!

***

Chyba żadne z Avengersów nie pamiętało, aby Dyrektor Fury dał im cały dzień wolnego (nie, żeby sami nie zrywali się z pracy, w ich przypadku było to na porządku dziennym, znaczy, tygodniowym) ot tak, sam z siebie. Jednak tym razem zrobił to bez mrugnięcia okiem, bo i okazja należała do tych, które przydarzają się raz w życiu. Lub, jeżeli chodzi o normalnych ludzi, nigdy. W końcu nie zawsze twój martwy przyjaciel, który zginął śmiercią tragiczną, pchnięty nożem przez szurniętego boga, nagle wraca z martwych. 
Melody dokładnie nie wytłumaczyła im, jak zdołała tego dokonać, ani skąd u diabła posiada moce wskrzeszania. 
- Po prostu to potrafię, - powtarzała – zresztą mocy tajemnych się nie kwestionuje. 
A na całkiem logiczne stwierdzenie „ale my chce my po prostu wiedzieć jak to zrobiłaś”, dziewczyna wzruszyła tylko ramionami i poprosiła o puszkę dietetycznej coli bo „od tego całego wskrzeszania zaschło jej w gardle”. 
Tymczasem Phil Coulson zdążył już ponownie zaaklimatyzować się w świecie żywych, a nawet włożył na siebie swój zwyczajny garnitur, bez którego, jak to określił, czuł się nagi. 
Nawet Natasza ucieszyła się z jego powrotu i powstrzymała się od paskudnych komentarzy. Panował nadzwyczaj radosny nastrój, którego nie podzielała jedynie Raven, zupełnie nie rozumiejąca, czemu jest tyle szumu o łysiejącego pracownika biurowego. Ona nadal przesiadywała przy nieprzytomnym Lokim - cała reszta zrezygnowała z wart na rzecz świętowania. 
Błąd. Zdecydowanie. 
Gdy Loki obudził się, była przy nim tylko jedna osoba, z czego był niezwykle zadowolony. Raz w życiu wydawało się, że szczęście mu sprzyja. 
- Do Asgardu - wyszeptał. - Muszę się dostać do Asgardu... 
Raven pochyliła się nad nim. 
- Ostrożnie – ostrzegła go – najlepiej się nie ruszaj, nadal jesteś bardzo słaby. 
- Ale…ja muszę do Asgardu. 
Loki chciał się podnieść. Raven delikatnie sprowadziła go z powrotem do pozycji leżącej. 
- Niestety, w tej chwili jest to niemożliwe – oświadczyła. 
Ale Loki nadal nie miał zamiaru leżeć spokojnie. 
- Ty… ty nie rozumiesz – wychrypiał – to tam jest, ja MUSZĘ to odzyskać zanim… zanim… 
- Zanim co? – Raven, nagle zainteresowana, starała się odnaleźć jego wzrok. – Co takiego jest w Asgardzie? 
- Nie ma czasu… 
Loki gadał jak w malignie. O co mogło mu chodzić? 
Raven przybliżyła do niego twarz. 
- Posłuchaj mnie – powiedziała. – Na razie nie ma jak dostać się do Asgardu, ale powiedz mi, proszę, co musisz stamtąd zabrać, dobrze? Może uda mi się pomóc. 
Loki spojrzał jej twardo w oczy. Matko, jakie cudne on ma źrenice. Zupełnie jak te szmaragdy, które widziała kiedyś u tego rosyjskiego jubilera, którego musiała sprzątnąć. I nawet skrzą się tak samo jak tamte kamienie. Hmm, o czym to ona… ach, tak. 
- Ufasz mi, prawda? – spytała go. 
Wzrok Lokiego trochę złagodniał. Pokiwał głową. 
- No więc teraz raczej nic nie zrobimy – stwierdziła. – Nie, kiedy ty jesteś w takiej kiepskiej formie, a ja zużyłam sporą część swoich mocy na walkę z tą zieloną kreaturą. 
- Chodzi ci o Hulka? – spytał ją zainteresowany. 
- Tak. 
Po twarzy Lokiego przebiegł nagły skurcz, a jego ciało lekko zadrżało. Wyglądał, jakby przypomniał sobie coś niezupełnie miłego. 
Rozejrzał się, nagle przerażony. 
- Eee, czy on tu jest? Hulk, znaczy się. 
- Nie, już dawno zmienił się z powrotem, ale o co… och. 
Nagle ją olśniło. No tak. Nic dziwnego, że czarnowłosy wyraźnie bał się Hulka - gdyby to jej przytrafiło się to, co Lokiemu, miałaby traumę do końca życia. 
- Nie martw się, Loki, ta zielona bestia już nigdy cię nie skrzywdzi. 
Loki spojrzał na nią z nadzieją w pięknych oczach. 
- O-obiecujesz? 
- Z ręką na sercu – oświadczyła Raven, najodważniejszy człowiek na świecie. 
Loki najwyraźniej uwierzył, bo szybko przeszedł do poprzedniej naglącej sprawy. 
- Ja... muszę wrócić. Zostawiłem tam coś ważnego i muszę to zabrać, zanim Odyn się zorientuje. 
Twarz Raven rozświetliła się czystą, wydestylowaną ciekawością. Poprawiła mu poduszkę i zapytała. 
- Co? 
- Nic... to znaczy... artefakt. Nic więcej nie powiem. Ale jeśli uda ci się namówić Młotka... znaczy, Thora, na wycieczkę do Asgardu, obsypię cię złotem, diamentami, czy czym tam chcesz... 
Raven kiwnęła głową. Nawet wiedziała, co chce. 

*** 

Nie musiała przekonywać Thora, ten sam niemalże rwał się do podróży. 
- Musimy tylko poczekać, aż svass się spakuje i czym prędzej wyruszamy – trajkotał uradowany. – Ojciec z pewnością będzie wielce rad, kiedy go pozna! 
Raven przyglądała się temu znudzona, za to Tony stał niczym kłoda i wpatrywał się w zupełnie pustą walizkę, jakby miała skoczyć i odgryźć mu głowę, jak tylko się do niej zbliży. W co on się znowu wpakował? Jak do tego doszło? Zerknął na Thora, który nadal gadał, lub raczej monologował do zupełnie ignorującej go Raven. Myślał, że jakoś udało mu się chwilowo umknąć od tych całych planów małżeńskich blondwłosego boga, ale ten zwyczajnie porwał go z imprezy na cześć powrotu Coulsona i kazał pakować walizkę bo „zaraz wyruszamy do Asgardu, svass, poznasz Ojca i Matkę, oraz moich wiernych przyjaciół”. Poza tym, był pewien, że o obecnym stanie rzeczy nikt nadal nie poinformował Melody. Jeszcze się wścieknie i gotowa zrobić Thorowi krzywdę. Dopiero po chwili do Tony’ego dotarła niedorzeczność jego rozumowania. I od kiedy tak bardzo troszczy się o Thora? 
Nie zdołał sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż do pokoju wpadła wściekła jak nigdy Melody. 
- Czy ktoś mógłby mi uprzejmie wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? – zażądała. 
Thor uśmiechnął się do niej rozpromieniony. 
- Ślub biorę! 
Z jakiegoś powodu Melody się uśmiechnęła. Tony pomyślał, że to dziwne i nie na miejscu, i uznał, że lepiej, aby przyglądał się rozwojowi wydarzeń z odpowiedniej odległości. Na przykład z Kamczatki. 
- Gratulacje! Z kim? 
Thor chwycił w pasie Tony'ego, który właśnie był w trakcie bohaterskiego wycofywania się na z góry upatrzone pozycje. 
- Z Anthonym, oczywiście! Kochamy się i zamierzamy się pobrać, jak tylko Odyn nas pobłogosławi i uporamy się z tym małym problemem w kwestii śmiertelności... 
Stark już miał otworzyć usta, aby zaprotestować (brew Melody zniknęła za linią jej włosów), lecz nagle wyłapał coś, co kazało mu zmienić plany. 
- Problemem? 
Bóg gromu uśmiechnął się do niego w sposób wyraźnie zawierający sugestię "moje słodkie, głupiutkie kochanie". 
- Nie ma sensu brać ślubu z kimś, kto przeżyje jeszcze tylko marne kilkadziesiąt lat, w najlepszym wypadku... Myślałem, że to oczywiste. Możesz to uznać za podarunek ślubny, svass. 
Zaraz, czy on właśnie proponował mu nieśmiertelność? Pod Tonym, który jeszcze kilka dni temu wyrywał z głowy siwe włosy, ugięły się nogi. Po raz pierwszy, od kiedy skończył siedemnaście lat. 
- Znaczy, eee, chwila. 
Nagle mózg Tony’ego Starka potrzebował czasu aby zaabsorbować jakąś informację. To też od dawna mu się nie zdarzyło. 
- Ty – wskazał na rozświetlonego czystym szczęściem Thora – proponujesz mi – tu wskazał na siebie – nieśmiertelność. 
Boska twarz rozświetliła się jeszcze bardziej i zaczęła przypominać słońce. 
- Oczywiście! My, Asgardczycy, mamy taką możliwość, jeżeli nasz wybranek miał nieszczęście urodzić się śmiertelnikiem. Wtedy potrzebna jest zgoda Wszechojca, czyli Odyna, aby odbyć odpowiedni rytuał i stajesz się nieśmiertelny - Thor wytłumaczył radośnie, a Tony poczuł, jak otwierają się przed nim zupełnie nowe możliwości. Na przykład nieumieranie. Nieumieranie brzmi fajnie. 
Za to Melody miała chyba inne zdanie na ten temat. 
- Chwileczkę – przerwała tę radosną wymianę zdań i zwróciła się do Thora. – Chcesz mi powiedzieć, że planujesz wziąć ślub z moim chłopakiem? 
Tony doszedł do wniosku, że musi coś wyjaśnić. 
- Wiesz, formalnie to ja jeszcze nie jestem twoim chłopakiem… 
Melody gwałtownie odwróciła się w jego stronę. W jej oczach czaiło się piekło, a Raven zaczęła żałować, że nie ma popcornu. 
- Ty! Ty puszczalska, mała parówo! - Melody wyglądała, jakby ktoś jej przeszczepił osobowość od Hulka. - To niby po co ja się tak starałam... 
Technicznie, to staranie polegało na tym, że używała nici do zębów dwa razy dziennie, zamiast zwyczajowo raz, ale i tak.... Powietrze wokół Melody zgęstniało, na jej twarzy zaczęły pojawiać się cienie w miejscach, gdzie bynajmniej nie powinno ich być. Uniosła dłonie, a Thor równie szybko uniósł swój młot. Zapachniało ozonem, a Tony'emu zaczęły się jeżyć włosy na karku. Usłyszał tuż przy uchu cichy trzask przeskakującej iskry. 
- Spokojnie, nie jest źle... - spróbował, ale Thor zasłonił go własnym ciałem. Będzie trudno... 
- Nie waż się go tknąć, śmiertelniczko! – huknął bóg piorunów i nagle w jego wyciągniętej dłoni pojawił się Mjolnir. Jednak Melody pstryknięciem palców wyrwała mu go z dłoni. 
„O, k…”, Tony nie zdążył dokończyć tej myśli, kiedy to młot zatoczył łuk i wyleciał przez okno, ciągnąc za sobą Melody, której wyciągnięta ręka zahaczyła o skórzaną obręcz wystającą z jego rączki. 
- Nie martw się, svass – Thor objął oniemiałego Starka w pasie – nic jej nie będzie, polata sobie trochę, aż jej nie przejdzie. 
Tony pomyślał, że jakoś mu to nie przeszkadza. Thor również coś pomyślał, ale najwyraźniej nie miało to związku z Melody bo pochylając się, delikatnie uniósł Tony’emu podbródek i zanim ten zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, pocałował go namiętnie. Z języczkiem. I Tony odkrył, że tak naprawdę, to nic go już nie obchodzi. Nic, co nie jest Thorem i jego ustami, ani nie należy do jego osoby. 
Raven ignorowała obu mężczyzn i uwiesiła się okna, obserwując wrzeszczącą Melody, śmigającą ósemki ponad dachami budynków. 
- Ciszej się całujcie, właśnie kontempluję najlepszą chwilę w moim życiu i będę ją odtwarzać raz za razem, kiedy tylko zrobi mi się smutno... - powiedziała, uśmiechając się szeroko i bardzo, bardzo paskudnie. 
Thor z wyraźnym żalem oderwał się od ust swojego narzeczonego in spe i cmoknął go wesoło w czoło. 
- Wiesz, te wasze midgardzkie zwyczaje są bardzo kłopotliwe... - powiedział z wyraźnym żalem, odsuwając się od niego i najwyraźniej nie chcąc drążyć bolącego go tematu. - Pomóc ci się spakować, svass? Czy wolisz iść do swojej... eee... przyjaciółki. 
To ostatnie słowo wymówił, jakby było czymś paskudnym, co mu się przykleiło do języka i bardzo chciał się tego pozbyć. 
- Ale nic jej nie będzie – upewnił się Tony. Żeby nie było, że się nie interesuje. 
Thor wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. Starkowi to wystarczało. 
- No to dawaj tę walizkę – rozkazał i sam pognał do szafy po swoje najlepsze ciuchy. W końcu nie może pokazać się w Asgardzie wyglądając jak jakiś żul. 
Do pokoju wpadł zdyszany Clint. 
- Nie uwierzycie, co się dzieje! 
- Błagam, nie mów mi, że ktoś znowu zmartwychwstał – z wnętrza dobiegł zaniepokojony głos Tony’ego. 
Clint wyglądał na mocno rozbawionego. 
- Eee, nie, ale Melody właśnie fruwa sobie nad miastem – spojrzał na Thora – a w ręce trzyma twój młotek. 
I zaczął się histerycznie śmiać, podczas kiedy zachwycona Raven nagrywała przedstawienie za oknem kamerką w swoim telefonie. 
- Zachowam to dla potomności – oświadczyła, kiedy Clint również dorwał się do okna. 

*** 

Loki nie był zadowolony, gdy Raven zostawiła go samego. Nadal był bardzo słaby, zajmował się więc głównie leżeniem i oddychaniem. Nie zauważył nawet, jak drzwi do pomieszczenia, w którym się znajdował, otworzyły się i wszedł przez nie ktoś, co do kogo był pewien, iż go już nigdy nie zobaczy. 
Coulson podszedł do Lokiego powoli, uśmiechając się zdawkowo, a bóg kłamstwa dopiero wtedy go zauważył, gdy ten niemalże nad nim zawisnął. 
- Co? 
- Pamiętasz mnie? 
Owszem, pamiętał. I był absolutnie pewien, że akurat ten upierdliwy śmiertelnik nie będzie sprawiał mu już problemów. A teraz leżał słaby i niezdolny do poruszenia ręką... 
- Ja nie... - próbował, najsłodszym tonem, na jaki mógł się zdobyć. 
- Tak, niewinny jesteś niczym nieobsrana łąka. 
Loki spojrzał na niego oburzonym wzrokiem. 
- No dobra, pamiętam cię doskonale i błagam, tylko nie próbuj mi wypominać swojej śmierci. Byłeś przeszkodą na mojej drodze, musiałeś zostać wyeliminowany. Jestem pewien, że ten twój jednooki szef postąpiłby podobnie. 
Po czym oddychając ciężko, przymknął oczy. Świetnie. Był tak słaby, że nie był w stanie nawet kilku krótkich zdań wymówić bez utraty oddechu. 
Coulson przysunął sobie krzesło i rozsiadł się na nim wygodnie. 
- Radzę nie bawić się w przesadne monologowanie – uśmiechnął się. – Musisz oszczędzać siły. 
Loki prychnął i aż rozbolała go od tego głowa. 
- Czego ode mnie chcesz? – spytał poddenerwowany. 
- Chciałem tylko sprawdzić, jak się miewa mój morderca. – Twarz agenta nie zdradzała żadnych emocji. 
- I tak sobie przyszedłeś się ze mną przywitać, tak? 
Coulson uniósł tylko kącik ust w dyskretnym uśmiechu. 
Lokiego zaczęła ta sytuacja naprawdę irytować. Co ten głupi śmiertelnik sobie wyobraża? Zwyczajnie nie da się go odczytać. A Loki powinien czytać w nim jak w otwartej książce. 
Coulson przez chwilę milczał. 
- Twój ojciec nie będzie zadowolony, gdy się dowie, co nawyczyniałeś - powiedział w końcu, a Loki prychnął. Też mu coś. - A wierz mi, bardzo szybko go zobaczysz. 
Zaraz, czy on mówił o... Loki spróbował zrobić wściekłą minę. 
- Zabieramy cię do domu. Radzę zabrać dużo kąpielówek na zmianę. Nawiasem, czy ta część mitologii o wężu i przywiązaniu do skały była prawdziwa? 
Loki spojrzał na niego jak na wariata. 
- O jakim... 
Coulson uśmiechnął się. 
- Chyba będę musiał coś podpowiedzieć Odynowi...

Brak komentarzy: