Nie wiedział, czego się spodziewać, ale na pewno nie tego,
co się wydarzyło. A raczej nie wydarzyło.
- Z tego jabłka byłby dobry jabol - stwierdził poważnie Howard, czekając na jakieś nadzwyczajne sensacje. Nic się nie stało, tylko Lorelay przyglądała się mu z zainteresowaniem. - I tyle? - Był zdecydowanie zawiedziony.
- Tyle. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Tonuś będzie miał nieprzyjemną niespodziankę, gdy będzie mu dane wypróbować tę swoję nieśmiertelność...
Howardowi przypomniała się, że chciał ją o coś zapytać.
- Co do tego „czegoś”, co Anthony w sobie nosi – zaczął. – Jak to w ogóle możliwe, że on… - wykonał dość skomplikowany ruch ręką.
Howard Stark zawsze był gotów przyznać, że w zupełności nie nadaje się do rozmów na temat rozmnażania. Należało to do typowo kobiecych rzeczy, od których on wolał trzymać się z daleka. Jedyny raz, kiedy mu się to nie udało, to moment, kiedy jego żona powiedziała mu, że jest w ciąży. Teraz w tak zwanym stanie błogosławionym był jego syn, co Howard nadal uważał za kompletnie niedorzeczne, zresztą jak cała tę dziwną krainę, w której przyszło mu utknąć.
- Widzisz, muchomorku... - Lorelay położyła głowę na jego kolanach. - Tutaj się takie rzeczy po prostu zdarzają. Sama natura, ot co.
Howard tylko kiwnął głową, zbyt zajęty sprawdzaniem, czy jej stanik nie ma przypadkiem zapięcia z przodu. Nie miał, a Lorelay przyjmowała te wszystkie jego zabiegi z uprzejmym uśmiechem. Dziwna kobieta.
- Z tego jabłka byłby dobry jabol - stwierdził poważnie Howard, czekając na jakieś nadzwyczajne sensacje. Nic się nie stało, tylko Lorelay przyglądała się mu z zainteresowaniem. - I tyle? - Był zdecydowanie zawiedziony.
- Tyle. - Kobieta wzruszyła ramionami. - Tonuś będzie miał nieprzyjemną niespodziankę, gdy będzie mu dane wypróbować tę swoję nieśmiertelność...
Howardowi przypomniała się, że chciał ją o coś zapytać.
- Co do tego „czegoś”, co Anthony w sobie nosi – zaczął. – Jak to w ogóle możliwe, że on… - wykonał dość skomplikowany ruch ręką.
Howard Stark zawsze był gotów przyznać, że w zupełności nie nadaje się do rozmów na temat rozmnażania. Należało to do typowo kobiecych rzeczy, od których on wolał trzymać się z daleka. Jedyny raz, kiedy mu się to nie udało, to moment, kiedy jego żona powiedziała mu, że jest w ciąży. Teraz w tak zwanym stanie błogosławionym był jego syn, co Howard nadal uważał za kompletnie niedorzeczne, zresztą jak cała tę dziwną krainę, w której przyszło mu utknąć.
- Widzisz, muchomorku... - Lorelay położyła głowę na jego kolanach. - Tutaj się takie rzeczy po prostu zdarzają. Sama natura, ot co.
Howard tylko kiwnął głową, zbyt zajęty sprawdzaniem, czy jej stanik nie ma przypadkiem zapięcia z przodu. Nie miał, a Lorelay przyjmowała te wszystkie jego zabiegi z uprzejmym uśmiechem. Dziwna kobieta.
***
Po ceremonii nieśmiertelności Tony był skołowany.
- Nie czuję niczego.
- Nic nie szkodzi, svass. To normalne.
- I naprawdę działa? - Tony nie był przekonany.
- Tak – po raz dziesiąty zapewnił go Thor. – Jabłko nieśmiertelności wygląda i smakuje jak najzwyklejszy midgardzki owoc, a sama nieśmiertelność to coś, co po prostu się staje, tak myślę.
Mina Tony’ego mówiła wszystko. Thor westchnął.
- A czego tak dokładnie się spodziewałeś, svass?
- No – Tony podrapał się po głowie – nie jestem pewien, ale miało to coś wspólnego z błyskawicami, niebiańskim światłem i ogólnym wybuchem supermocy. Czy coś w tym rodzaju – dodał, widząc wyraz twarzy męża.
- Ty naprawdę niewiele o nas wiesz – stwierdził bóg piorunów.
- Przynajmniej w tej kwestii mamy podobne zdanie – parsknął Tony.
Siedzieli wtuleni na łóżku, Thor oparty o ścianę z Tonym, siedzącym mu na kolanach. Już wkrótce Stark powinien zacząć się pakować, ich pobyt w Asgardzie dobiegał końca i następnego dnia wracali do Midgardu. Przedtem jednak uzgodnili z Odynem i Friggą, że wrócą do krainy bogów, kiedy ciąży Tony’ego nie da się już ukryć. Nie sądził, aby midgardczycy przyjęli wieści o facecie w ciąży ze spokojem. Szczególnie, że ten facet to nie kto inny, tylko multimiliarder i jeden z Avengersów.
Tony westchnął. Stęsknił się za domem, zastanawiało go, jak przez ten czas radzili sobie Bruce i Steve. Naturalnie nie wspominał o tym Thorowi, bóg mógł nadal nosić w sobie zadrę, w końcu to właśnie Bruce miał być tym jedynym.
Poza tym okazało się, że razem z nimi do Midgardu wyrusza Sygin. Tony’ego bardzo to ucieszyło, naprawdę polubił szwagierkę.
Z drugiej strony, zdążył się już przyzwyczaić do życia w Asgardzie, więc trochę będzie tęsknił...
***
- Jacuzzi! Komputery! JARVIS! - Tony po powrocie na Ziemię szybko zapomniał o wątpliwościach. - JARVIS, kochaniutki, tęskniłeś za tatusiem?!
JARVIS był jego najlepszym przyjacielem przez wiele lat i Tony'emu nawet nie przeszkadzało, że jest jedynie zaprogramowanym przez niego komputerem. Podobno prawdziwa głupota zawsze pobije sztuczną inteligencję, ale Tony zawsze był zdania, że JARVIS jest mądrzejszy od większości znanych mu ludzi.
"Oczywiście, panie Stark", zahuczał JARVIS. "Gratulacje z powodu ślubu i dziecka."
- Już ci powiedzieli?
„Moim zadaniem jest wiedzieć o takich rzeczach, panie Stark”, stwierdził komputerowy lokaj, a Tony tylko przewrócił oczami.
„Zapewne zajmie się pan teraz konstruowaniem pokoju dla dziecka, czy powinienem przygotować folder, gdzie będzie można umieszczać odpowiednie projekty?”
Tony uśmiechnął się.
- Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, stary.
„Ja też czasami zadaję sobie to pytanie, panie Stark”, oświadczył JARVIS swoim płaskim głosem.
- Miejmy nadzieję, że nigdy się o tym nie przekonamy. A teraz – Tony zatarł ręce – zamów mi porządną pizzę ze wszystkimi dodatkami i podwójnym serem. A właśnie, gdzie są Bruce i Steve?
„Aktualnie znajdują się w laboratorium. Czy mam ich poinformować o pańskim przybyciu?”
Tony już miał powiedzieć „jasne”, ale się wstrzymał.
- Wiesz co, sam tam pójdę.
Wybitnie zadowolony Tony poszedł do laboratorium, zastanawiając się, co robią inni Avengersi. Rozdzielili się już na Ziemi, praktycznie każdy miał coś do załatwienia po ponad dwóch miesiącach wakacji. Thor za to musiał jeszcze zostać w Asgardzie, chociaż jego spóźnienie, jak zapewniał, potrwa tylko kilka godzin. W zasadzie to była nawet wygodna sytuacja, gdyż Tony dostał w ramach ślubnych prezentów kupę asgardzkiej technologii, nad którą chętnie sobie pogrzebie...
Z taką myślą wklepał odpowiedni kod do elektronicznego zamka i otworzył drzwi.
- Jezusie! - wrzasnął i natychmiast je zamknął. A potem otworzył jeszcze raz.
Na jego osobistym stole laboratoryjnym... no, dokładnie nie widział, co się działo, bo zasłaniał mu to Steve, ze spodniami spuszczonymi do kostek i swoim kapitańskim tyłkiem na wierzchu.
Jedynym fragmentem Bruce’a, jaki udało mu się dostrzec były jego nogi, oplatające biodra Kapitana.
Jednak jego wrzask zrobił swoje i teraz bardzo zakłopotany Steve wciągał spodnie na swój równie zakłopotany tyłek. Bruce siedział nadal siedział na stole, jednak miał dostatecznie dużo skromności aby przykryć swoje „niewymowne” jakimiś papierami.
- Można wiedzieć, co tu robisz? – spytał naukowiec.
Tony’emu aż szczęka opadła.
- Co tu robię?! Mieszkam tu, a to jest moja pracownia!
Bruce przewrócił oczami.
- Tak, wiem – przyznał. – Ale nie powinieneś teraz szaleć z moim eks-chłopakiem w Asgardzie? Mieliście wziąć ślub.
- Minęły dwa miesiące! – krzyknął Tony.
- Naprawdę? – zdziwił się Steve. – Już?
Tony oparł się o ścianę i przeczesał palcami włosy.
- Fajnie wiedzieć, że wam się nie nudziło przez ten czas.
- Jesteśmy dorosłymi ludźmi, Tony – stwierdził chłodno Bruce. – A tak w ogóle, to jak tam noc poślubna?
Między nimi Steve jeszcze bardziej się peszył. Bruce za to nawet nie ruszył się, aby samemu założyć spodnie, które nadal spoczywały na podłodze. Tony starał się na niego nie patrzeć.
- Mógłbyś być tak miły i włożyć spodnie?
Bruce znowu przewrócił oczami, ale spełnił prośbę.
- Co ty ostatnio zrobiłeś się taki pruderyjny, Stark? – spytał ironicznie.
- A co ty ostatnio zrobiłeś się taki wygadany, Banner? – odparł równie ironicznie Tony.
Steve stwierdził, że w jego gestii, jak zwykle, leży zażegnanie sporu.
- Może dajmy sobie z tym spokój, co? – spojrzał najpierw na swojego chłopaka, potem na Tony’ego, żaden z nich się nie odezwał. – Tony, bardzo się cieszymy, że szczęśliwie wróciliście.
Chciał podać Tony’emu rękę ale po chwili jakby się zreflektował i zamiast tego zaczął szukać czegoś, w co mógłby tę rękę wytrzeć.
Bruce położył mu dłoń na ramieniu.
- Steve, kochanie – zaczął – może pójdziesz już na górę, ja i Tony niedługo do ciebie dołączymy.
- Tak, jak tylko Bruce wyszoruje stół Domestosem - stwierdził Tony poważnie.
Banner spojrzał na niego niechętnym wzrokiem. Zupełnie nie wiedział, czemu Stark się go czepia... seks w jego warsztacie, też mi coś...
"Panie Stark...?", odezwał się nagle JARVIS.
- Tak?
„Jakby co, mam kasetę z nagraniem.”
W tej jednej chwili Tony zaczął bardzo, ale to bardzo przypominać Lokiego.
- Dzięki, stary. Przypomnij, abym ci instalnął więcej RAMu, czy coś. No Banner, jak było z Capem w czasie, gdy brałem ślub i pracowałem nad potomkiem?
Banner już miał stwierdzić, że to nie jego sprawa, jednak coś w wypowiedzi Starka zwyczajnie mu nie pasowało.
- Przepraszam, powiedziałeś „potomkiem”? – spytał niewinnym tonem.
Tony wyszczerzył zęby w iście maniakalnym uśmiechu.
- Ano właśnie – stwierdził. – Widzisz, Banner, otóż w przeciwieństwie do ciebie i Capa, ja i mój drogi mąż stwierdziliśmy, że skoro już jesteśmy legalnie małżeństwem, to czemu nie popracować nad zwiększeniem liczby mieszkańców Ziemi, tudzież Asgardu.
Bruce stał z ramionami założonym na piersi i wpatrywał się w Tony’ego jakby ten właśnie zaczął mówić po chińsku.
- Tony – starał się być wyrozumiały, naprawdę się starał - wiem, że właśnie wróciłeś i naprawdę się cieszę, ale jakoś nie mam ochoty na twoje idiotyczne żarty, więc może przejdziesz do rzeczy.
Tony uśmiechnął się szeroko i radośnie, widząc jego niedowierzanie. Naprawdę, konfundowanie Bannera powinno być jego stałym hobby.
- Widzisz, Bruce... - Objął go przyjacielskim gestem. - W Asgardzie niektóre sprawy działają trochę inaczej. Na przykład fizjologia. U Thora na przykład działa wybiórczo, u mnie zadziałała... Niekoniecznie tak, jakbyś się spodziewał. Mówiąc po ludzku, mam dziecko. Dokładnie, gdzieś pomiędzy żołądkiem, a pęcherzem moczowym. Prawda, JARVIS?
"To absolutna prawda, panie Banner."
Bruce najpierw spojrzał na Tony’ego, potem tam, skąd dobiegał głos JARVISA, a potem znowu na Tony’ego.
- Słuchaj, może to dla ciebie zabawne, wymyślanie sobie z JARVISEM żartów…
- To nie są żarty – przerwał mu Tony, nagle stając się naprawdę poważny.
Bruce wpatrywał się w niego przez chwilę z twarzą bez wyrazu, jakby starając się zrozumieć, o co Starkowi tak naprawdę chodzi.
Po chwili parsknął śmiechem i pokręcił głową.
- Ty jesteś w ciąży? – wskazał na jego brzuch. – Tak na serio?
Tony kiwnął głową.
- Nie uwierzę, dopóki sam tego nie zobaczę – stwierdził Bruce.
Na szczęście to akurat nie stanowiło problemu, ponieważ, jak każdy szanujący się naukowiec, Bruce postanowił zainwestować w wysokiej klasy sprzęt medyczny, do którego zaliczał się również ultrasonograf, sfinansowany z pozbawionej dna kieszeni Tony’ego Starka.
- No to proszę bardzo – Tony wskazał na ultrasonograf. – Niech mnie pan przebada, panie doktorze.
Bruce nadal kręcił głową, ale włączył sprzęt i kiedy Tony ułożył się na stole, rozpoczął badanie.
Po kilku minutach pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Stark, masz nowotwór.
- Dziecko.
- Mężczyźni nie mogą mieć dzieci, czyś ty się naćpał? A może Loki uznał za dobry żart, abyś wierzył w to kretyństwo... Daj, przedzwonię do specjalisty i ci to wytną...
Tony natychmiast zerwał się na równe nogi.
- To mój syn.
- Stark, to urośnie i rozerwie ci brzuch, a ty umrzesz.
- Jestem nieśmiertelny, Banner.
Bruce zamrugał.
- Co?
- Powiedziałem, że jestem nieśmiertelny – powtórzył, a kiedy naukowiec nadal wpatrywał się w niego tępo, postanowił mu wytłumaczyć. - Oni tam w Asgardzie mają taki zwyczaj, że kiedy żenisz się z jednym z nich, ty sam musisz zostać nieśmiertelnym, więc dają ci takie magiczne jabłko do zjedzenia i to praktycznie wszystko.
Banner aż usiadł.
- A więc te legendy to jednak prawda? – chciał się upewnić.
Tony wzruszył ramionami.
- No raczej tak, ale jakoś nie powinno cię to dziwić, nie sądzisz?
Obaj przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w ekran ultrasonografu.
- A więc to jest prawdziwy ludzki płód.
Tony pokiwał głową.
- Ludzki płód – powtórzył Banner – w twoim brzuchu.
- No tak. Asgardczycy tak mogą.
Bruce wyglądał, jakby naprawdę nie wiedział co o tym myśleć.
- Przecież ty nawet nie jesteś Asgardczykiem.
- Ale Thor jest.
To chyba wystarczyło za wyjaśnienie, ale Bruce wyglądał na zaszokowanego.
***
Thor wrócił z Asgardu późnym wieczorem.
"Witam, panie Odinson."
- Witaj, głosie znikąd - powitał Thor JARVISa. - Witaj, Tony.
- Część, pączusiu. Widziałeś Bruce'a? Nadal szuka swojej szczęki, od czasu, gdy mu powiedziałem o Płodziku. - Tony leżał na łóżku i oglądał w telewizji "Sędzię Judy".
- Mówiłeś mu? Oszalałeś?
- Tak. Nie. Spierdalaj, pączusiu.
Thor położył się obok niego.
- Svass, nie możesz tak wszystkim mówić o tym, że jesteś w ciąży. Tu nie jest jak w Asgardzie.
- Ale Bruce należy do Avengersów, jest jednym z nas, podobnie Steve.
Tony wziął dorodne jabłko z kosza stojącego obok łóżka i wgryzł się w nie niczym lew w antylopę.
- No, chyba masz rację, svass – przyznał Thor.
Przyglądał się, jak mąż wcina jabłko, ale widać było, że jego myśli krążą wokół czegoś innego.
- Oszochozi? – spytał Tony, przeżuwając.
Thor wydawał się zakłopotany, co stanowiło raczej rzadki widok, biorąc pod uwagę, że facet jest bogiem o wrażliwości głazu.
- Martwię się, jak teraz będzie odbywać się nasza współpraca, no wiesz, pomiędzy mną a Bruce'em.
- Tak jak zawsze. Przecież to nic nowego, że nie wszyscy się w naszej drużynie kochamy. W zasadzie, za dużo miłości to bardzo niezdrowa sytuacja. Zostaw Bannera Capowi i tylko módl się, żeby jego też nie puścił bokiem, bo Steve to miły chłopak, ino lekko przytępawy i nie znalazłby własnego tyłka nawet za pomocą GPSu, a to dlatego, że nie ma pojęcia, co to GPS.
- A co to? - zdziwił się Thor, który zrozumiał tylko pierwszą część wypowiedzi. Druga zawierała za wiele trudnych słów.
- Narzędzie do szukania tyłków, kochanie.
- Migdardczycy są naprawdę dziwni...
***
Phil Coulson stanął w głównej sali siedziby Avengersów, teraz zupełnie pustej i uśmiechnął się, rozglądając się wokoło. Owszem, w Asgardzie było miło, ale najmilej zawsze jest w domu. Jego wzrok natknął się na niedbale leżący na stole stosik papierów, więc automatycznie schylił się, aby go wyrównać, kiedy nagle usłyszał bardzo blisko czyjeś kroki. Podniósł głowę.
W drzwiach stała kobieta o długich ciemnych włosach, ubrana w strój, który Coulson rozpoznał jako asgardzką sukienkę. Zaraz też rozpoznał jej właścicielkę.
- Pani Sygin, prawda?
Sygin uśmiechnęła się.
- Dzień dobry – powiedziała. – Pan jest agentem Coulsonem, jednym z Avengersów.
Coulson roześmiał się lekko.
- Nie jestem Avengersem, jedynie im pomagam. I proszę, mów mi Phil – dodał.
Sygin podeszła i podała mu rękę.
- Bardzo mi miło, Phil – uśmiechnęła się ciepło. – Tak w ogóle, to liczyłam na to, że znajdę kogoś, kto mi pomoże.
- Czy coś się stało? – spytał Phil.
Wyglądała na zakłopotaną.
- Jestem tutaj pierwszy raz od dłuższego czasu i muszę przyznać, że nie do końca potrafię sobie radzić z waszą technologią.
- Och.
- Chodzi o drzwi. Nie mogę się dostać do swojego pokoju – wyjaśniła.
Coulson jakby stał się wyższy.
- Proszę mnie tam zaprowadzić.
Okazało się, że pokój Sygin mieści się niedaleko pokoju Coulsona, na tym samym korytarzu.
- A więc musi pani wpisać kod dostępu, aby drzwi się otworzyły – wyjaśnił. – To forma ochrony, aby nikt inny nie mógł wejść do czyjegoś pokoju bez zgody właściciela.
- Niestety nie znam swojego kodu – odpowiedziała nadal lekko zakłopotana Sygin.
- To nic takiego – stwierdził Coulson. – JARVIS zna wszystkie kody dostępu, wystarczy go spytać.
Twarz kobiety się rozjaśniła.
- Och, chodzi ci o niewidzialnego lokaja?
„Dokładnie, proszę pani, do usług”, rozległ się głos dobiegający z sufitu. Od razu podał Sygin kod dostępu.
- Dziękuję JARVISie – powiedziała Sygin uprzejmie, po czym zwróciła się do Coulsona – i dziękuję tobie, Phil.
Coulson autentycznie poczuł jak się rumieni. Co dziwne, nigdy to mu się nie zdarzało, nawet w towarzystwie kobiet, jednak w tej kobiecie było coś naprawdę wyjątkowego i nie chodziło tu o jej boską naturę.
- Zawsze spieszę pani z pomocą – odparł.
Tym razem to Sygin się roześmiała.
- Proszę, przestań z tą panią. Skoro mamy tutaj razem mieszkać, to czy nie lepiej mówić do siebie po imieniu? Zresztą sam mnie prosiłeś, abym nazywała cię Philem.
Phil jeszcze bardziej się zarumienił i poczuł się przez to zupełnie nieprofesjonalnie.
- Oczywiście – stwierdził – skoro to pani… to znaczy, skoro to ci odpowiada.
Uśmiech Sygin przypomniał mu ogrody Asgardu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz