Tony Stark był pewien, że coś jest nie tak. Mówiło mu tak
całe ciało, a w tej chwili najgłośniej krzyczał o tym żołądek. Czyżby czymś się
struł? Najwidoczniej asgardzkie żarcie musiało mu zaszkodzić - albo to skutki
uboczne po lekarstwie, jakim go napojono, aby z kolei usunąć skutki uboczne
poranka poślubnego. Z początku myślał o nadmiarze alkoholu jako przyczynie, ale
nie wypił przecież tak dużo, aby wymiotować dwa dni z rzędu.
Najgorzej było rano, kiedy zawartość żołądka wręcz rwała mu
się do wyjścia, całe szczęście, że Thor postawił mu przy łóżku wielką misę. Po
ostatnim „wypadku” podłoga potrzebowała porządnego szorowania.
Tony skulił się w sobie i mocniej otulił kocem. Dzisiejszego
dnia postanowił zostać w łóżku. Jego ślubny zniknął gdzieś na chwilę, która
okazała się niemal godziną i Stark nudził się niemiłosiernie. Spojrzał z żalem
na świeże owoce pozostawione mu przez Thora w charakterze śniadania. Po
krótkiej bitwie z myślami, sięgnął po jabłko.
W ciągu piętnastu minut zjadł ich całą misę, włącznie z
ogryzkami. Były słodkie i naprawdę przepyszne. Może by tak sprowadzić to-to na
Ziemię? Zarobiłby na nich krocie...
Nawet nie zauważył, gdy Thor wszedł do sypialni, wyraźnie
zafrasowany.
- Loki znowu próbuje mnie podkopać - powiedział, siadając na
łóżku.
- Japka - odparł Tony z pełnymi ustami, a Thor znowu
popatrzył na niego wzrokiem "nic cię nie rozumiem, ale i tak cię
kocham".
- Słucham?
- Znaczy... dobre te asgardzkie owoce. - Stark uznał, że
skoro już gada bez sensu, to może to robić nadal, dla niepoznaki.
- Te akurat są z Nowego Jorku - sprostował Thor, patrząc na
niego jakoś dziwnie, aż Tony'ego przeszły dreszcze.
- Oh – stwierdził i zabrał się za pochłanianie ostatniego
już owocu – Masz ich więcej?
- Tak, uhm… zaraz ci je przyniosę…
Tony przyjrzał mu się uważnie. Coś tu się nie
zgadzało.
- Mfmgh? – spytał z ustami pełnymi jabłka.
Thor zrobił zdziwioną minę.
- Co?
- Pytałem czy wszystko w porządku? – odpowiedział Tony,
kiedy wreszcie udało mu się przełknąć.
- Och tak – odpowiedział szybko jego ślubny – wszystko w jak
najlepszym porządku. Tylko…
Tony wbił w niego podejrzliwie wzrok.
- Tylko co?
- Tylko muszę ci o czymś powiedzieć, svass.
W tym momencie Tony naprawdę zaczął się martwić. Odkąd
zaczął chorować, Thor przyglądał mu się w taki dziwny sposób, nie mówiąc już o
tym, że praktycznie nie odstępował go na krok. Cały wczorajszy dzień spędził,
siedząc z nim w łóżku, tuląc go, mówiąc do niego czule i śpiewając długie,
rzewne pieśni po asgardzku, z których najczęściej dało się wyłapać jedno
słowo.
-Thor?
- Tak, svass?
- Co to znaczy ‘barn’?
Thor wyraźnie się zmieszał, a Tony uznał, że wykazał się już
maksimum cierpliwości, godząc się na te wszystkie romantyczne bzdury, ponieważ,
do kurwy nędzy, raczej nie był człowiekiem, który lubi takie rzeczy, a
przynajmniej nie na trzeźwo.
- Thor. Widzę, że coś ukrywasz, a widzę to dlatego, że cały
talent do ukrywania czegokolwiek bez obawy o bycie natychmiastowo
zdekonspirowanym dostał Loki. Jesteś rodzonym synem Stirlitza i jak mi zaraz
nie powiesz, co się tu dzieje, to tak ci przykopię, że...
Thor wyraźnie skurczył się w sobie.
- "Barn" znaczy "dziecko", svass.
Nienienienie, nie próbuj wyskoczyć przez okno, Tony, no ja cię proszę...
Tony usiadł na parapecie i założył ręce na pierś.
- To ty wczoraj spędziłeś cały dzień, śpiewając mi piosenki
o dzieciach? Przecież rozmawialiśmy już na ten temat!
Tak w ogóle, to wolałby wcale na ten temat nie rozmawiać,
temat dzieci najlepiej odłożyć na później, najlepiej na takie „później”, które
nigdy nie nadejdzie.
- Svass – Thor przysunął się do niego, wielka dłoń spoczęła
na nieogolonym policzku Tony’ego. – Nie rozmawialiśmy, bo ty zawsze kończysz
rozmowę, kiedy wspomnę o dziecku.
Tony czuł się niczym zapędzony w kozi róg. Świetnie, on tu
sobie umiera na jakąś niezidentyfikowaną chorobę, a Thor znowu zaczyna o
dziecku. Jak tylko wrócą do Midgardu, kupi mu szczeniaka, może na jakiś czas
odwróci to uwagę boga od irracjonalnej chęci posiadania potomstwa.
- Tak, a to dlatego, że jeszcze za wcześnie dla nas, aby o
tym rozmawiać – Tony starał się być cierpliwy. – Dopiero co wzięliśmy ślub, a i
tak nie jesteśmy ze sobą dłużej niż dwa miesiące. Może najpierw powinniśmy
zająć się sobą, nie uważasz, svass?
Mówiąc to, Tony zbliżył się do łóżka, po czym usiadł
okrakiem na biodrach męża.
Thor jednak wydawał się wyjątkowo niezainteresowany, aż Tony
przez jedną chwilę pomyślał, że może już mu wszystko przeszło, tak jak z
Bruce'em... O nie, nic z tego...
- Tony, możesz przez chwilę słuchać, co mówię, zamiast
zajmować się próbami dorwania mi się do majtek? To nie ucieknie. - Thor
przytrzymał jego ręce, zbyt przejęty tym, co musiał teraz powiedzieć, aby
dopuszczać do głosu libido. - U nas, w Asgardzie, niektóre rzeczy działają...
trochę inaczej, niż u was.
Tony wreszcie domyślił się, o co mu chodzi. I tylko to?
Biedny Thor, tak się stresował...
- Nie, nie martw się, wszystko u nas działa tak samo, tylko
my mamy takie niebieskie pigułki, które pomagają...
- Pomagają zajść w ciążę?
- Co? - Tony przechylił się i porwał kolejne jabłko. - O
czym ty mówisz?
Wyraz twarzy Thora zrobił się nagle bardzo poważny. Naprawdę
bardzo poważny. Zaraz usiadł na łóżku, chwycił Tony’ego i jednym ruchem
posadził go obok siebie.
- Tony – zaczął, patrząc mu prosto w oczy. – Czy nie
zauważyłeś u siebie ostatnio jakiś dziwnych objawów? Takich, jak, no nie wiem,
poranne mdłości – przyglądał się przez chwilę jak jego mąż pożera jabłko – oraz
apetyt na jabłka.
- Lubię jabłka – oświadczył Tony.
- Ale nigdy nie zjadałeś ich w takich ilościach.
Tony wzruszył ramionami.
- I co z tego, owoce są zdrowe . Zresztą, mówisz tak, jakbym
był w ciąży albo coś – ugryzł kolejny kawałek.
Twarz Thora rozjaśnił nagle dziwny uśmiech.
- Bo jesteś w ciąży, svass – oświadczył radosnym
głosem.
Przez następne dwadzieścia sekund starał się zetrzeć ze
swojej twarzy kawałki przeżutego jabłka, podczas kiedy Tony wpatrywał się w
niego z otwartymi ustami.
- Co powiedziałeś? – spytał Stark, kiedy wreszcie udało mu
się odzyskać zdolność mówienia.
- No, gdy ludzie uprawiają seks... - zaczął Thor cierpliwie,
ale Tony mu przerwał.
- Ludzie odmiennych płci.
- Nie w Asgardzie.
W zasadzie, to wszystko wyjaśniało. Oprócz jednego.
Dlaczego, do kurwy nędzy, nikt mu tego nie powiedział PRZED ślubem, a
przynajmniej PRZED tym, jak zaczął sypiać z Thorem bez cholernych gumek, bo w
końcu czym można się zarazić od boga? Cóż, wychodziło na to, że pieprzoną
ciążą...
- I mówisz mi to TERAZ? Nie zająknąłeś się o tym do tej
chwili, gdy jest już, kurwa, za późno? Chociaż nie, nie jest. Zabierz mnie do
jakiegoś lekarza, medyka, uzdrowiciela, maga, co wy tam macie, niech to ze mnie
wykroi, NATYCHMIAST!
W tym momencie chyba nieco przesadził, bo Thor nagle mocno
ścisnął jego ramiona, a kiedy Tony chciał mu zwrócić uwagę, zauważył wyraz
twarzy boga i wszelkie protesty zamarły mu w gardle.
- Posłuchaj mnie uważnie, Tony Howardsonie – powiedział
spokojnym głosem, w którym jednak kryło się ostrze gilotyny. – Nie waż się
nawet wspominać o pozbyciu się naszego dziecka. Nikt, powtarzam nikt w
Asgardzie nie pozwoli ci na coś takiego, a jeżeli kiedykolwiek
spróbujesz…
- Thor… - Tony’ego stać było tylko na nikły szept, oczy
rozszerzyły mu się niczym spodki.
Nigdy jeszcze nie spotkał się z taką reakcją blondyna,
skierowaną na niego i to naprawdę go przeraziło.
Na szczęście Thor z miejsca to dostrzegł i, rozumiejąc, do
czego omal nie doprowadził, natychmiast począł przepraszać swojego męża.
- O bogowie, tak bardzo mi przykro, svass – mamrotał. –
Naprawdę nie chciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale zrozum, proszę –
spojrzał na Tony’ego błagalnie – postaraj się to zrozumieć. Niczego tak nie
pragnę, jak zostać ojcem.
Tym razem to na Tony’ego znowu przyszła kolej bycia
oburzonym.
- A nie pomyślałeś może o tym aby przedtem mnie spytać o
zdanie? To w końcu ja noszę w sobie tego dzieciaka. Nie mów mi, że nie mam
tutaj żadnych praw?
- Oczywiście. Możesz urodzić moje dziecko - odparł Thor,
jakby to był największy zaszczyt, jaki mógł go spotkać. I pewnie tutaj był,
jednak Tony czuł się trochę jak królik doświadczalny, a trochę jak ktoś, kogo
nabito w butelkę. Bardzo ciasną butelkę.
- Słuchaj, svass. Kłopot w tym, że ja się nie piszę na
dzieci, co powtarzałem ci do znudzenia. Nie lubię ich, jestem genetycznie
uwarunkowany do bycia koszmarnym rodzicem, a co najważniejsze, jestem zbytnim
egocentrykiem, aby zajmować się czymś, co przez pierwszy rok życia tylko
wrzeszczy, wydala i się ślini. Przykro mi. Kocham cię, ale trzymanie twojego
potomka we flakach, abyś miał frajdę, mnie przerasta.
Thor przyjrzał mu się uważnie. W jego oczach pojawiła się
troska.
- Tutaj chodzi o twojego ojca, prawda? Boisz się, że
będziesz taki jak on.
„I oto cały Thor”, pomyślał Tony. Jak to jest, że człowiek
już sobie wyrobił o nim opinię, a tu facet wyskakuje ci nagle z gadką jak u
psychoterapeuty?
- Thor, Howard nie ma tu nic do rzeczy, chodzi o to, że to
ja nie nadaję się do wychowywania dzieci.
- Ale… - zaczął Thor, jednak Tony z miejsca mu
przerwał.
- Nie każdy na Ziemi jest taki, jak ty – tłumaczył. – Nie
każdy roztkliwia się na myśl o pieluchach, smoczkach i innych podobnych
duperelach. Ja należę do takich osób, dzieci to definitywnie nie moja
domena.
- Cóż... wobec tego przykro mi, ale nie masz wyboru w tej
kwestii, svass. Najwyraźniej znowu moje postrzeganie różni się od
twojego...
- I dobrze. A teraz sorry, muszę się przejść i nachlać.
Rozumiesz, w tej kwestii też nie za bardzo mam wybór, chyba że chcę sobie
złamać rękę na twojej głowie.
Thor tylko skinął głową.
- Oczywiście, svass.
***
- Nie powinieneś siedzieć tutaj sam.
Thor od godziny siedział w sali koronacyjnej, na przemian
czując złość na szanownego małżonka, który najwyraźniej myślał, że ślub to taka
zabawa, i siebie, za to, że uznał pewne sprawy za oczywiste i niewymagające
omówienia. Jednakże teraz nie był sam. Stała przed nim ubrana w długą,
tradycyjną suknię piękna brunetka, której nie poznawał, a która wydawała mu się
znajoma.
- Eeee – odpowiedział Thor nadzwyczaj elokwentnie.
- Mogę dotrzymać ci towarzystwa – zaoferowała kobieta.
- Oczywiście – wybąkał mężczyzna.
Przysiadła obok niego na schodach, prowadzących do tronu.
Przez dłuższą chwilę siedzieli tak w milczeniu, brunetka cały czas mu się
przyglądała, uśmiechając się przy tym lekko, jakby na coś czekając.
- Nie pamiętasz mnie, prawda, Thor? – spytała w końcu.
- Eeee, no więc – odparł, jednak ona zaczęła się
śmiać.
- Nic się nie stało, masz prawo mnie nie pamiętać, w końcu
minęło sporo czasu, odkąd ostatnim razem byłam w Asgardzie. A tak w ogóle, to
jak tam mój mąż? Podobno nieźle narozrabiał w Midgardzie.
I wtedy Thor doznał olśnienia. Bogowie! Jak mógł
zapomnieć!
- Sygin? – spytał zaskoczony.
Nie widział jej od wieków. Prawdę powiedziawszy myślał, że
odeszła z Asgardu na zawsze. Nie dziwił się jej, po tym, co zrobił Loki.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Jedna i ta sama – odpowiedziała, a kiedy Thor nadal tylko
wpatrywał się w nią z radością wymieszaną z zaskoczeniem, ona spytała,
podnosząc kącik ust w tym charakterystycznym uśmieszku: – No co, nie uściskasz
bratowej?
Thor natychmiast wziął ją w ramiona.
Sygin była chyba jedyną osobą, która mogła wyjść za Lokiego
i przy tym nie zwariować, chociaż Thor podejrzewał, że i tak była od początku
spaczona, tylko w odwrotną stronę niż Loki.
- Mój mąż nawet o mnie nie pytał. O swoje dzieci też
nie...
- Na pewno mu coś wytłumaczę w tej kwestii.
Sygin usiadła koło niego.
- Widzę jednak, że masz własne problemy. Jaki problem może
pojawić się w tak krótkim czasie po ślubie? Oprócz tego problemu, że twój svass
jest śmiertelnikiem, bo to wiadome jest dla każdego, kto umie pociągnąć
porządnie nosem...
Thor momentalnie wrócił do bycia przygnębionym. Jednak teraz
przynajmniej był obok niego ktoś, kto go wysłucha i z pewnością zrozumie.
- Kocham Tony’ego, naprawdę, jest najcudowniejszą osobą,
jaką kiedykolwiek znałem, a teraz, kiedy wzięliśmy ślub, myślałem, że będziemy
szczęśliwi – Thor powiedział to jednym tchem, ale zaraz potem jakby skończyło
mu się całe powietrze.
Sygin objęła go ramieniem, albo przynajmniej spróbowała go
objąć. Jej dłoń ledwo sięgała mu do łopatki.
- A więc co się stało?
- On spodziewa się dziecka – wyznał Thor smutno. – Problem w
tym, że go nie chce.
Sygin pokiwała głową.
- A powiedziałeś mu przed ślubem o tym drobnym fakcie?
- No, nie – odparł. – Ale, myślałem, że…
- Thor, śmiertelnicy często nie mają pojęcia o naszych
zwyczajach, tak samo jak my nie zawsze orientujemy się w tym, co oni robią.
Powinieneś był go uprzedzić. Z tego, co wiem, w Midgardzie mężczyźni raczej nie
zachodzą w ciążę i nie rodzą dzieci.
- Ale skąd miałem wiedzieć...
- Nie wiem, może dlatego, że siedzisz w tym Midgardzie od
lat? - zauważyła Sygin. - Nie martw się, w końcu się przyzwyczai, zresztą nie
ma wyboru. A wiesz o innym ciekawym midgardzkim wynalazku? Nazywa się
"rozwód".
- To jak ktoś dużo gada? - spytał podejrzliwie Thor.
- Nie, to unieważnienie małżeństwa. Wiesz, wydaje mi się, że
powinieneś wrócić do swojego małego śmiertelnika, zanim uzna, że to właśnie
byłoby dobrym rozwiązaniem. Śmiertelnicy bardzo szybko zmieniają zdanie i są
koszmarnie niecierpliwi.
- Jakoś nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego? – zastanowił się
głośno Thor.
- Ograniczona długość istnienia – stwierdziła. – Chcą
dokonać zbyt wielu rzeczy w zbyt krótkim czasie.
Thor zrobił minę, jakby zrozumiał, albo przynajmniej udawał,
że zrozumiał.
- No, wkrótce ma się odbyć ceremonia dania nieśmiertelności
– zauważył.
- O ile twój mąż nadal będzie miał ochotę zostać z tobą na
zawsze. Idź do niego – poleciła mu Sygin.
Thor ucałował ją w czoło i rzuciwszy „dziękuję”, popędził
szukać Tony’ego. Może jeszcze nie było za późno.
***
Podczas, kiedy Thor rozmawiał z Sygin, Tony siedział w
sypialni i zastanawiał się, czy jeżeli naprawdę ładnie poprosi, Heimdall
pozwoli mu wrócić na Ziemię.
Jak ten kretyn mógł mu to zrobić? Czy on jest jakąś
panienką, którą można sobie ot, tak zapłodnić? A najgorsze było to, że mimo
wszystko nadal kochał tego skończonego idiotę z mózgiem mniejszym niż główka
szpilki.
Tylko co on teraz pocznie z tą ciążą? W pewnym sensie
przesadził, mówiąc o pozbyciu się dziecka, jednak to nadal nie zmieniało faktu,
że nie jest w stanie się nim zająć, a co dopiero wychować go (lub ją) na
porządnego, hmm, półboga.
Był właśnie w trakcie rozważania czy rzucić się z okna
teraz, czy najpierw poprosić kogoś aby przyniósł mu kolejny kosz jabłek, kiedy
nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Z początku sądził, iż to Thor, ale jego ślubny zwykle wpadał
do pokoju zupełnie nie zważając na etykietę, natomiast to pukanie zdawało się
wręcz emanować uprzejmością.
Chyba nic nie mogło się równać jego zdziwieniu, kiedy
otworzyły się drzwi.
Na progu stała Frigga.
Natychmiast zerwał się na równe nogi. W zasadzie, niewiele
wiedział o swojej teściowej - tyle, że była piękna, raczej miła i stała w
cieniu Odyna. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że to powinno go naprowadzić
na to, jaka jest rola małżonka władcy - rodzenie dzieci, ładne wyglądanie i
niezwracanie na siebie uwagi. Smutny żywot.
- Ja... witam - powiedział, zupełnie nie pamiętając, co
asgardzki protokół postępowania z królowymi zalecał w takiej sytuacji, Frigga
jednak uśmiechnęła się miło.
- Mogę wejść?
- Eeee…
Tony w panice omiótł wzrokiem pokój, przecież nie wpuści
królowej do jakiegoś chlewu. Na szczęście w pomieszczeniu panował względny
porządek. Na całe szczęście, dzielił sypialnię z Thorem, który wbrew aparycji
groźnego wojownika, nie bałaganił zbytnio.
- Proszę, wejdź, Wasza Wysokość – powiedział Tony i wpuścił
matkę Thora do środka.
- Nie musisz odnosić się do mnie aż tak formalnie –
poinformowała go Frigga – wystarczy Frigga.
Tony już na samym początku odniósł wrażenie, że królowa
Asgardu jest całkiem w porządku, a teraz naprawdę utwierdził się w tym
przekonaniu. Prawdę powiedziawszy, Frigga przypominała mu trochę jego matkę,
roztaczała wokół siebie to samo ciepło, co sprawiało, że ludzie jej
ufali.
Królowa stała i wpatrywała się w niego z zainteresowaniem.
Tony’emu nagle przypomniało się, że przecież w sypialni nie ma ani jednego
krzesła.
- To nic – stwierdziła Frigga – możemy usiąść na
łóżku.
- Jasne, oczywiście – odparł odrobinę zaszokowany
Tony.
Oboje usiedli na posłaniu.
Musiał przyznać, matka Thora z pewnością wiedziała, jak
zrobić dobre wrażenie. Dopiero teraz to dostrzegł, ale coś było w jej zielonych
oczach, coś mocnego i ostrego jak brzytwa. Zaczął rozumieć kim jest Frigga, a
dokładnie to, kim nie jest.
- Masz wielki problem – zauważyła. – I podejrzewam nawet
jaki.
- O nienienie. Mam mały problem, ale dość uciążliwy... -
stwierdził Tony poważnie, myśląc głównie o tym, że jego teściowa wcale nie
wygląda na kogoś, kto byłby w stanie urodzić Thora. Nade wszystko wyglądała,
jak na ludzkie standardy, o za młodą o bite dwadzieścia, może dwadzieścia pięć
lat. Tony jeszcze nie odkrył, czy w Asgardzie istnieje jakiś wiarygodny sposób
na określenie wieku rozmówcy.
- Znaczy... rozumie pani, dzieci są...
- Małe, wrzeszczą, biją się, gryzą, w kreatywny sposób
próbują popełnić samobójstwo i trzeba ich ciągle pilnować... - westchnęła
Frigga. - Wychowałam Thora. No i Lokiego, oczywiście, chociaż on raczej
wychowywał się sam...
No tak, w niektórych przypadkach nawet najlepsza matka
świata nie podoła.
- Tak – zaoponował Tony – ale ty jesteś… no…
- Kobietą? – podpowiedziała Frigga.
- Nie! To znaczy, tak! – O boże, niech chociaż raz
powstrzyma się od zrobienia z siebie kompletnego idioty. – Wybacz mi, jeżeli
cię to obraża, ale wychodząc za Odyna nie spodziewałaś się, że pewnego dnia
wasza radosna rodzinka się powiększy? No, bo w końcu tego wymagają od żony
króla.
Że też w porę nie ugryzł się w język.
Frigga roześmiała się tylko. Miała ładny śmiech,
przypominała wtedy nastoletnią dziewczynę.
- Po trochu masz rację – przyznała. - Między innymi tego się
właśnie wymaga od królowej. A ja wiedziałam, na co się piszę, wychodząc za
Odyna i mimo wszystko zgodziłam się przyjąć rolę, jaką przede mną
postawiono.
Tony zwiesił głowę.
- Tylko, że ja nie miałem pojęcia o mojej roli, nadal nie
mam. Wszyscy ode mnie czegoś oczekują, a ja nie wiem, co to jest. To znaczy,
teraz częściowo już wiem.
Dotknął swojego podbrzusza.
Nie wyczuł niczego. Zresztą, gdzie powinno się mieścić to
dziecko? Macicy nie ma, inne miejsca są raczej nieprzystosowane do takich
zadań...
Frigga spojrzała na niego wzrokiem pełnym współczucia i
pobłażliwej nagany. Stark nie wiedział, że da się tak patrzeć, ale najwyraźniej
się dało.
- Mówiłam Thorowi, aby poczekał. Niestety, zawsze najpierw
działał, potem myślał o konsekwencjach. Radziłam mu, aby zaczekał rok albo dwa,
aby nie było właśnie takich niedopowiedzeń. Jak zwykle nie posłuchał i jak
zwykle nie wyszło z tego nic dobrego. Wybacz mu.
Tony nie mógł się powstrzymać i poczuł na te słowa lekką
urazę. Niby jak ma mu wybaczyć? Facet ot tak, spieprzył mu życie. I Tony został
z tym „problemem” kompletnie sam, no bo który niby facet go zrozumie.
Oczywiście pomijając Lokiego. Westchnął, przynajmniej on nosi w sobie dziecko,
a nie jakąś nie wiadomo jak wyglądającą potworę. Co i tak nie zmieniało faktu,
że miał problem. Wielki, paskudny problem, którego sprawca nie potrafi go nawet
przeprosić.
- Nie mogę tak po prostu wybaczyć twojemu synowi –
oświadczył. - Zgodziłem się na ślub, tak, ale nie godziłem się na dziecko.
Zauważ, Frigga, że jestem mężczyzną. W Midgardzie, jeżeli już facet wychodzi za
drugiego faceta, to dzieci mogą mieć tylko jeżeli dogadają się z kobietą, albo
poprzez adopcję. Żeniąc się z Thorem nie myślałem nawet o potomstwie, bo nie
nadaję się na ojca i zwyczajnie nie chcę mieć dzieci. A Thor początkowo w ogóle
o tym nie wspominał, nie wiedziałem, że u was… zresztą, jak to u was jest
możliwe?
Na twarzy Friggi pojawił się delikatny uśmiech.
- Jesteśmy bogami, w naszej naturze leży, aby nie poddawać
się prawom, no, natury. No i w twoim przypadku pomógł również fakt, że do
poczęcia doszło na terenie Asgardu, to miejsce jest wypełnione wielką
mocą.
- Thor o tym mówił, ale myślałem, że to taka przenośnia
odnośnie trunków - stwierdził Tony.
- Cóż, chyba wydaje mi się, że w tej sytuacji to ty musisz
zadecydować, co zrobisz...
Stark wiedział, co zrobi. I że nikomu się to nie
spodoba.
***
- Witaj, ojcze.
Howard Stark łypnął na niego zdrową częścią twarzy. Gdy tak
leżał rozkrzyżowany, w podartym, brudnym garniturze i z jadem spływającym mu po
szyi Tony po prostu nie mógł go się bać. Przyszedł tu, ponieważ nie wiedział,
gdzie powinien iść, a perspektywa spotkania z tatusiem była masochistycznie
kusząca, zwłaszcza, że Loki bardzo chętnie wyjawił mu, co stało się z Howardem.
Wręcz zbyt chętnie.
Howard łypnął na swego syna z niechęcią. Był chyba jedynym
człowiekiem zdolnym do tego, aby zwykłe łypanie stanowiło wzrokowy odpowiednik
przyłożenia kijem bejsbolowym.
- No proszę – powiedział głosem ociekającym złośliwością. –
Postanowiłeś wrócić i przeprosić ojca, widać porządne lanie przywróciło ci
zdrowy rozsądek. A teraz wypuść mnie stąd, mam zamiar zabrać cię do domu, gdzie
twoje miejsce.
Tony ku własnemu zaskoczeniu nawet nie zastanowił się nad
odpowiedzią.
- Nie.
- Co?! – ojciec nie przyjął tego zbyt dobrze.
- Powiedziałem, że nie wrócę z tobą tato – oświadczył pewnym
siebie głosem. – I nawet nie myśl, że ktokolwiek cię uwolni.
- Anthony!
- A wiesz, dlaczego? – podjął, po raz pierwszy nie zważając
na słowa ojca. – Bo tutaj jest miejsce dla takich jak ty, bo przez te wszystkie
lata znęcania się nade mną i mamą zasłużyłeś sobie na to.
Howard, kompletnie oniemiały, wpatrywał się w tego
wysokiego, silnego mężczyznę, który przecież powinien być jego synem, jednak
teraz wydawał się kimś zupełnie obcym.
Tony zbliżył się i spojrzał Seniorowi prosto w oczy.
- To miejsce, to twoja kara, tato – oświadczył. – I sam Odyn
mi świadkiem, spędzisz tutaj wieczność.
- I ty wpadłeś tutaj, aby mi to powiedzieć? Uroczo się
odwdzięczasz...
- Musiałbyś być naprawdę głupi, jeśli spodziewałeś się
innego podziękowania - prychnął Tony, krążąc wokół Howarda nerwowo. - W
zasadzie, chciałem ci przekazać coś innego. Na pewno się ucieszysz. Zostaniesz
dziadkiem.
Nie miał zielonego pojęcia, czemu to powiedział, ale z
jakiegoś powodu czuł desperacką potrzebę podzielenia się tą wiadomością z kimś,
kto nie zareaguje dzikim entuzjazmem, a tak się składało, że jedynymi takimi
osobami w Asgardzie byli Loki i jego cudowny tatuś. No i jeszcze wąż. Tego to w
ogóle nic nie ruszało.
Swoją drogą, ciekawe jak płacą gadowi za wykonywanie roboty?
Asgard musi być miejsce praktycznie wolnym od szczurów.
- Co powiedziałeś? – spytał Howard.
Uśmiech Tony’ego był niemal sadystyczny.
- To, co słyszałeś. Zostaniesz dziadkiem. Co, cieszysz
się?
Howard parsknął śmiechem.
- Widzę, że nie byłeś zbytnio wierny temu twojemu idiocie –
z jakiegoś powodu słowo „mąż” nie chciało przecisnąć mu się przez gardło. –
Chociaż dziwi mnie, że jednak miałeś jaja, aby zrobić to z kobietą.
Tony pokręcił głową i wyprostował się. Chciał aby ojciec się
dowiedział, przede wszystkim po to, aby mu dopiec, a potem śmiać się z wyrazu jego
twarzy. To małostkowe, owszem, jednak ludzie w większości są małostkowi.
- To ja jestem w ciąży, tato.
Powiedział to najbardziej poważnym tonem, na jaki było go
stać. Przez chwilę obserwował, jak wyraz twarzy ojca zmienia się, z szoku
przechodząc w niedowierzanie, potem w rozbawienie, a na końcu znowu w
niedowierzanie.
W końcu roześmiał się histerycznie.
- Bez przesady, aż taką piczką to ty nie jesteś...
prawda?
Tony nic nie odpowiedział, za to uśmiechnął się szeroko i
paskudnie. Im dłużej rozmawiał z własnym ojcem, tym bardziej budziły się w nim
instynkty rodzicielskie, na przekór opinii własnego tatusia.
Howardowi śmiech zamarł w ustach, a wąż spojrzał na niego
zdziwiony, leniwie podnosząc swój gadzi łeb.
- To nie był żart?
Tony założył ręce na piersi i spojrzał prosto w oczy
ojca.
- Pomyśl tato, znajdujemy się w krainie nordyckich bogów, a
ja właśnie wyszedłem za jednego z nich. A jak myślisz, po co niby przyszły król
miałby brać ślub z facetem, skoro nie byłoby z tego potomstwa?
Musiał przyznać, że mina Howarda była bezcenna. Z dziką
radością obserwował, jak na twarzy ojca rozkwita wyraz totalnego
przerażenia.
- To… - zaczął, najwyraźniej nie mogąc znaleźć słowa – to
jest obrzydliwe!
- Doprawdy? – zaciekawił się Tony.
Ale Senior dopiero się rozkręcał.
- Jak możesz przychodzić tutaj i mówić mi o czymś takim!?
Wiesz kim jesteś?! – wrzeszczał, a z ust tryskały mu kropelki śliny. – Jesteś
popierdoleńcem, a to, co nosisz w brzuchu pieprzoną abominacją! Masz to jak
najszybciej usunąć, albo wiesz co? Niech od razu cię uśpią! Nie będzie już z
ciebie pożytku, na pewno nie, jeśli nosisz w sobie to… to…
- Co, tato? No, co?
Tony nie był już w stanie dłużej tego słuchać. Słowa ojca
zabolały, ale nie w sposób, w jaki myślał, że sprawią mu ból. Howard nazwał
dziecko Thora abominacją. Dziecko Thora, które przecież nie ma nawet jak się
bronić.
Chociaż z drugiej strony to dziecko THORA. Tony pogładził
się po brzuchu.
- No, malutki, pierdolnij w dziadziusia jakąś błyskawicą...
- poprosił, przez chwilę czując się jak idiota, ale w tej samej chwili
zwisający nad Howardem wąż wyprężył się, jakby coś go kopnęło i obryzgał
wszystko dookoła poczwórną dawką jadu, po czym jego cielsko zaczęło lekko
podrygiwać. Albo miał padaczkę, albo...
- Dobra zygotka! - pochwalił syna Tony, odchodząc.
***
Thor nie miał pojęcia, co zastanie wchodząc do sypialni, ale
nie był zbyt optymistycznie nastawiony.
Dlatego pewnie tak bardzo się zdziwił, kiedy ujrzał
Tony’ego, siedzącego na łóżku i majstrującego przy jakimś mechanizmie. Co
najdziwniejsze, jego mąż uśmiechał się promiennie, od czasu do czasu nucąc coś
pod nosem.
- Wszystko w porządku? – spytał się Thor, na wszelki wypadek
nie zbliżając się do łóżka.
Tony wydawał się być całkiem zaabsorbowany tym, co
robił.
- Co? Och, tak, wszystko ok.
Znowu zaczął coś nucić. Thora zaczęło to lekko
niepokoić.
- Co to za melodia?
- Black Sabbath – odparł Tony, nie podnosząc głowy.
Thor przez chwilę trawił te informacje.
- Ładne - powiedział w końcu, ostrożnie siadając obok niego,
jakby spodziewając się pułapki. - Co robisz?
- Zabawkę.
To również wymagało głębszego przemyślenia. Po głębszym
przemyśleniu Thor uznał, że nadal nic nie rozumie i musi to przemyśleć jeszcze
głębiej.
- Dla dziecka? - dopytał się podejrzliwie.
- Nie, dla ciebie. Pamiętasz, jak w Midgardzie zaprowadziłem
cię do sklepu z zabawkami dla dorosłych? Oczywiście, że zabawkę dla dziecka.
Svass.
- Acha – odparł Thor i uważnie przyjrzał się swemu ślubnemu,
po czym przyłożył mu dłoń do czoła.
- Co robisz?
- Sprawdzam, czy może nie masz gorączki. Jesteś pewien, że
wszystko w porządku?
Tony wzniósł oczy do sufitu.
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku. I ja i
dziecko czujemy się dobrze.
Thor czuł się jakby ktoś wsadził go na karuzelę i zostawił
tak na noc. Cała ta sytuacja zaczynała być dla niego zbyt skomplikowana, a on
wolał rzeczy bardziej… proste. Dlatego tak uwielbiał swój młot, Mjolnir. Młot
to prosta broń, nie wymaga żadnych skomplikowanych operacji, czy też finezji w
użyciu, wystarczy nim machnąć, ewentualnie rzucić go do celu.
Teraz Thor siedział i zastanawiał się jak do jasnej cholery
ma się zachować.
Po chwili jednak wpadł na naprawdę genialny pomysł. Zapyta
się, o co w tym chodzi!
- Bo wiesz, Tony...
Stark spojrzał na niego z uśmiechem.
- Byłem u ojca - odpowiedział na niezadane pytanie. - I
wygląda na to, że wytłumaczył mi kilka rzeczy, chociaż prawdę mówiąc, nie miał
raczej zamiaru tego robić. To jak nazywamy młodego? Tony Drugi? Tony Thorson
brzmi całkiem ładnie...
Thora jeszcze bardziej to skołowało.
- Trochę chyba za wcześnie na imię – oświadczył, siląc się
na spokojny ton. – Nie wiemy jeszcze jakiej płci będzie dziecko.
- Chłopak, co do tego możesz mi wierzyć – Tony wydawał się
tego stuprocentowo pewny. – Praktycznie czuję, że to będzie chłopak.
- O – stwierdził Thor.
Natomiast jego mąż cały czas paplał.
- Wiesz, jak tylko wrócimy do Midgardu, urządzę małemu
własny pokój, ale przedtem zrobię mu kołyskę – wyciągnął palec wskazujący w
górę. – Sam. Coś się stało? – spytał po chwili, widząc minę Thora.
- Nie… - zaczął ten – Zresztą to ja powinienem cię o to spytać.
Tym razem to Tony wydawał się zaskoczony.
W końcu Thor uznał, że śmiertelnicy po prostu są dziwni. I
że w zasadzie nawet mu to nie przeszkadza. Przytulił męża mocno, przewracając
na łóżko butelkę z czymś przypominającym olej.
- Dobrze, nie będę już o nic pytał - zapewnił.
- To miłe... Thor...
- Tak, svass?
- Dusisz.
- Och! – Thor natychmiast odsunął się na bok – Wybacz,
svass.
Ale Tony nie pozwolił mu odejść daleko, wskakując mu na
biodra i uśmiechając się diabolicznie.
- A ty myślisz, że gdzie się wybierasz? – spytał.
Następnych parę godzin upłynęło już bez zbędnych słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz