piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział dwudziesty siódmy

*fanfary*
Drodzy czytelnicy naszego opka! Oto doczekaliście się właśnie reaktywacji avengersowego bloga. Przyznajcie się, zapomnieliście już o nas. W końcu ile to już minęło? Rok? Jedyne co my - autorki możemy teraz zrobić to przeprosić Was - wiernych czytelników (o ile jeszcze jacyś pozostali) i zaprosić na kolejny już rozdział, napisany po raz kolejny przez naszą niezastąpioną Marion Ravenwood (oklaski). A więc kurtyna w górę, światła gasną i... zaczynamy.



Niebo nad górami jak zwykle zasnute było czarnym, gęstym dymem. Loki zakaszlał i splunął, próbując pozbyć się z ust gorzkiego smaku popiołu. Nic z tego. Przed wejściem do jaskiń, w których mieszkały karły, piętrzyły się hałdy żużla, każdy ruch wzbijał w powietrze chmury pyłu i sadzy. Nie było innego sposobu, by dostać się do środka - przypuszczalnie nawet Odyn, gdyby chciał kiedyś odwiedzić Króla Gór, byłby zmuszony stanąć przed nim z twarzą usmarowaną aż po białko oka. Karłom najwyraźniej sprawiało przyjemność, kiedy ich goście byli tak samo brudni, jak oni.
Loki odczekał aż pył, jaki wzbił się przy jego lądowaniu, trochę opadnie, po czym zasłonił twarz połą płaszcza i ruszył przed siebie.
Strażnik przy wejściu do pieczary obrzucił go długim, podejrzliwym spojrzeniem i wrzasnął coś głosem, przypominającym hurgot spadającej kamiennej lawiny. Na wezwanie zjawiło się natychmiast kilku następnych, uzbrojonych po zęby, chrzęszczących pociemniałymi od sadzy kolczugami. Pod ich eskortą ruszył w głąb jaskiń, kuląc barki i pochylając głowę - korytarze zdecydowanie nie były budowane dla osób jego wzrostu. Wiedział jednak, że dalej będzie lepiej - karły kochały przepych, a przy tym doskonale się orientowały, że widok wydrążonych w głębi góry komnat będzie robić o wiele większe wrażenie na kimś, kto pokonał wpierw hałdy żużla i ciasne, ciemne korytarze, niż na tym, kto wszedł do ich pałacu przez pięknie rzeźbioną bramę. Nie można też wykluczyć, że były po prostu ostrożne. Po co kusić bogactwem wędrowców z bogowie wiedzą jakich światów? Niech lepiej spoczywa ukryte u korzeni gór.
Przeciskanie się przez ciasne przejścia trwało długo i było męczące, lecz kiedy wreszcie dotarli do celu, Lokiemu zaparło dech z wrażenia. Nie było go tu przez całe wieki - od czasu niesławnego zakładu z Eitrim i Brokkurem wolał nie odwiedzać karłów w ich siedzibie. One zaś przez ten czas nie próżnowały.
Przed nim rozciągała się komnata - właściwie należałoby powiedzieć, halla - jedna z najpiękniejszych, jakie w życiu widział. A widział przecież wiele, wędrując niestrudzenie przez wszystkie dziewięć światów. Sztuka karłów ze Svartalfheimu nie mogła jednak równać się z niczym. Miał przy tym świadomość, że patrzy tylko na przedsionki, że gdyby dotarł do komnat samego Króla Gór… Nie tam jednak dziś zmierzał.
Zszedł więc powoli po szerokich schodach, gładkich i lśniących jak sam Bifrost, mijając rzeźbione krużganki, oświetlone łagodnym blaskiem unoszących się w powietrzu lamp, przypominających bryły najczystszego lodu. Im bliżej środka sali, tym bardziej wzmagał się blask. Promieniował wręcz ze ścian, zdobnych w złoto i drogie kamienie, aż wędrowiec zmuszony był zmrużyć oczy. Tak, jeśli karły chciały olśnić gościa przepychem - wiedziały, jak to zrobić. Loki poczuł się przez chwilę bardzo, bardzo brudny, niegodny wręcz przebywania w tak wspaniałym miejscu. Ze złością ściągnął brwi, a jego oczy zalśniły zimno. O nie, nic z tego, nie da się omamić!
Eskorta doprowadziła go do stóp niewielkiego podwyższenia, po czym zrobiła w tył zwrot i z chrzęstem odmaszerowała. Loki został sam. Czekał. Wiedział, że karły gdzieś tam są, obserwują go z pogrążonych w półmroku korytarzy, zastanawiając się, co przywiodło tu znów boga kłamstwa i czego mają się w związku z tym obawiać. Zrzucił płaszcz z ramion i rozłożył lekko ręce, by pokazać, że nie jest uzbrojony. Ta demonstracja widać przekonała gospodarzy, gdyż po chwili rozległ się odgłos ciężkich kroków i z korytarza po lewej wychynęła niska, krępa postać w skórzanym kaftanie bez rękawów, ściągniętym szerokim pasem z metalowych płytek. Za pasem tkwił szeroki nóż, lecz nie była to jedyna broń karła - w pięści ściskał bowiem solidny, żelazny topór o podwójnym ostrzu. Ruda, nastroszona czupryna przykryta była niedbale wsadzonym hełmem, spod krzaczastych brwi spoglądały podejrzliwie małe, niebieskie oczy. Usta całkowicie ginęły w splątanej brodzie, której końce splecione były w warkocze i przyozdobione drogimi pierścieniami.
Loki westchnął cicho, rozpoznając przybysza. Wyszedł ku niemu nie kto inny, tylko sam Eitri.
Tymczasem karzeł stanął przed nim, rozstawiając szeroko krótkie, mocne nogi i opierając żylaste ręce na toporze. Loki zauważył, że cała jego skóra pokryta była niewielkimi bliznami - tam, gdzie trafiały iskry pryskające z paleniska. Przypomniał sobie, że lubił niegdyś obserwować karły pogrążone w pracy, podobał mu się dźwięk młotów uderzających w kowadła, z fascynacją patrzył, jak z ognia wyłaniają się coraz to nowe cuda. Ale to było dawno.
- Witaj, Eitri - powiedział spokojnie.
- Witaj, Loki. - W głosie tego karła też było coś, co przypominało rumor osuwających się kamieni. - Co cię do nas sprowadza?
Bóg kłamstwa uniósł lekko brwi. Ach, więc żadnego “miło cię widzieć”, tylko przechodzimy od razu do interesów? Dobrze, niech tak więc będzie.
- Słyszałem, że stworzyliście pewną… rzecz. Która, ewentualnie, mogłaby mnie zainteresować. Postanowiłem więc sprawdzić na miejscu, czy to… coś będzie rzeczywiście odpowiadać moim potrzebom.
- Stworzyliśmy wiele rzeczy - powiedział obojętnie Eitri. - Dawno cię tu nie było, więc… Nie wiem, o czym ci opowiadano, lecz wiele z naszych wyrobów sprzedajemy, ledwie zejdą z kowadła. Nie wiem, czy znajdziesz to, czego szukasz - dodał, wzruszając ramionami.
- Pozwól mi więc sprawdzić - uśmiechnął się Loki. - Jeśli znajdę to, co mnie interesuje, możesz być pewien, że nie pożałujesz. Sam określisz cenę.
Karzeł łypnął na niego podejrzliwie.
- A jeśli okaże się zbyt wysoka, spróbujesz to ukraść?
Loki roześmiał się dźwięcznie, odrzucając lekko głowę.
- Wiesz, że spróbuję - stwierdził pogodnie. - Bez tego nie ma zabawy. Ale, jak cię znam, jesteś zbyt sprytny, żeby mi na to pozwolić.
Eitri powoli skinął głową. Wydawało się, że pochlebstwo dotarło, gdzie trzeba, bo wyraz jego oczu jakby stracił odrobinę ze swej nieufności. Loki nie naciskał - wiedział, że karłom zawsze należy dać chwilę czasu, żeby rozważyły wszystkie za i przeciw. A niecierpliwość tylko pogarszała sprawę.
Decyzja w końcu zapadła i widać była pozytywna, gdyż karzeł odwrócił się i dał znak Lokiemu, by podążał za nim. Mężczyzna zgarnął z ziemi swój płaszcz i ruszył, starając się dostosować krok do swego towarzysza. Znów zagłębili się w korytarze. Nie były tak ciasne, jak tamte, prowadzące do halli, i całkiem nieźle utrzymane, lecz mimo wszystko Lokiemu, przyzwyczajonemu do szerokich, otwartych przestrzeni, robiło się duszno na myśl o tonach kamienia, wiszących nad jego głową, czekających tylko, by go zmiażdżyć. Otrząsnął się. Skąd te ponure przeczucia?
Weszli na teren warsztatów, zewsząd otoczył ich huk młotów i blask ognia. Eitri przyspieszył. Loki rozglądał się z ciekawością. Zdawało mu się, że nic się nie zmieniło od czasu, gdy był tu ostatnio - wciąż ten sam rytm wytężonej pracy, ten sam śpiew metalu, kształtowanego przez sprawne ręce karłów. Od czasu do czasu któryś z rzemieślników - a może artystów? - podnosił wzrok znad tworzonego właśnie dzieła, mierząc ich chłodnym spojrzeniem. Szli coraz dalej, coraz głębiej. Zdawało się, że Eitri specjalnie krąży korytarzami, by zgubić drogę, Loki jednak był spokojny. Zawsze umiał trafić do wyjścia.
Dotarli wreszcie na miejsce. Warsztat Eitriego był przestronny, porządnie utrzymany, na ścianach rozwieszono równo wszelkie potrzebne sprzęty. Potężne palenisko na środku płonęło nieprzerwanie, dwóch czarnych od sadzy pomocników dmuchało wciąż w miechy. Na spotkanie wyszedł im brat gospodarza, Brokkur, ocierając przedramieniem twarz, spoconą od żaru. Był nagi do pasa i usmolony tak samo jak jego terminatorzy, w ręku wciaż ściskał młot. Rzucił jakąś krótką, burkliwą uwagę, której Loki nie zrozumiał - może to było powitanie? Eitri odpowiedział takim samym burknięciem i poprowadził gościa do dalszej izby. Po zamknięciu drzwi zrobiło się odrobinę ciszej.
Loki zasiadł za szeroką ławą z prostych, byle jak skleconych desek. Tu, u siebie, karły nie dbały o przepych. Sprzęty były surowe, wręcz prymitywne i tylko pod ścianami walały się jak niepotrzebne śmieci kunsztownie wykonane miecze, fragmenty zbroi i ozdoby. Eitri zdjął z półki dwa metalowe kubki i nalał miodu z dzbanka. Wychylił swój jednym haustem, podczas gdy Loki ostrożnie kosztował napoju. Gdyby chcieli go otruć, wyczułby to… jednak miód był czysty. Uporał się więc równie szybko ze swoją porcją i spojrzał z uśmiechem na gospodarza.
- No więc? - zagaił zgrzytliwie karzeł. - Co cię do nas sprowadza?
- Słyszałem… - Loki postanowił nie owijać w bawełnę. - Słyszałem, ze stworzyłeś coś razem z twoim bratem. Nazywacie to ponoć “klatką na dusze”.
Zdawało mu się, że twarz Eitriego zastygła przez moment w zdumieniu, jednak trwało to tak krótko, że równie dobrze mogło być tylko złudzeniem. Karzeł patrzył przez chwilę na niego nieruchomym wzrokiem, nim wreszcie powoli pokiwał głową.
- Wieści są szybsze niż skrzydła kruka - mruknął. - Więc tym, czego potrzebujesz, jest klatka na dusze… A co, próbujesz odzyskać własną? - zaśmiał się chrapliwie.
- Moja jest na miejscu - parsknął Loki. - Rozumiem więc, że wieści nie kłamały?
Eitri przyglądał mu się długo i uważnie.
- Nie - odparł wreszcie. - Chcesz ją zobaczyć?
Wstał i podszedł do małych, okutych metalem drzwi w kącie izby. Loki musiał zgiąć się w pół, by przez nie przejść. Tam, gdzie weszli, było ciemno, lecz po chwili, gdy jego wzrok się przyzwyczaił, bóg kłamstwa dostrzegł jakiś pobłyskujący lekko kształt.
Eitri klasnął w dłonie i pomieszczenie zalało światło lamp, podobnych do tamtych, które unosiły się w halli. Te jednak - wszystkie, co do jednej - lśniły zimnym błękitem Tesseraktu, oświetlając wysoką pieczarę, której sklepienie ginęło gdzieś w mroku. Loki stał nieruchomo w progu, przypatrując się… hm. Czemuś, co wcale nie przypominało klatki. Oczywiście nazwa to tylko nazwa, lecz tu bardziej stosowną byłby “tron”. Wysokie, srebrne krzesło z rzeźbionymi poręczami wręcz zapraszało, by na nim usiąść i Loki poczuł nagle nieodparty impuls, by to zrobić. Powstrzymał się jednak - to mogła być pułapka. To na pewno była pułapka, nie miał pojęcia przecież, jak to urządzenie działa i kto wie, może skończyłby jak Raven, z pustym wzrokiem, nucąc jakąś nikomu nieznaną melodię… Wzdrygnął się lekko.
- Jest piękna - powiedział głosem pełnym podziwu. - Opowiedz mi, jak działa… i podaj cenę.
- Jej działanie jest proste - mruknął karzeł. - Zakładam, że skoro się nią zainteresowałeś, znasz kogoś, komu jest potrzebna. Kogoś, kto się zamyślił, zamedytował tak głęboko… a może zapadł w sen… że jego dusza odpłynęła gdzieś, błąka się pomiędzy światami i nie potrafi wrócić. Takiego kogoś należy tu posadzić, a wówczas te struny - wskazał w górę, skąd zwieszały się cienkie, srebrne, drgające lekko z ruchem powietrza nici - łączą się magicznie z najdrobniejszymi gałązkami Yggdrasila i zaczynają nawoływać, śpiewać pieśń powrotu. I dusza wraca. Oczywiście, zawsze jest ryzyko, że ściągniemy nie tę, co trzeba… albo jakiegoś wrogiego ducha… To dopiero prototyp - zakończył, wzruszając ramionami.
Loki zamyślił się. Ryzyko, że w ciele Raven mogła zamieszkać jakaś cudza dusza albo w ogóle nie wiadomo co, było zbyt duże. Może nie warto? Z drugiej strony, gdyby karły popracowały jeszcze nad swym wynalazkiem…Oczywiście, należy wpierw się upewnić, że nie sprzedadzą go komu innemu.
- Podaj cenę - zażądał.
Eitri uśmiechnął się chytrze.
- Właściwie… właściwie to zrobiłem to dla kogo innego - zaburczał z głębi brody.
- Ach tak? - Loki poczuł się na swoim terenie. - Kto inny poczeka. Jestem pewien, że potrafisz zrobić drugą.
- Cena jest wysoka. Może się okazać, że cię nie stać.
Loki zmarszczył brwi. Te karły robiły się coraz bardziej bezczelne!
- Podaj ją - warknął. - I bez obaw, będzie mnie stać. Wiesz, kim jestem.
- Słyszałem, że w Asgardzie ledwie cię tolerują. - Eitri podparł się pod boki i choć musiał zadzierać głowę, by spojrzeć na boga kłamstwa, w jego wzroku była wyraźna wyższość.
Loki poczuł, jak do gardła podchodzi mu fala gniewu. O, nie. Tak nie będziemy rozmawiać.
- Uważaj, co mówisz - syknął; jego głos był łagodny i jedwabiście miękki. - Uważaj… Wciąż jestem, kim jestem i…
Drobny ruch dłoni i berło, do tej pory ukryte sprytną iluzją, pojawiło się w jego ręce. Loki uśmiechnął się triumfalnie, widząc, jak ogorzała twarz Eitriego blednie. Dał krok do przodu i dotknął błękitnym kryształem jego piersi.
Przez chwilę nie działo się nic. Potem lampy, oświetlające pomieszczenie, zgasły jakby ktoś je zdmuchnął. W zapadłym nagle mroku tylko dwie rzeczy lśniły niepokojącym blaskiem: berło Lokiego i powiększający się szybko, płonący ogniem krąg na piersi karła.
Co jest…?!
Loki odskoczył, zasłaniając twarz zgiętym ramieniem. W ostatniej chwili. Wybuch, zdawało się, zakołysał całą górą, jaskinię wypełnił potworny, niszczący wszystko żar. Loki upadł na ziemię, jego ciało przybrało kolor szarawoniebieski. Mróz! Skulony, zwinięty w kłębek, wysyłał fale jotuńskiego zimna przeciwko napierającemu ze wszystkich stron ogniowi. Otoczony cienką warstwą chłodnego powietrza, jak lśniącą błękitną powłoką, starał się tylko przetrwać.
Wreszcie, po jakimś czasie - nie miał pojęcia, długim, czy krótkim - ogień przygasł. Loki z jękiem odwrócił się na plecy. Jego ubranie spłonęło całkowicie, a sam był poparzony i osłabiony, tak bardzo osłabiony… Wstał, opierając się o ścianę, odetchnął ciężko i rozkaszlał się, gdyż w powietrzu było wciąż sporo dymu. Coś zachrzęściło mu pod stopami, spojrzał na sczerniałe szczątki tego, co kiedyś było Eitrim.
Co tu się stało, na wszystkich bogów?!
- No i jak to jest, nabrać się na własne sztuczki? - zabrzmiał z góry czyjś drwiący głos. Loki zadarł głowę. Na występie skalnym ktoś stał. Brokkur. Nie, Eitri. Nie, on przecież… Loki zamrugał. Ach, stoją tam obaj.
- Ty tworzysz iluzje, ja tworzę maszyny - dokończył tymczasem karzeł, schodząc ku niemu po wąskich, wykutych w skale schodkach. - Nad tą długo pracowałem. Wiedziałem, że przybędziesz i chciałem, by była doskonała. Tak, by mogła oszukać samego boga kłamstwa. Udało mi się, co?
Loki chciał coś powiedzieć, lecz tylko zaniósł się kaszlem.
- Myśleliśmy, że zginiesz - odezwał się z góry Brokkur. - Ale skoro nie… tym lepiej. Miło nam będzie gościć cię u siebie.
Loki cofnął się. Jeśli myślą, że pójdzie im łatwo…
Brokkur wyciągnął rękę i cisnął w dół czymś, co wyglądało jak mały, szary kłębek. Po chwili bóg kłamstwa szamotał się na ziemi, próbując wyplątać z sieci, lecz im bardziej się szarpał, tym ciaśniej zaciskały się linki, cienkie lecz mocne jak stal. Oba karły stanęły nad nim, przyglądając się z zaciekawieniem.
- Zakładamy się, ile wytrzyma? - mruknął Eitri.
- Innym razem - uciął jego brat. - Teraz trzeba go uspokoić, mamy jeszcze coś do zrobienia. - Przykucnął przy jeńcu. Loki zamarł, gdy twarde, sękate paluchy schwyciły go za gardło.
- Czekaliśmy na ciebie sporo czasu - powiedział spokojnie karzeł. - Teraz spłacisz nam wreszcie do końca swoje długi.
Czyżby… czyżby chodziło mu o tamten zakład? Loki wzdrygnął się. Niemożliwe, przecież…
- Brokkur, na Odyna! - wychrypiał. - Przecież to było trzy tysiące lat temu!
- Właśnie. Przez ten czas narosło sporo odsetek.
A potem coś świsnęło i Loki pogrążył się w ciemności.