wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział dwudziesty


Wbrew temu, co myśli wielu ludzi, Niflheim nie wyglądał, jak typowe ziemskie wyobrażenie piekła. Prawdę powiedziawszy, to wcale nie wyglądał jak piekło, z tej prostej przyczyny, iż piekłem nie był. Niflheim stanowił typową krainę umarłych, i chociaż nie należał do miejsc wyjątkowo przytulnych, nie można mu było zarzucić braku elegancji.
Legendy zwykle opisywały Krainę Umarłych jako ponure, skute lodem miejsce, gdzie posyłane są dusze zmarłych, którzy nie mieli szczęścia polec w bitwie. Nie wiadomo czemu, ale wikingowie wierzyli, że jedyną drogą do wiecznego szczęścia była chwalebna śmierć w walce. Wtedy bohater z miejsca trafiał do Walhalli i tam miał zagwarantowaną wieczną miejscówkę przy stole wraz z ucztującymi bogami. Cała reszta, która miała pecha umrzeć w tak trywialnych okolicznościach jak starość, choroba, czy zwykły wypadek, wędrowała właśnie do Niflheimu.
Zapewne z tej prostej przyczyny zwykli śmiertelnicy (a przynajmniej ci, którzy na co dzień dzierżyli miecze) wyobrażali sobie tę krainę jako miejsce szczególnie paskudne. To smutne, jak bardzo czyjaś błędna opinia może zepsuć czemuś reputację.
Tak naprawdę o samej Krainie Umarłych nie można było powiedzieć wiele, poza tym, że była biała. I było jej dużo. Tak czy siak, gdyby rozdawano nagrody za czystość w miejscu pracy, Hel z pewnością zdobyłaby pierwsze miejsce.
Lokiemu miejsce, w którym się znajdowali, przypominało midgardzki szpital, Thorowi - wielką, oświetloną pieczarę, a Howardowi nic nie przypominało, ponieważ zbyt był zajęty rzucaniem się i złorzeczeniem w myślach, aby zwracać uwagę na krajobrazy.
Ale nade wszystko, Nilfheim był pusty i cichy. Ich kroki powinny odbijać się echem od ścian, ale nie słyszeli niczego, jakby biała podłoga pochłaniała drgania.
Thorowi po plecach przeszedł dreszcz. Nie podobało mu się tu. Powoli zaczął rozumieć, czemu przekonanie Heimdala zajęło im całe dwie godziny, dużo więcej niż kiedykolwiek, gdziekolwiek wcześniej się wybierali.
A jak się już tam wybrali, to oczywiście, musieli natknąć się na strażników, którzy z jakichś powodów nawet w Krainie Umarłych zawsze znajdą posadę.
Łącznie było ich troje. Pierwsza, olbrzymka Modgud, pilnowała mostu Gjallarbru nad rzeką Gjóll. Thora zawsze zastanawiała zasadność nazywania czegoś takiego, jak most, szczególnie jeżeli wyglądał jak najzwyklejszy w świecie drewniany most służący do przechodzenia po nim.
Modgud łypnęła na nich z czymś, co można było określić jako znudzenie połączone z lekką irytacją. Będąc olbrzymką nie musiała się szczególnie starać, aby wyglądać groźnie. Wystarczało, że stała.
Naturalnie Loki jako ojciec jej przełożonej mógł liczyć na wolne przejście, jednak Modgurd nie byłaby sobą, gdyby nie pogapiła się przy tym z wyraźną niechęcią na jego towarzyszy. Thor, chcąc zrobić jak najlepsze wrażenie, uśmiechnął się przyjaźnie. Nie przyniosło to spodziewanego efektu, chociaż zauważył, jak olbrzymka rzuca mu tęskne spojrzenie, kiedy przechodzili przez most. Postanowił nie zastanawiać się, co to mogło oznaczać.
Będąc tuż przy bramie natknęli się na strzegących jej psa Garma i trójgłowego olbrzyma Hrimgrimnira, ci wyglądali na jeszcze bardziej znudzonych, co nikogo nie powinno dziwić. Strzeżenie bram do świata umarłych nie należy do zadań wyjątkowo fascynujących. Przede wszystkim polega na staniu.
Howard na widok tych wszystkich stworów przestał się rzucać, za to zaczął mocno drżeć. Samopoczucie Thora lekko się poprawiło.
- Bracie, gdzie w ogóle idziemy?
Loki westchnął.
- Przed siebie. To Nilfheim, nie dróżka za płotkiem. Jeśli Hel zechce, wyjdzie do nas.
- A jeśli nie?
- Będziemy się błąkać w nieskończoność.

***

- Pić... - błagał Howard, gdy w końcu go rozwiązali. Nie mieli pojęcia, ile szli, ale zapewne minęło więcej niż dwie doby. Thorowi zaczynał doskwierać głód, ale Loki wyglądał na równie niewzruszonego jak zawsze. W końcu zarządzili postój, głównie dlatego, że Loki zauważył, że jeszcze trochę, a śmiertelnik im umrze i nici z wymiany. W Nilfheimie jabłka i inne sztuczki nie pomagają.
Kłopot polegał na tym, że nie zabrali ze sobą nic do picia. Loki popatrzył na brata wymownie.
- No, Młociu, dla mężusia.
Thor zawahał się, gdy Loki z szerokim uśmiechem podał mu wąski sztylet. Howard przyglądał się temu z szeroko rozwartymi oczami i z jakiegoś powodu bardzo przypominał teraz Tony'ego.
Thor jednym szybkim ruchem otworzył sobie żyłę na nadgarstku, a krew zaczęła pływać mu po dłoni i skapywać na podłogę. Podsunął ją Howardowi pod nos.
- Masz. Pij.

Stark spojrzał na niego wybałuszonymi oczami.
- Ale… oszalałeś? – zdołał wycharczeć.
Thor wzniósł oczy ku niebu.
- Pij – rozkazał. – To jedyny sposób, aby ugasić pragnienie.
Kiedy ten nadal wyglądał na nieprzekonanego, zbliżył się Loki.
- Posłuchaj – rzekł. – W tym miejscu nie działa nieśmiertelność, jeżeli tutaj umrzesz, to twoja dusza zostanie tu już na zawsze, rozumiesz?
Howard uśmiechnął się gorzko.
- Przecież i tak mam tutaj pozostać, nie robi mi to żadnej różnicy.
Loki wybuchnął śmiechem.
- Och, ależ jest różnica – powiedział. – Ginąc tutaj, skończysz błąkając się po tym pustkowiu w nieskończoność, więc jedynym ratunkiem dla ciebie jest dostanie się do Hel, bo tylko ona wie, co począć z ludzką duszą.
Howard wyglądał jakby trawił tę informację. W końcu niepewnie chwycił zranioną rękę Thora, zamknął oczy i zaczął spijać cieknącą z niej krew.
To była zdecydowanie najdziwniejsza chwila, jaką Thor przeżył, a tak się składało, że miał szczęście do rzeczy dziwnych. Stał tak ze trzy minuty, czując jak Howard Stark niecierpliwie ssie jego nadgarstek, aż tkanka zaczęła się zrastać i krew przestała płynąć. Howard uniósł głowę, a wargi miał całe w jego krwi i spojrzał na niego tak dziwnie, że Thor natychmiast cofnął rękę. Loki natomiast parsknął krótkim, urwanym śmiechem.
- Pomyśl o tym, że to głównie woda.
- Moim zdaniem lepiej myśleć, że to krew - stwierdził ciepły, kobiecy głos, a w powietrzu nagle zawoniało słodką zgnilizną. Loki ani drgnął, ale Thor odwrócił się powoli. Niecałe dwa metry od niego stała Hel, naga, o jasnych włosach spływających jej aż do kostek. Lewa część jej ciała wyglądała znajomo, z ostrymi rysami i szarymi oczami Lokiego, prawa składała się z przegnitego, poczerniałego mięsa, przez które gdzieniegdzie przeświecała naga kość.
Uśmiechnęła się, co wyglądało zdecydowanie lepiej na lewej połowie twarzy.
- Witaj, tato – powiedziała – dawno cię nie widziałam.
Loki wzruszył ramionami.
- Byłem zajęty – odpowiedział. – Wiesz jak to jest.
Hel z pewnością wiedziała. Jako władczyni świata umarłych była zajęta praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, bez szansy na urlop, czy chociażby chwilkę wolnego.
Zauważyła Howarda, który na jej widok tak zaczął szczękać zębami, że było go pewnie słychać aż w Asgardzie.
- A któż to taki, jeśli można spytać?
Zbliżyła się do pobladłego ze strachu mężczyzny.
Loki uśmiechnął się lekko.
- On jest, jak by to ująć, związany z powodem naszej wizyty – wyjaśnił.
- A ten powód to…? – zainteresowała się Hel.
Naprzód wystąpił Thor.
- Jest u ciebie ktoś, kogo w ogóle nie powinno tutaj być.
Mówiąc to wyglądał, jakby przygotowywał się na stoczenie bitwy.
- Och – powiedziała Hel. – Dajcie mi chwilkę, dobrze?
I nagle w jej dłoniach pojawiła się wielka księga. Rozłożyła ją na najbliższym zaśnieżonym głazie.
- Hmm, spójrzmy – mruknęła, kartkując księgę.
Trzej mężczyźni niemal zaglądali jej przez ramię.
- Mam – wykrzyknęła. – Tony Stark, śmiertelnik, mąż Thora Odinsona, och… - spojrzała na Thora – tak bardzo mi przykro, wujku.
Z jakichś powodów nie wyglądało, aby jej było przykro. Była raczej rozbawiona i zaciekawiona, a to, chociaż lepsze niż otwarta wrogość, dawało kiepskie przewidywania na przyszłość.
- Prawdopodobnie wiedziałabym o tym wcześniej, gdybyście zaprosili mnie na ślub.
Thor głośno przełknął ślinę. Hel była z tej części rodziny, o której się nie wspominało nawet szeptem. Gdyby zaprosić ją gdziekolwiek, nikt inny by się nie pojawił. Nieśmiertelni zadziwiająco panicznie obawiali się śmierci.
Hel jednak tylko uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pokazując z jednej strony piękne gniazdo czerwi w policzku.
- Rozumiem, wujku, że przyszedłeś tutaj z wielkiej miłości? To takie romantyczne...
- Nie powinien był umrzeć – przerwał jej Thor.
- Tak mówią wszyscy bliscy osób, które odeszły, wujku – stwierdziła Hel. – Ale taka jest kolej rzeczy, nie zmienisz jej.
Thor pokręcił głową.
- Nie rozumiesz, on… – wskazał na Lokiego – gdyby nie on, Tony nadal by żył.
- Skąd niby mogłem wiedzieć, że poród okaże się dla niego przeżyciem śmiertelnym? – odparował Loki.
- No, no, no – przerwała im Hel – przestańcie, to i tak się nie liczy.
Kiedy obaj spojrzeli na nią pytająco, westchnęła.
- Przyczyna śmierci nie ma znaczenia, ważne jest to, aby delikwent trafił tam, gdzie powinien – popatrzyła na rozciągające się wszędzie lodowe równiny. – Dla was, żyjących, ważne są tylko pozory, sam fakt czyjejś śmierci jest niesprawiedliwy. Jednak zapominacie, że ja nie zajmuję się sprawami żywych.
Tutaj znacząco spojrzała na Howarda.
Thor wziął głęboki oddech, ale tutejsze powietrze było dziwne - nie czuł jego powiewu w ustach, jakby oddychał nieruchomym eterem.
- Chcemy się wymienić. Jego życie za życie Tony"> Lokiemu miejsce, w którym sss="MsoNormal"> Howard pobladł, gdy Hel przyjrzała się mu uważnie.
- Jeszcze nie jego czas.
- Czemu ma ci zależeć, czyja dusza do ciebie trafia?
- A sądzisz, że to uczciwa wymiana? Twój ukochany małżonek za tego utytłanego twoją posoką śmiertelnika? Naprawdę sądzisz, że się na to zgodzę? Zaproponuj równą wymianę, a zgodzę się.
Najpierw Thor zdawał się załamany, ale już po chwili na jego twarzy pojawiła się twarda pewność siebie. Spojrzał Hel w oczy.
- A co, jeśli ja zajmę miejsce Tony’ego? Czy wtedy wymiana będzie równa?
Nawet Loki wyglądał na zaskoczonego takim obrotem wydarzeń. Thor tak naprawdę rzadko kiedy potrafił kogokolwiek zadziwić, jeżeli nie chodziło o jego siłę.
Hel przyglądała mu się z niedowierzaniem.
- Naprawdę chcesz to zrobić? – spytała zaintrygowana. – Tak bardzo kochasz tego śmiertelnika, że jesteś gotowy oddać swoją duszę tylko po to, aby on mógł żyć?
Thor ani na moment nie spuścił z niej oczu. - Tak.
- Jeżeli to zrobisz, już nigdy nie opuścisz tego miejsca – przypomniała mu. – Nawet samemu Baldurowi się to nie powiodło.
Nagle Loki parsknął po raz kolejny śmiechem.
- Młociu, ja wiem, żeś jest durny i bohaterski, ale to już przesada. Chcesz się poświęcić dla tego małego śmiertelnika? Jakie to urocze. A teraz wracajmy.
Położył Thorowi dłoń na ramieniu i lekko go pociągnął. Bez rezultatu. Thor patrzył na Hel z zaciętą miną.
- Jeśli muszę to zrobić...
Bogini śmierci roześmiała się lodowato, a jej głos jako jedyny potoczył się echem.
- Prawda, lekką ręką rozporządzasz swoim życiem. To nadal nie jest uczciwa wymiana, wujku.
- Wobec tego czego chcesz?
- Daj mi tatusia. To będzie uczciwe.
Loki nagle pobladł, ale nie tak bardzo, jak Thor.

Brak komentarzy: