- Nie mogę uwierzyć, że Stark nie żyje. - Phil Coulson,
wyraźnie przygnębiony, snuł się bez celu po laboratorium. - Naprawdę nic nie
dało się zrobić? - spojrzał z pretensją na Melody. - Przecież potrafisz, jestem
żywym przykładem...
Dziewczyna pokręciła głową.
- Wskrzesiłam jego ojca - mruknęła. - Reguły zabraniają
wskrzeszania bliskich członków rodziny. Muszą minąć co najmniej cztery
pokolenia.
- Jakie znowu reguły?
- Nooo... obowiązujące. Co ja wam zresztą będę tłumaczyć,
nie mogę i już! - zdenerwowała się.
- A mówiłem mu - mruknął Banner. - Mówiłem, że to coś
rozerwie go na strzępki. To jak zwykle musiał być mądrzejszy od wszystkich.
Steve podszedł i pocieszająco objął go za ramiona.
- Wiesz, mogło być gorzej - stwierdził. - To mogłeś być ty.
- O cholera, faktycznie. - Bruce zbladł jak ściana.
- A gdzie się podział Fury? - zainteresował się Hawkeye.
- Poleciał dowiedzieć się, co z ciałem i kiedy będzie można
zrobić pogrzeb - wyjaśnił Coulson. - Ci Asgardczycy coś kręcą - dodał
podejrzliwym tonem.
- Może chcą go pochować po swojemu? - zastanawiała się
Melody. - No wiecie, jak to u wikingów, płonąca łódź i tak dalej. To takie
wzniosłe!
- Wolałbym, żeby wydali ciało nam - skrzywił się Coulson. -
Tony’emu należy się pogrzeb z honorami, z flagą i orkiestrą wojskową. I będę o
to zabiegał!
- Właściwie, to teraz tylko brakuje, żeby nas ktoś
zaatakował - odezwała się Natasza, która do tej pory milcząc wyglądała przez
okno. - Nie sądzicie, że i tak już długo był spokój?
- Dzięki. Twój wschodnioeuropejski optymizm jak zwykle
podnosi nas na duchu - parsknął Hawkeye. Dziewczyna wzruszyła ramionami. Mógł
sobie dogryzać, ale... instynkt mówił jej, że coś wisi w powietrzu.
- Słuchajcie, nie siedźmy tak, bo tylko działamy sobie na
nerwy - stwierdził Steve. - Natasza ma rację, mieliśmy parę miesięcy spokoju,
tylko patrzeć, jak to się skończy. Ja w każdym razie wolę być przygotowany. Idę
poćwiczyć - oznajmił. - Ktoś idzie ze mną? Clint?
- Nie, dzięki - mruknął Hawkeye. - Będę u siebie, jakby ktoś
mnie potrzebował.
- Ja zajmę się tym - Bruce wskazał porozrzucane na stole
fragmenty Destroyera. - Tony nie skończył badań nad jego źródłem zasilania,
myślę, że powinienem je kontynuować. Dla niego.
Steve spojrzał na niego dziwnie, lecz Banner zdawał się już
być całkowicie pochłonięty naukowym problemem. Ruszył więc w stronę siłowni.
Reszta też opuściła laboratorium, zostawiając tam jedynie samotnego Bruce’a.
Hawkeye dotarł do swojego pokoju, rzucił się na łóżko i
sięgnął po pilota od wieży. Ciężkie dźwięki zalały całe pomieszczenie. Zamknął
oczy. Tego mu było trzeba. Odgrodzić się od świata, od grupy, która ostatnimi
czasy irytowała go coraz bardziej. Gdzie się podziali The Avengers, superherosi
broniący świata przed zagrożeniami? Bezczynność rozmiękczyła ich, sprawiła, że
stali się podobni do stada nabuzowanych hormonami licealistów. Thor i Tony...
Banner i Steve... Nawet Coulson łypał okiem na tę brunetkę z Asgardu, choć przy
jego nieśmiałości podchody zajmą mu jeszcze, lekko licząc, tak z dziesięć lat.
Przydałoby się naprawdę coś, co pozwoli im się nieco rozruszać. Nie, żeby źle
życzył starej, dobrej Ziemi, ale gdyby tak pojawili się jacyś goście z
odległych galaktyk... albo jakiś kolejny szalony naukowiec... wcale by się nie
obraził.
Usłyszał stukanie do drzwi dopiero, gdy przeszło w łomot.
Przyciszył nieco muzykę - ale tylko trochę, bez przesady - i wstał, by wpuścić
gościa. Ciekawe, kogo i po co diabli niosą. Może Natasza...?
Niestety, to był Steve. Skrzywił się lekko, wchodząc, co
Hawkeye odnotował z niejaką satysfakcją. Ostatnio, sam nie wiedział czemu,
lubił wkurzać nadętego Kapitana.
- Rany, czego ty słuchasz? - burknął Rogers. - To brzmi jak
wiertło wgryzające się w ścianę.
- To? To tylko taka sobie pościelówa, lubiłem jej swego
czasu słuchać z Nataszą - wyjaśnił Clint, z zadowoleniem obserwując wyraz
zagubienia i niedowierzania na twarzy gościa. Caps często taki miewał -
przeważnie trudno mu było się połapać, czy świat rzeczywiście aż tak się
zmienił podczas jego hibernacji, czy też kumple go wkręcają. Tym razem jednak
wyjątkowo Hawkeye nie kłamał, Natasza rzeczywiście lubiła, gdy wywarkiwał jej
do ucha kolejne wersy tej piosenki... która w dodatku dość trafnie opisywała
istotę ich związku. Każdy ma swoje małe fetysze, ot, co.
Steve jednakże nie podzielał tych fetyszy, bo gdy tylko
zabrzmiał głos wokalisty, skrzywił się, jakby zjadł coś wyjątkowo paskudnego i
spojrzał na Clinta osłupiałym wzrokiem.
- O, wybacz, zapomniałem, że ty wciąż nerwowo reagujesz na
ten język - Hawkeye uśmiechnął się złośliwie i przyciszył nieco muzykę, lecz
nie do końca. A co. - No dobra, to z czym przychodzisz?
Rogers wbił ręce w kieszenie i przeszedł się parę razy w tę
i z powrotem po pokoju. Po czym stanął i popatrzył na Bartona ponuro spod tej
swojej idiotycznej blond grzywki.
- Wiesz, Clint... Właściwie to chyba nawet nie powinienem
tego mówić... Lepiej nie wywoływać wilka z lasu, ale... Czy ty nie masz
przypadkiem wrażenia, że dziadziejemy?
- O, ty też? - zawołał Hawkeye zanim zdążył ugryźć się w język.
- No właśnie - Steve odetchnął. - Nic się nie dzieje, a my
tylko tak się snujemy z kąta w kąt, ni to wakacje, ni emerytura... Ja w sumie
nawet się cieszę, bo mam więcej czasu dla Bruce’a, ale jak tak sobie pomyślę...
to czuję się jakiś taki niepotrzebny.
- I co, masz jakiś pomysł? - dopytywał się Hawkeye.
Przypomniała mu się jedna z książek, jakie czytał w dzieciństwie. Było tam coś
o dziwacznych rytuałach i przywoływaniu Przedwiecznego Zła... To byłby całkiem
niezły plan, składający się, jak każdy dobry plan, z części niebezpiecznej -
pokonania Przedwiecznego Zła i śmiertelnie niebezpiecznej - wytłumaczenia
wszystkiego Fury’emu.
Steve chyba jednak czytał całkiem inne lektury, bo jego plan
okazał się nad wyraz banalny. Ot, wziąć dupę w troki i polecieć gdzieś na drugi
koniec świata, gdzie Nasi Dzielni Chłopcy prażą sobie tyłki pod pustynnym
słońcem, walcząc o pokój, demokrację i ropę naftową. To z kolei wcale nie
uśmiechało się Clintowi. Polityka? To nie dla niego, on woli proste, jasne
sytuacje, kiedy na przykład leci na niego wielkie, skrzydlate i zębate coś, a
on ma tylko celnie strzelać.
Po pół godzinie Steve wreszcie zrozumiał, że jego namowy nic
nie dadzą. Trzeba przyznać, że chłopak miał dar do patosu; w jego słowach czuło
się niemal łopot gwiaździstego sztandaru i słyszało dźwięki hymnu. Cóż, może to
działało na rekrutów w czasie wojny, ale nie na Clinta.
- Przemyśl to jeszcze - rzucił Kapitan, wychodząc. - Skoro
nie możemy inaczej służyć krajowi...
- A dajże ty mi spokój z krajem - mruknął Clint, sięgając do
lodówki po butelkę zimnej coli. Nie da się wciągnąć w żadną wojnę, o nie.
Obaj zamarli, słysząc dobiegający z korytarza głos Fury’ego.
- Zebranie w sali konferencyjnej! Natychmiast!
Dyrektor powitał ich, stojąc u szczytu długiego stołu, przy
którym swego czasu odbyli tyle narad. Po jego prawej stronie stała ta Asgardka,
Sygin. Oboje byli jakoś podejrzanie zadowoleni. Clint przyjrzał im się z
zastanowieniem. Ok, zapewne odzyskali ciało Starka, będzie można zorganizować
mu uczciwy pogrzeb, to niewątpliwie jest sukces... ale ten uśmiech? Mimo
wszystko jakoś nie przystoi w ich sytuacji.
- Mam dwie wiadomości - zagaił Fury. - Dobrą... i też dobrą.
Ale, na wszelki wypadek, usiądźcie.
Usiedli zatem, szurając krzesłami. Kapitan jak zwykle
wyprostowany jak struna; Banner pochylony, opierając na lśniącym blacie umazane
smarem ręce. Natasza spojrzała na Clinta spod oka, zakładając za ucho kosmyk
włosów, znów rudych; kiedy właściwie wróciła do jego ulubionego koloru? Fury
obrzucił swą trzódkę spojrzeniem pełnym triumfu.
- Panie i panowie, to co powiem, może wam się wydać
niewiarygodne... choć właściwie, mieliście już do czynienia z tego rodzaju
sytuacjami. - Spojrzał znacząco na Melody. - A zatem, nie owijając w bawełnę,
oto pierwsza dobra wiadomość: Tony Stark żyje!
Zapadła totalna cisza, a po chwili rozległ się wrzask i
Melody wskoczyła na stół, tańcząc do jakiegoś wyklaskiwanego naprędce rytmu.
Bruce rzucił się w ramiona Steve’owi, Clint przez chwilę stał jak słup, póki
nie uwiesiła mu się na szyi Natasza, piszcząc i ocierając łzy.
Minęła dłuższa chwila, zanim wszyscy uspokoili się na tyle,
by mogli przyswoić kolejne wieści. Hawkeye był naprawdę zaskoczony, gdy
uświadomił sobie, jak wielką ulgę poczuł. Zdawało się, jakby śmierć Tony’ego
burzyła porządek rzeczy; teraz wszystko wracało na swoje miejsce. Znów będzie
tak jak dawniej.
No, może będzie nie od razu. Ze słów Fury’ego wynikało, że
Tony miał zamiar wziąć dłuższy urlop i poświęcić się całkowicie wychowaniu
syna, którego miał z Thorem. Nie należało się go spodziewać wcześniej niż za
pół roku. Poza tym wciąż miał kłopoty z pamięcią i wyglądało na to, że
odzyskanie pełnej równowagi psychicznej zajmie mu jeszcze trochę czasu.
Phil Coulson zdziwił się trochę. On sam nie odczuwał żadnych
zaburzeń po zmartwychwstaniu, pamięć też działała bez zarzutu... Cóż, widocznie
sposób Melody był bezpieczniejszy dla delikwenta. Ale i tak należało się
cieszyć. Z uśmiechem spojrzał na Sygin. Nie wspomniała o tym ani słowa, ale
czuł, że w jakiś sposób przyczyniła się do szczęśliwego zakończenia całej tej
historii. Zdziwił go nieco cień smutku widoczny w kącikach jej ust. Co się
stało?
- Ach, nic takiego - odpowiedziała, gdy wreszcie udało mu
się podejść do niej i zadać to pytanie. - Właściwie, sama nie wiem, dlaczego
tym się przejmuję. Przecież nie powinnam. Przecież miałam całe lata na to, by
się przyzwyczaić, że... nieważne.
- Loki znów coś wywinął? - domyślił się Phil.
- Tak... nie, właściwie nie. Po prostu... no cóż, zabrał z
królestwa Hel jeszcze jedną osobę. Tę waszą przyjaciółkę, Raven - wyrzuciła
jednym tchem. - Naprawdę, nie wiem, dlaczego tak się tym...
- Nie powinnaś. Loki to kretyn - zapewnił ją gorąco Coulson.
- Mając tak piękną żonę...
- Och, Phil, dziękuję. Jesteś taki miły!
***
Clint stał przy oknie - a właściwie przy szklanej ścianie
Stark Tower - i spoglądał na miasto. Ściemniło się już, Manhattan jak zwykle
rozbłysł tysiącem świateł. Trzymając w ręce szklaneczkę z whisky i pociągając
od czasu do czasu łyk, zastanawiał się, co będzie dalej. To świetnie, że Tony
żyje, ale problem, który ich dręczył, nadal nie został rozwiązany. Wciąż nie
mają nic konkretnego do roboty i - jak to określił Steve - dziadzieją.
A Stark i Thor będą wychowywać dziecko. Wyobraził sobie ich
za pół roku - roztytych, miękkich, sflaczałych. Tony nie zmieści się w zbroję.
A Thor nie będzie w stanie udźwignąć Mjolnira.
Rany, skąd te czarne myśli?
Może Kapitan ma rację. Może powinni polecieć gdzieś na
pustynię. Lepsze to niż popadanie w marazm w bezpiecznej Stark Tower.
Spadająca gwiazda przecięła nieboskłon. Hawkeye zmarszczył
brwi, a potem ruszył biegiem do windy.
Na tarasie było ciemno i pusto... wróć. Tylko ciemno. Sokoli
wzrok Clinta błyskawicznie wyłowił z cienia dwie przytulone sylwetki. No tak.
Banner i Steve. Nie, żeby był zdziwiony.
- Co, też przyszedłeś pogapić się na gwiazdy? - roześmiał
się Bruce, odrywając się na moment od ust Kapitana. - Piękna noc, prawda?
- Piękna. Sorry, chłopaki, że przerywam wam randkę, ale... -
Clint podszedł do samej krawędzi tarasu i z uwagą wpatrzył się w niebo.
Spadła kolejna gwiazda. I jeszcze jedna.
- Coś nie tak? - zaniepokoił się Bruce. - Coś tam widzisz?
I jeszcze jedna.
- Banner, wracaj do laboratorium i odpalaj komputery -
zakomenderował Hawkeye. - Owszem, widzę. Widzę, że ktoś bardzo chce dotrzymać
nam towarzystwa.
Spojrzał porozumiewawczo na Steve’a.
- Chyba skończyły się wakacje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz