Steve Rogers nie lubił filmów katastroficznych.
Obejrzał ich jednak na tyle dużo (próbując zorientować się w
tych dziwnych, nowych czasach, które całe zdawały się jedną wielką katastrofą),
że mógł stwierdzić z całą pewnością: od tego się właśnie zaczyna.
Od tej sennej ciszy, w której nikt się niczego nie
spodziewa. I dopiero patrząc wstecz można dojrzeć te drobne, pozornie
niepowiązane ze sobą fakty.
Farmer z Wyoming znalazł rano na swym polu wykoszone
kręgi.
W okolicach koła podbiegunowego zaobserwowano niezwykłej
urody zorze polarne.
Zwierzęta stały się jakieś niespokojne; psy wyły nocami,
koty wściekle drapały do drzwi.
Transmisja finałowego meczu World Series została przerwana w
połowie przez dziwne trzaski i szumy. Mówiono o uszkodzeniu satelity przez
"kosmiczne śmiecie".
A potem jest romantyczny wieczór na tarasie Stark Tower i
setka spadających gwiazd. "Meteorytów" - poprawia go Bruce, jak
zwykle z pobłażliwym uśmiechem.
I wtedy się zaczyna.
***
Phil Coulson spoglądał na ciemniejące niebo. Nowy Jork był
piękny o tej porze roku. Tak przynajmniej mówił każdy slogan, reklamujący
miasto, który miał na celu nakłonić turystów aby przybyli tu i pozbyli się
zawartości swoich portfeli. Zwykle to działało, chociaż nikt tak naprawdę nie
miał pojęcia dlaczego.
- Trochę przypomina to Asgard.
Obok niego stała Sygin. Spojrzał na nią.
- To przez te światła – wyjaśniła – Nawet nocą jest tutaj
jasno.
- O tak – przyznał Phil – są naprawdę piękne.
Sygin się uśmiechnęła, a on znowu poczuł jak coś łapie mu
wnętrzności i ściska. Zwykle związki międzyludzkie omijały Coulsona, a i on
jakoś nie starał się ich szukać. Nie było takiej potrzeby. Aż do teraz. Bo
teraz stała obok niego ta niesamowita kobieta i nawet nie wyglądała na
szczególnie przejętą tym, co jej obecność robi dla jestestwa biednego
agenta.
- Wszyscy bardzo się cieszymy, że Tony jest cały i zdrowy –
powiedział po chwili milczenia.
Na pierwszy rzut oka na twarzy Sygin nie zaszła żadna
zmiana, jej uśmiech pozostał ciepły i uprzejmy. Jednak Coulson potrafił
dostrzec w jasnych oczach wyraz zawstydzenia, oraz… Czy to był smutek?
- Zrobiłam co w mojej mocy – powiedziała cicho.
- Myślisz o Lokim, prawda?
Westchnęła.
- Nie mogę pozbyć się uczucia, że to, co przydarzyło się
Tony’emu to po części moja wina.
Phil już otwierał usta, ale Sygin uniosła dłoń.
- Wiem, wiem, jednak mimo wszystko czuję się za to
odpowiedzialna – spojrzała na stojącego obok agenta - Bądź co bądź Loki to mój
mąż. Wprawdzie niewiele mamy już ze sobą wspólnego, ale przecież świetnie go
znam i powinnam była przewidzieć, że będzie coś kombinował.
Coulson pokręcił głową.
- Nikt z nas nie zdołał przewidzieć na co wpadnie Loki, a
przecież przez cały czas był pod czujną obserwacją. Po prostu niektóre rzeczy
są splotem wieku różnych wydarzeń, których wyniku nie jesteśmy w stanie
przewidzieć.
Sygin spojrzała na niego z uśmiechem. W jej oczach tym razem
dostrzegł wdzięczność. Prze chwilę Phil wyglądał jakby walczył sam ze sobą,
jednak w końcu się poddał.
- Mogę zadać ci pytanie?
- Oczywiście – powiedziała Sygin – nie krępuj się.
- Mmm – przez twarz Coulsona przebiegł wyraz lekkiego
zażenowania – Nie chcę być niegrzeczny… chodzi o tę sprawę z Hel…
Kobieta przyglądała się mu z czymś, co mogło być tylko
niebiańską cierpliwością. Phil był jej za to niewyobrażalnie wdzięczny.
W końcu wziął się w garść.
- Jak to się stało, że Loki tak nagle postanowił pomóc
swojemu bratu w odzyskaniu Tony’ego?
Przez chwilę twarz Sygin pozostała nieruchoma i Coulson
pomyślał, iż zrobił coś kompletnie głupiego, jednak po chwili na twarzy kobiety
wykwitł wielki uśmiech i zwyczajnie wybuchła ona śmiechem.
To wyraźnie skonfundowało jej rozmówcę.
Sygin, nadal chichocząc, założyła ramiona na piersi, stając
z nim oko w oko.
- Muszę przyznać agencie Coulson, jest pan naprawdę
bystry.
Kącik jego ust mimowolnie uniósł się do góry.
- Po części wymaga tego moja posada, droga pani – stwierdził
z lekką ironią w głosie.
Sygin znów się roześmiała.
- Nie wątpię – jej zaczął przypominać ten na twarzy Phila –
A więc chcesz wiedzieć co lub kto stoi za nagłą przemianą boga Kłamstw.
Skinął głową.
Zerknęła w stronę miasta, jakby szybko zbierając myśli.
Szybko odwróciła do niego wzrok.
- Powiedzmy, że ktoś mocno go zmotywował.
Coulson stwierdził, że musi mu to wystarczyć, a coś jeszcze
bardziej głośniejszego przekonywało jego mózg, że tak naprawdę to nie chce tego
wiedzieć.
W tym momencie pomiędzy tą dwójką pojawiło się coś, co mogło
być nicią porozumienia, ale taką, która łączyła ludzi o tej samej inteligencji
i bystrości umysłu, które to jednak nie szukają u publiki poklasku. Wbrew temu,
co twierdziły stałe czytelniczki romansów, takie uczucie nie zdarzało się
często.
I może wtedy pomiędzy stojącymi naprzeciwko siebie kobietą a
mężczyzną doszłoby do czegoś więcej, na przykład chwycenia za rękę, od którego
wiele pięknych rzeczy się zaczyna, niestety dokładnie w tym decydującym
momencie coś za oknem zwróciło ich uwagę. Coś, co z pewnością nie było
spadającą gwiazdą.
Sygin zareagowała pierwsza.
- Niech zgadnę, tysiące zielonych świateł, spadających na
ziemię nie jest w Midgardzie częstym zjawiskiem.
Coulson zastanawiał się tylko przez chwilę.
- Raczej nie.
- Tak myślałam.
***
Kiedy zjawili się w głównej Sali, przy długim stole zebrali
się już wszyscy Avengersi, nie licząc Tony’ego i Thora, których, biorąc pod
uwagę rosnącą powagę sytuacji, trzeba będzie wkrótce ściągnąć z powrotem na
Ziemię.
Wszyscy niczym zahipnotyzowani wpatrywali się w wielki
hologram wiszący nad stołem. Z prawej strony pokazywał on nagranie spadających
zielonych „meteorytów”, lewa strona ukazywała rzędy danych i skomplikowane
obliczenia.
W pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Nikt nie chciał
się przyznać, że nie ma pojęcia na co tak naprawdę patrzy. Nie minęła chwila, a
Bruce Banner poczuł na sobie spojrzenia pozostałych Avengersów. Przełknął
ślinę. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi. Zerknął na trzymany w ręce mały
dotykowy ekranik.
- A więc biorąc pod uwagę otrzymane pomiary, wygląda na to,
że cokolwiek to jest, spadło w okolicach Nowego Meksyku. Dokładnie na pustyni –
dodał.
Hawkeye jak na zawołanie przewrócił oczami.
- No to już możemy uznać za tradycję.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Fury zwrócił swoje oko na
doktora.
- Wiemy już co to jest? I co ważniejsze, jakie ma
zamiary?
Banner pokręcił głową.
- Niestety, w tej chwili nie jestem w stanie odpowiedzieć na
żadne z tych pytań.
W tym samym czasie agent Coulson, stojąc z boku, przyciskał
słuchawkę do ucha.
- Dostępne są już zdjęcia satelitarne obiektów –
poinformował zebranych.
Fury zatarł ręce.
- Świetnie – rzekł – doktorze Banner, proszę rzucić je na
główny ekran.
- Już się robi.
Przez chwilę Bruce manipulował opcjami w swoim gadżecie.
Nagle na wielkim ekranie zaczęły pojawiać się zdjęcia. Najpierw kontynentu,
potem całego stanu, potem pustyni, a potem…
Wszyscy jak na komendę wstrzymali oddech. Zaraz potem
wytrzeszczyli oczy na to, co ujrzeli na ekranie. Pokój znów wypełniła cisza,
jakby każdy z zebranych próbował oswoić się z tym, co widzi. Dopiero po minucie
rozległ się lekko zachrypnięty głos Clinta.
- Czy ktoś mi może wyjaśnić co to do cholery jest?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz