poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział trzynasty


Tony Stark był pewien, że coś jest nie tak. Mówiło mu tak całe ciało, a w tej chwili najgłośniej krzyczał o tym żołądek. Czyżby czymś się struł? Najwidoczniej asgardzkie żarcie musiało mu zaszkodzić - albo to skutki uboczne po lekarstwie, jakim go napojono, aby z kolei usunąć skutki uboczne poranka poślubnego. Z początku myślał o nadmiarze alkoholu jako przyczynie, ale nie wypił przecież tak dużo, aby wymiotować dwa dni z rzędu. 
Najgorzej było rano, kiedy zawartość żołądka wręcz rwała mu się do wyjścia, całe szczęście, że Thor postawił mu przy łóżku wielką misę. Po ostatnim „wypadku” podłoga potrzebowała porządnego szorowania. 
Tony skulił się w sobie i mocniej otulił kocem. Dzisiejszego dnia postanowił zostać w łóżku. Jego ślubny zniknął gdzieś na chwilę, która okazała się niemal godziną i Stark nudził się niemiłosiernie. Spojrzał z żalem na świeże owoce pozostawione mu przez Thora w charakterze śniadania. Po krótkiej bitwie z myślami, sięgnął po jabłko. 
W ciągu piętnastu minut zjadł ich całą misę, włącznie z ogryzkami. Były słodkie i naprawdę przepyszne. Może by tak sprowadzić to-to na Ziemię? Zarobiłby na nich krocie... 
Nawet nie zauważył, gdy Thor wszedł do sypialni, wyraźnie zafrasowany. 
- Loki znowu próbuje mnie podkopać - powiedział, siadając na łóżku. 
- Japka - odparł Tony z pełnymi ustami, a Thor znowu popatrzył na niego wzrokiem "nic cię nie rozumiem, ale i tak cię kocham". 
- Słucham? 
- Znaczy... dobre te asgardzkie owoce. - Stark uznał, że skoro już gada bez sensu, to może to robić nadal, dla niepoznaki. 
- Te akurat są z Nowego Jorku - sprostował Thor, patrząc na niego jakoś dziwnie, aż Tony'ego przeszły dreszcze. 
- Oh – stwierdził i zabrał się za pochłanianie ostatniego już owocu – Masz ich więcej? 
- Tak, uhm… zaraz ci je przyniosę… 
Tony przyjrzał mu się uważnie. Coś tu się nie zgadzało. 
- Mfmgh? – spytał z ustami pełnymi jabłka. 
Thor zrobił zdziwioną minę. 
- Co? 
- Pytałem czy wszystko w porządku? – odpowiedział Tony, kiedy wreszcie udało mu się przełknąć. 
- Och tak – odpowiedział szybko jego ślubny – wszystko w jak najlepszym porządku. Tylko… 
Tony wbił w niego podejrzliwie wzrok. 
- Tylko co? 
- Tylko muszę ci o czymś powiedzieć, svass. 
W tym momencie Tony naprawdę zaczął się martwić. Odkąd zaczął chorować, Thor przyglądał mu się w taki dziwny sposób, nie mówiąc już o tym, że praktycznie nie odstępował go na krok. Cały wczorajszy dzień spędził, siedząc z nim w łóżku, tuląc go, mówiąc do niego czule i śpiewając długie, rzewne pieśni po asgardzku, z których najczęściej dało się wyłapać jedno słowo. 
-Thor? 
- Tak, svass? 
- Co to znaczy ‘barn’? 
Thor wyraźnie się zmieszał, a Tony uznał, że wykazał się już maksimum cierpliwości, godząc się na te wszystkie romantyczne bzdury, ponieważ, do kurwy nędzy, raczej nie był człowiekiem, który lubi takie rzeczy, a przynajmniej nie na trzeźwo. 
- Thor. Widzę, że coś ukrywasz, a widzę to dlatego, że cały talent do ukrywania czegokolwiek bez obawy o bycie natychmiastowo zdekonspirowanym dostał Loki. Jesteś rodzonym synem Stirlitza i jak mi zaraz nie powiesz, co się tu dzieje, to tak ci przykopię, że... 
Thor wyraźnie skurczył się w sobie. 
- "Barn" znaczy "dziecko", svass. Nienienienie, nie próbuj wyskoczyć przez okno, Tony, no ja cię proszę... 
Tony usiadł na parapecie i założył ręce na pierś. 
- To ty wczoraj spędziłeś cały dzień, śpiewając mi piosenki o dzieciach? Przecież rozmawialiśmy już na ten temat! 
Tak w ogóle, to wolałby wcale na ten temat nie rozmawiać, temat dzieci najlepiej odłożyć na później, najlepiej na takie „później”, które nigdy nie nadejdzie. 
- Svass – Thor przysunął się do niego, wielka dłoń spoczęła na nieogolonym policzku Tony’ego. – Nie rozmawialiśmy, bo ty zawsze kończysz rozmowę, kiedy wspomnę o dziecku. 
Tony czuł się niczym zapędzony w kozi róg. Świetnie, on tu sobie umiera na jakąś niezidentyfikowaną chorobę, a Thor znowu zaczyna o dziecku. Jak tylko wrócą do Midgardu, kupi mu szczeniaka, może na jakiś czas odwróci to uwagę boga od irracjonalnej chęci posiadania potomstwa. 
- Tak, a to dlatego, że jeszcze za wcześnie dla nas, aby o tym rozmawiać – Tony starał się być cierpliwy. – Dopiero co wzięliśmy ślub, a i tak nie jesteśmy ze sobą dłużej niż dwa miesiące. Może najpierw powinniśmy zająć się sobą, nie uważasz, svass? 
Mówiąc to, Tony zbliżył się do łóżka, po czym usiadł okrakiem na biodrach męża. 
Thor jednak wydawał się wyjątkowo niezainteresowany, aż Tony przez jedną chwilę pomyślał, że może już mu wszystko przeszło, tak jak z Bruce'em... O nie, nic z tego... 
- Tony, możesz przez chwilę słuchać, co mówię, zamiast zajmować się próbami dorwania mi się do majtek? To nie ucieknie. - Thor przytrzymał jego ręce, zbyt przejęty tym, co musiał teraz powiedzieć, aby dopuszczać do głosu libido. - U nas, w Asgardzie, niektóre rzeczy działają... trochę inaczej, niż u was. 
Tony wreszcie domyślił się, o co mu chodzi. I tylko to? Biedny Thor, tak się stresował... 
- Nie, nie martw się, wszystko u nas działa tak samo, tylko my mamy takie niebieskie pigułki, które pomagają... 
- Pomagają zajść w ciążę? 
- Co? - Tony przechylił się i porwał kolejne jabłko. - O czym ty mówisz? 
Wyraz twarzy Thora zrobił się nagle bardzo poważny. Naprawdę bardzo poważny. Zaraz usiadł na łóżku, chwycił Tony’ego i jednym ruchem posadził go obok siebie. 
- Tony – zaczął, patrząc mu prosto w oczy. – Czy nie zauważyłeś u siebie ostatnio jakiś dziwnych objawów? Takich, jak, no nie wiem, poranne mdłości – przyglądał się przez chwilę jak jego mąż pożera jabłko – oraz apetyt na jabłka. 
- Lubię jabłka – oświadczył Tony. 
- Ale nigdy nie zjadałeś ich w takich ilościach. 
Tony wzruszył ramionami. 
- I co z tego, owoce są zdrowe . Zresztą, mówisz tak, jakbym był w ciąży albo coś – ugryzł kolejny kawałek. 
Twarz Thora rozjaśnił nagle dziwny uśmiech. 
- Bo jesteś w ciąży, svass – oświadczył radosnym głosem. 
Przez następne dwadzieścia sekund starał się zetrzeć ze swojej twarzy kawałki przeżutego jabłka, podczas kiedy Tony wpatrywał się w niego z otwartymi ustami. 
- Co powiedziałeś? – spytał Stark, kiedy wreszcie udało mu się odzyskać zdolność mówienia. 
- No, gdy ludzie uprawiają seks... - zaczął Thor cierpliwie, ale Tony mu przerwał. 
- Ludzie odmiennych płci. 
- Nie w Asgardzie. 
W zasadzie, to wszystko wyjaśniało. Oprócz jednego. Dlaczego, do kurwy nędzy, nikt mu tego nie powiedział PRZED ślubem, a przynajmniej PRZED tym, jak zaczął sypiać z Thorem bez cholernych gumek, bo w końcu czym można się zarazić od boga? Cóż, wychodziło na to, że pieprzoną ciążą... 
- I mówisz mi to TERAZ? Nie zająknąłeś się o tym do tej chwili, gdy jest już, kurwa, za późno? Chociaż nie, nie jest. Zabierz mnie do jakiegoś lekarza, medyka, uzdrowiciela, maga, co wy tam macie, niech to ze mnie wykroi, NATYCHMIAST! 
W tym momencie chyba nieco przesadził, bo Thor nagle mocno ścisnął jego ramiona, a kiedy Tony chciał mu zwrócić uwagę, zauważył wyraz twarzy boga i wszelkie protesty zamarły mu w gardle. 
- Posłuchaj mnie uważnie, Tony Howardsonie – powiedział spokojnym głosem, w którym jednak kryło się ostrze gilotyny. – Nie waż się nawet wspominać o pozbyciu się naszego dziecka. Nikt, powtarzam nikt w Asgardzie nie pozwoli ci na coś takiego, a jeżeli kiedykolwiek spróbujesz… 
- Thor… - Tony’ego stać było tylko na nikły szept, oczy rozszerzyły mu się niczym spodki. 
Nigdy jeszcze nie spotkał się z taką reakcją blondyna, skierowaną na niego i to naprawdę go przeraziło. 
Na szczęście Thor z miejsca to dostrzegł i, rozumiejąc, do czego omal nie doprowadził, natychmiast począł przepraszać swojego męża. 
- O bogowie, tak bardzo mi przykro, svass – mamrotał. – Naprawdę nie chciałem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale zrozum, proszę – spojrzał na Tony’ego błagalnie – postaraj się to zrozumieć. Niczego tak nie pragnę, jak zostać ojcem. 
Tym razem to na Tony’ego znowu przyszła kolej bycia oburzonym. 
- A nie pomyślałeś może o tym aby przedtem mnie spytać o zdanie? To w końcu ja noszę w sobie tego dzieciaka. Nie mów mi, że nie mam tutaj żadnych praw? 
- Oczywiście. Możesz urodzić moje dziecko - odparł Thor, jakby to był największy zaszczyt, jaki mógł go spotkać. I pewnie tutaj był, jednak Tony czuł się trochę jak królik doświadczalny, a trochę jak ktoś, kogo nabito w butelkę. Bardzo ciasną butelkę. 
- Słuchaj, svass. Kłopot w tym, że ja się nie piszę na dzieci, co powtarzałem ci do znudzenia. Nie lubię ich, jestem genetycznie uwarunkowany do bycia koszmarnym rodzicem, a co najważniejsze, jestem zbytnim egocentrykiem, aby zajmować się czymś, co przez pierwszy rok życia tylko wrzeszczy, wydala i się ślini. Przykro mi. Kocham cię, ale trzymanie twojego potomka we flakach, abyś miał frajdę, mnie przerasta. 
Thor przyjrzał mu się uważnie. W jego oczach pojawiła się troska. 
- Tutaj chodzi o twojego ojca, prawda? Boisz się, że będziesz taki jak on. 
„I oto cały Thor”, pomyślał Tony. Jak to jest, że człowiek już sobie wyrobił o nim opinię, a tu facet wyskakuje ci nagle z gadką jak u psychoterapeuty? 
- Thor, Howard nie ma tu nic do rzeczy, chodzi o to, że to ja nie nadaję się do wychowywania dzieci. 
- Ale… - zaczął Thor, jednak Tony z miejsca mu przerwał. 
- Nie każdy na Ziemi jest taki, jak ty – tłumaczył. – Nie każdy roztkliwia się na myśl o pieluchach, smoczkach i innych podobnych duperelach. Ja należę do takich osób, dzieci to definitywnie nie moja domena. 
- Cóż... wobec tego przykro mi, ale nie masz wyboru w tej kwestii, svass. Najwyraźniej znowu moje postrzeganie różni się od twojego... 
- I dobrze. A teraz sorry, muszę się przejść i nachlać. Rozumiesz, w tej kwestii też nie za bardzo mam wybór, chyba że chcę sobie złamać rękę na twojej głowie. 
Thor tylko skinął głową. 
- Oczywiście, svass. 

*** 

- Nie powinieneś siedzieć tutaj sam. 
Thor od godziny siedział w sali koronacyjnej, na przemian czując złość na szanownego małżonka, który najwyraźniej myślał, że ślub to taka zabawa, i siebie, za to, że uznał pewne sprawy za oczywiste i niewymagające omówienia. Jednakże teraz nie był sam. Stała przed nim ubrana w długą, tradycyjną suknię piękna brunetka, której nie poznawał, a która wydawała mu się znajoma. 
- Eeee – odpowiedział Thor nadzwyczaj elokwentnie. 
- Mogę dotrzymać ci towarzystwa – zaoferowała kobieta. 
- Oczywiście – wybąkał mężczyzna. 
Przysiadła obok niego na schodach, prowadzących do tronu. Przez dłuższą chwilę siedzieli tak w milczeniu, brunetka cały czas mu się przyglądała, uśmiechając się przy tym lekko, jakby na coś czekając. 
- Nie pamiętasz mnie, prawda, Thor? – spytała w końcu. 
- Eeee, no więc – odparł, jednak ona zaczęła się śmiać. 
- Nic się nie stało, masz prawo mnie nie pamiętać, w końcu minęło sporo czasu, odkąd ostatnim razem byłam w Asgardzie. A tak w ogóle, to jak tam mój mąż? Podobno nieźle narozrabiał w Midgardzie. 
I wtedy Thor doznał olśnienia. Bogowie! Jak mógł zapomnieć! 
- Sygin? – spytał zaskoczony. 
Nie widział jej od wieków. Prawdę powiedziawszy myślał, że odeszła z Asgardu na zawsze. Nie dziwił się jej, po tym, co zrobił Loki. 
Kobieta uśmiechnęła się szeroko. 
- Jedna i ta sama – odpowiedziała, a kiedy Thor nadal tylko wpatrywał się w nią z radością wymieszaną z zaskoczeniem, ona spytała, podnosząc kącik ust w tym charakterystycznym uśmieszku: – No co, nie uściskasz bratowej? 
Thor natychmiast wziął ją w ramiona. 
Sygin była chyba jedyną osobą, która mogła wyjść za Lokiego i przy tym nie zwariować, chociaż Thor podejrzewał, że i tak była od początku spaczona, tylko w odwrotną stronę niż Loki. 
- Mój mąż nawet o mnie nie pytał. O swoje dzieci też nie... 
- Na pewno mu coś wytłumaczę w tej kwestii. 
Sygin usiadła koło niego. 
- Widzę jednak, że masz własne problemy. Jaki problem może pojawić się w tak krótkim czasie po ślubie? Oprócz tego problemu, że twój svass jest śmiertelnikiem, bo to wiadome jest dla każdego, kto umie pociągnąć porządnie nosem... 
Thor momentalnie wrócił do bycia przygnębionym. Jednak teraz przynajmniej był obok niego ktoś, kto go wysłucha i z pewnością zrozumie. 
- Kocham Tony’ego, naprawdę, jest najcudowniejszą osobą, jaką kiedykolwiek znałem, a teraz, kiedy wzięliśmy ślub, myślałem, że będziemy szczęśliwi – Thor powiedział to jednym tchem, ale zaraz potem jakby skończyło mu się całe powietrze. 
Sygin objęła go ramieniem, albo przynajmniej spróbowała go objąć. Jej dłoń ledwo sięgała mu do łopatki. 
- A więc co się stało? 
- On spodziewa się dziecka – wyznał Thor smutno. – Problem w tym, że go nie chce. 
Sygin pokiwała głową. 
- A powiedziałeś mu przed ślubem o tym drobnym fakcie? 
- No, nie – odparł. – Ale, myślałem, że… 
- Thor, śmiertelnicy często nie mają pojęcia o naszych zwyczajach, tak samo jak my nie zawsze orientujemy się w tym, co oni robią. Powinieneś był go uprzedzić. Z tego, co wiem, w Midgardzie mężczyźni raczej nie zachodzą w ciążę i nie rodzą dzieci. 
- Ale skąd miałem wiedzieć... 
- Nie wiem, może dlatego, że siedzisz w tym Midgardzie od lat? - zauważyła Sygin. - Nie martw się, w końcu się przyzwyczai, zresztą nie ma wyboru. A wiesz o innym ciekawym midgardzkim wynalazku? Nazywa się "rozwód". 
- To jak ktoś dużo gada? - spytał podejrzliwie Thor. 
- Nie, to unieważnienie małżeństwa. Wiesz, wydaje mi się, że powinieneś wrócić do swojego małego śmiertelnika, zanim uzna, że to właśnie byłoby dobrym rozwiązaniem. Śmiertelnicy bardzo szybko zmieniają zdanie i są koszmarnie niecierpliwi. 
- Jakoś nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego? – zastanowił się głośno Thor. 
- Ograniczona długość istnienia – stwierdziła. – Chcą dokonać zbyt wielu rzeczy w zbyt krótkim czasie. 
Thor zrobił minę, jakby zrozumiał, albo przynajmniej udawał, że zrozumiał. 
- No, wkrótce ma się odbyć ceremonia dania nieśmiertelności – zauważył. 
- O ile twój mąż nadal będzie miał ochotę zostać z tobą na zawsze. Idź do niego – poleciła mu Sygin. 
Thor ucałował ją w czoło i rzuciwszy „dziękuję”, popędził szukać Tony’ego. Może jeszcze nie było za późno. 
*** 
Podczas, kiedy Thor rozmawiał z Sygin, Tony siedział w sypialni i zastanawiał się, czy jeżeli naprawdę ładnie poprosi, Heimdall pozwoli mu wrócić na Ziemię. 
Jak ten kretyn mógł mu to zrobić? Czy on jest jakąś panienką, którą można sobie ot, tak zapłodnić? A najgorsze było to, że mimo wszystko nadal kochał tego skończonego idiotę z mózgiem mniejszym niż główka szpilki. 
Tylko co on teraz pocznie z tą ciążą? W pewnym sensie przesadził, mówiąc o pozbyciu się dziecka, jednak to nadal nie zmieniało faktu, że nie jest w stanie się nim zająć, a co dopiero wychować go (lub ją) na porządnego, hmm, półboga. 
Był właśnie w trakcie rozważania czy rzucić się z okna teraz, czy najpierw poprosić kogoś aby przyniósł mu kolejny kosz jabłek, kiedy nagle rozległo się pukanie do drzwi. 
Z początku sądził, iż to Thor, ale jego ślubny zwykle wpadał do pokoju zupełnie nie zważając na etykietę, natomiast to pukanie zdawało się wręcz emanować uprzejmością. 
Chyba nic nie mogło się równać jego zdziwieniu, kiedy otworzyły się drzwi. 
Na progu stała Frigga. 
Natychmiast zerwał się na równe nogi. W zasadzie, niewiele wiedział o swojej teściowej - tyle, że była piękna, raczej miła i stała w cieniu Odyna. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że to powinno go naprowadzić na to, jaka jest rola małżonka władcy - rodzenie dzieci, ładne wyglądanie i niezwracanie na siebie uwagi. Smutny żywot. 
- Ja... witam - powiedział, zupełnie nie pamiętając, co asgardzki protokół postępowania z królowymi zalecał w takiej sytuacji, Frigga jednak uśmiechnęła się miło. 
- Mogę wejść? 
- Eeee… 
Tony w panice omiótł wzrokiem pokój, przecież nie wpuści królowej do jakiegoś chlewu. Na szczęście w pomieszczeniu panował względny porządek. Na całe szczęście, dzielił sypialnię z Thorem, który wbrew aparycji groźnego wojownika, nie bałaganił zbytnio. 
- Proszę, wejdź, Wasza Wysokość – powiedział Tony i wpuścił matkę Thora do środka. 
- Nie musisz odnosić się do mnie aż tak formalnie – poinformowała go Frigga – wystarczy Frigga. 
Tony już na samym początku odniósł wrażenie, że królowa Asgardu jest całkiem w porządku, a teraz naprawdę utwierdził się w tym przekonaniu. Prawdę powiedziawszy, Frigga przypominała mu trochę jego matkę, roztaczała wokół siebie to samo ciepło, co sprawiało, że ludzie jej ufali. 
Królowa stała i wpatrywała się w niego z zainteresowaniem. Tony’emu nagle przypomniało się, że przecież w sypialni nie ma ani jednego krzesła. 
- To nic – stwierdziła Frigga – możemy usiąść na łóżku. 
- Jasne, oczywiście – odparł odrobinę zaszokowany Tony. 
Oboje usiedli na posłaniu. 
Musiał przyznać, matka Thora z pewnością wiedziała, jak zrobić dobre wrażenie. Dopiero teraz to dostrzegł, ale coś było w jej zielonych oczach, coś mocnego i ostrego jak brzytwa. Zaczął rozumieć kim jest Frigga, a dokładnie to, kim nie jest. 
- Masz wielki problem – zauważyła. – I podejrzewam nawet jaki. 
- O nienienie. Mam mały problem, ale dość uciążliwy... - stwierdził Tony poważnie, myśląc głównie o tym, że jego teściowa wcale nie wygląda na kogoś, kto byłby w stanie urodzić Thora. Nade wszystko wyglądała, jak na ludzkie standardy, o za młodą o bite dwadzieścia, może dwadzieścia pięć lat. Tony jeszcze nie odkrył, czy w Asgardzie istnieje jakiś wiarygodny sposób na określenie wieku rozmówcy. 
- Znaczy... rozumie pani, dzieci są... 
- Małe, wrzeszczą, biją się, gryzą, w kreatywny sposób próbują popełnić samobójstwo i trzeba ich ciągle pilnować... - westchnęła Frigga. - Wychowałam Thora. No i Lokiego, oczywiście, chociaż on raczej wychowywał się sam... 
No tak, w niektórych przypadkach nawet najlepsza matka świata nie podoła. 
- Tak – zaoponował Tony – ale ty jesteś… no… 
- Kobietą? – podpowiedziała Frigga. 
- Nie! To znaczy, tak! – O boże, niech chociaż raz powstrzyma się od zrobienia z siebie kompletnego idioty. – Wybacz mi, jeżeli cię to obraża, ale wychodząc za Odyna nie spodziewałaś się, że pewnego dnia wasza radosna rodzinka się powiększy? No, bo w końcu tego wymagają od żony króla. 
Że też w porę nie ugryzł się w język. 
Frigga roześmiała się tylko. Miała ładny śmiech, przypominała wtedy nastoletnią dziewczynę. 
- Po trochu masz rację – przyznała. - Między innymi tego się właśnie wymaga od królowej. A ja wiedziałam, na co się piszę, wychodząc za Odyna i mimo wszystko zgodziłam się przyjąć rolę, jaką przede mną postawiono. 
Tony zwiesił głowę. 
- Tylko, że ja nie miałem pojęcia o mojej roli, nadal nie mam. Wszyscy ode mnie czegoś oczekują, a ja nie wiem, co to jest. To znaczy, teraz częściowo już wiem. 
Dotknął swojego podbrzusza. 
Nie wyczuł niczego. Zresztą, gdzie powinno się mieścić to dziecko? Macicy nie ma, inne miejsca są raczej nieprzystosowane do takich zadań... 
Frigga spojrzała na niego wzrokiem pełnym współczucia i pobłażliwej nagany. Stark nie wiedział, że da się tak patrzeć, ale najwyraźniej się dało. 
- Mówiłam Thorowi, aby poczekał. Niestety, zawsze najpierw działał, potem myślał o konsekwencjach. Radziłam mu, aby zaczekał rok albo dwa, aby nie było właśnie takich niedopowiedzeń. Jak zwykle nie posłuchał i jak zwykle nie wyszło z tego nic dobrego. Wybacz mu. 
Tony nie mógł się powstrzymać i poczuł na te słowa lekką urazę. Niby jak ma mu wybaczyć? Facet ot tak, spieprzył mu życie. I Tony został z tym „problemem” kompletnie sam, no bo który niby facet go zrozumie. Oczywiście pomijając Lokiego. Westchnął, przynajmniej on nosi w sobie dziecko, a nie jakąś nie wiadomo jak wyglądającą potworę. Co i tak nie zmieniało faktu, że miał problem. Wielki, paskudny problem, którego sprawca nie potrafi go nawet przeprosić. 
- Nie mogę tak po prostu wybaczyć twojemu synowi – oświadczył. - Zgodziłem się na ślub, tak, ale nie godziłem się na dziecko. Zauważ, Frigga, że jestem mężczyzną. W Midgardzie, jeżeli już facet wychodzi za drugiego faceta, to dzieci mogą mieć tylko jeżeli dogadają się z kobietą, albo poprzez adopcję. Żeniąc się z Thorem nie myślałem nawet o potomstwie, bo nie nadaję się na ojca i zwyczajnie nie chcę mieć dzieci. A Thor początkowo w ogóle o tym nie wspominał, nie wiedziałem, że u was… zresztą, jak to u was jest możliwe? 
Na twarzy Friggi pojawił się delikatny uśmiech. 
- Jesteśmy bogami, w naszej naturze leży, aby nie poddawać się prawom, no, natury. No i w twoim przypadku pomógł również fakt, że do poczęcia doszło na terenie Asgardu, to miejsce jest wypełnione wielką mocą. 
- Thor o tym mówił, ale myślałem, że to taka przenośnia odnośnie trunków - stwierdził Tony. 
- Cóż, chyba wydaje mi się, że w tej sytuacji to ty musisz zadecydować, co zrobisz... 
Stark wiedział, co zrobi. I że nikomu się to nie spodoba. 

*** 

- Witaj, ojcze. 
Howard Stark łypnął na niego zdrową częścią twarzy. Gdy tak leżał rozkrzyżowany, w podartym, brudnym garniturze i z jadem spływającym mu po szyi Tony po prostu nie mógł go się bać. Przyszedł tu, ponieważ nie wiedział, gdzie powinien iść, a perspektywa spotkania z tatusiem była masochistycznie kusząca, zwłaszcza, że Loki bardzo chętnie wyjawił mu, co stało się z Howardem. Wręcz zbyt chętnie. 
Howard łypnął na swego syna z niechęcią. Był chyba jedynym człowiekiem zdolnym do tego, aby zwykłe łypanie stanowiło wzrokowy odpowiednik przyłożenia kijem bejsbolowym. 
- No proszę – powiedział głosem ociekającym złośliwością. – Postanowiłeś wrócić i przeprosić ojca, widać porządne lanie przywróciło ci zdrowy rozsądek. A teraz wypuść mnie stąd, mam zamiar zabrać cię do domu, gdzie twoje miejsce. 
Tony ku własnemu zaskoczeniu nawet nie zastanowił się nad odpowiedzią. 
- Nie. 
- Co?! – ojciec nie przyjął tego zbyt dobrze. 
- Powiedziałem, że nie wrócę z tobą tato – oświadczył pewnym siebie głosem. – I nawet nie myśl, że ktokolwiek cię uwolni. 
- Anthony! 
- A wiesz, dlaczego? – podjął, po raz pierwszy nie zważając na słowa ojca. – Bo tutaj jest miejsce dla takich jak ty, bo przez te wszystkie lata znęcania się nade mną i mamą zasłużyłeś sobie na to. 
Howard, kompletnie oniemiały, wpatrywał się w tego wysokiego, silnego mężczyznę, który przecież powinien być jego synem, jednak teraz wydawał się kimś zupełnie obcym. 
Tony zbliżył się i spojrzał Seniorowi prosto w oczy. 
- To miejsce, to twoja kara, tato – oświadczył. – I sam Odyn mi świadkiem, spędzisz tutaj wieczność. 
- I ty wpadłeś tutaj, aby mi to powiedzieć? Uroczo się odwdzięczasz... 
- Musiałbyś być naprawdę głupi, jeśli spodziewałeś się innego podziękowania - prychnął Tony, krążąc wokół Howarda nerwowo. - W zasadzie, chciałem ci przekazać coś innego. Na pewno się ucieszysz. Zostaniesz dziadkiem. 
Nie miał zielonego pojęcia, czemu to powiedział, ale z jakiegoś powodu czuł desperacką potrzebę podzielenia się tą wiadomością z kimś, kto nie zareaguje dzikim entuzjazmem, a tak się składało, że jedynymi takimi osobami w Asgardzie byli Loki i jego cudowny tatuś. No i jeszcze wąż. Tego to w ogóle nic nie ruszało. 
Swoją drogą, ciekawe jak płacą gadowi za wykonywanie roboty? Asgard musi być miejsce praktycznie wolnym od szczurów. 
- Co powiedziałeś? – spytał Howard. 
Uśmiech Tony’ego był niemal sadystyczny. 
- To, co słyszałeś. Zostaniesz dziadkiem. Co, cieszysz się? 
Howard parsknął śmiechem. 
- Widzę, że nie byłeś zbytnio wierny temu twojemu idiocie – z jakiegoś powodu słowo „mąż” nie chciało przecisnąć mu się przez gardło. – Chociaż dziwi mnie, że jednak miałeś jaja, aby zrobić to z kobietą. 
Tony pokręcił głową i wyprostował się. Chciał aby ojciec się dowiedział, przede wszystkim po to, aby mu dopiec, a potem śmiać się z wyrazu jego twarzy. To małostkowe, owszem, jednak ludzie w większości są małostkowi. 
- To ja jestem w ciąży, tato. 
Powiedział to najbardziej poważnym tonem, na jaki było go stać. Przez chwilę obserwował, jak wyraz twarzy ojca zmienia się, z szoku przechodząc w niedowierzanie, potem w rozbawienie, a na końcu znowu w niedowierzanie. 
W końcu roześmiał się histerycznie. 
- Bez przesady, aż taką piczką to ty nie jesteś... prawda? 
Tony nic nie odpowiedział, za to uśmiechnął się szeroko i paskudnie. Im dłużej rozmawiał z własnym ojcem, tym bardziej budziły się w nim instynkty rodzicielskie, na przekór opinii własnego tatusia. 
Howardowi śmiech zamarł w ustach, a wąż spojrzał na niego zdziwiony, leniwie podnosząc swój gadzi łeb. 
- To nie był żart? 
Tony założył ręce na piersi i spojrzał prosto w oczy ojca. 
- Pomyśl tato, znajdujemy się w krainie nordyckich bogów, a ja właśnie wyszedłem za jednego z nich. A jak myślisz, po co niby przyszły król miałby brać ślub z facetem, skoro nie byłoby z tego potomstwa? 
Musiał przyznać, że mina Howarda była bezcenna. Z dziką radością obserwował, jak na twarzy ojca rozkwita wyraz totalnego przerażenia. 
- To… - zaczął, najwyraźniej nie mogąc znaleźć słowa – to jest obrzydliwe! 
- Doprawdy? – zaciekawił się Tony. 
Ale Senior dopiero się rozkręcał. 
- Jak możesz przychodzić tutaj i mówić mi o czymś takim!? Wiesz kim jesteś?! – wrzeszczał, a z ust tryskały mu kropelki śliny. – Jesteś popierdoleńcem, a to, co nosisz w brzuchu pieprzoną abominacją! Masz to jak najszybciej usunąć, albo wiesz co? Niech od razu cię uśpią! Nie będzie już z ciebie pożytku, na pewno nie, jeśli nosisz w sobie to… to… 
- Co, tato? No, co? 
Tony nie był już w stanie dłużej tego słuchać. Słowa ojca zabolały, ale nie w sposób, w jaki myślał, że sprawią mu ból. Howard nazwał dziecko Thora abominacją. Dziecko Thora, które przecież nie ma nawet jak się bronić. 
Chociaż z drugiej strony to dziecko THORA. Tony pogładził się po brzuchu. 
- No, malutki, pierdolnij w dziadziusia jakąś błyskawicą... - poprosił, przez chwilę czując się jak idiota, ale w tej samej chwili zwisający nad Howardem wąż wyprężył się, jakby coś go kopnęło i obryzgał wszystko dookoła poczwórną dawką jadu, po czym jego cielsko zaczęło lekko podrygiwać. Albo miał padaczkę, albo... 
- Dobra zygotka! - pochwalił syna Tony, odchodząc. 

*** 

Thor nie miał pojęcia, co zastanie wchodząc do sypialni, ale nie był zbyt optymistycznie nastawiony. 
Dlatego pewnie tak bardzo się zdziwił, kiedy ujrzał Tony’ego, siedzącego na łóżku i majstrującego przy jakimś mechanizmie. Co najdziwniejsze, jego mąż uśmiechał się promiennie, od czasu do czasu nucąc coś pod nosem. 
- Wszystko w porządku? – spytał się Thor, na wszelki wypadek nie zbliżając się do łóżka. 
Tony wydawał się być całkiem zaabsorbowany tym, co robił. 
- Co? Och, tak, wszystko ok. 
Znowu zaczął coś nucić. Thora zaczęło to lekko niepokoić. 
- Co to za melodia? 
- Black Sabbath – odparł Tony, nie podnosząc głowy. 
Thor przez chwilę trawił te informacje. 
- Ładne - powiedział w końcu, ostrożnie siadając obok niego, jakby spodziewając się pułapki. - Co robisz? 
- Zabawkę. 
To również wymagało głębszego przemyślenia. Po głębszym przemyśleniu Thor uznał, że nadal nic nie rozumie i musi to przemyśleć jeszcze głębiej. 
- Dla dziecka? - dopytał się podejrzliwie. 
- Nie, dla ciebie. Pamiętasz, jak w Midgardzie zaprowadziłem cię do sklepu z zabawkami dla dorosłych? Oczywiście, że zabawkę dla dziecka. Svass. 
- Acha – odparł Thor i uważnie przyjrzał się swemu ślubnemu, po czym przyłożył mu dłoń do czoła. 
- Co robisz? 
- Sprawdzam, czy może nie masz gorączki. Jesteś pewien, że wszystko w porządku? 
Tony wzniósł oczy do sufitu. 
- Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku. I ja i dziecko czujemy się dobrze. 
Thor czuł się jakby ktoś wsadził go na karuzelę i zostawił tak na noc. Cała ta sytuacja zaczynała być dla niego zbyt skomplikowana, a on wolał rzeczy bardziej… proste. Dlatego tak uwielbiał swój młot, Mjolnir. Młot to prosta broń, nie wymaga żadnych skomplikowanych operacji, czy też finezji w użyciu, wystarczy nim machnąć, ewentualnie rzucić go do celu. 
Teraz Thor siedział i zastanawiał się jak do jasnej cholery ma się zachować. 
Po chwili jednak wpadł na naprawdę genialny pomysł. Zapyta się, o co w tym chodzi! 
- Bo wiesz, Tony... 
Stark spojrzał na niego z uśmiechem. 
- Byłem u ojca - odpowiedział na niezadane pytanie. - I wygląda na to, że wytłumaczył mi kilka rzeczy, chociaż prawdę mówiąc, nie miał raczej zamiaru tego robić. To jak nazywamy młodego? Tony Drugi? Tony Thorson brzmi całkiem ładnie... 
Thora jeszcze bardziej to skołowało. 
- Trochę chyba za wcześnie na imię – oświadczył, siląc się na spokojny ton. – Nie wiemy jeszcze jakiej płci będzie dziecko. 
- Chłopak, co do tego możesz mi wierzyć – Tony wydawał się tego stuprocentowo pewny. – Praktycznie czuję, że to będzie chłopak. 
- O – stwierdził Thor. 
Natomiast jego mąż cały czas paplał. 
- Wiesz, jak tylko wrócimy do Midgardu, urządzę małemu własny pokój, ale przedtem zrobię mu kołyskę – wyciągnął palec wskazujący w górę. – Sam. Coś się stało? – spytał po chwili, widząc minę Thora. 
- Nie… - zaczął ten – Zresztą to ja powinienem cię o to spytać. 
Tym razem to Tony wydawał się zaskoczony. 
W końcu Thor uznał, że śmiertelnicy po prostu są dziwni. I że w zasadzie nawet mu to nie przeszkadza. Przytulił męża mocno, przewracając na łóżko butelkę z czymś przypominającym olej. 
- Dobrze, nie będę już o nic pytał - zapewnił. 
- To miłe... Thor... 
- Tak, svass? 
- Dusisz. 
- Och! – Thor natychmiast odsunął się na bok – Wybacz, svass. 
Ale Tony nie pozwolił mu odejść daleko, wskakując mu na biodra i uśmiechając się diabolicznie. 
- A ty myślisz, że gdzie się wybierasz? – spytał. 
Następnych parę godzin upłynęło już bez zbędnych słów.

Brak komentarzy: