poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział dziewiąty


Hej!
Hej, ten rozdział jest dłuższy niż kolejki do przychodni! Cieszycie się?

&**

Tony nie miał pojęcia, na czym polegają asgardzkie śluby i wyglądało na to, że tak pozostanie. Thor powiedział mu tylko, że przygotowania do uroczystości są skomplikowane, nie wyjaśniając jednak, dlaczego są, a w zasadzie nie mówiąc niczego. Tony był praktycznie wyłączony z tych wszystkich przygotowań; jedyne, co zrobił w tej sprawie, to dawanie się mierzyć i ważyć na potrzeby ceremonialnego stroju. Miał tylko nadzieję, że to nie będzie sukienka. 
Nadal spał z Thorem w jednym łóżku, a w zasadzie spał w jednym łóżku z Thorem i Mjolnirem, i szybko odkrył, że w tym trójkącie znajduje się na straconej pozycji. Przynajmniej na razie. 
Dni mijały szybko, a spędzał je w podobny sposób, jak na Ziemi - kursując pomiędzy warsztatem, łóżkiem a oficjalnymi przyjęciami, na których poznawał wszystkich krewnych i znajomych królika. W zasadzie był zaskoczony, gdy w pewnej chwili zorientował się, że nazajutrz ma oficjalnie przestać być kawalerem. 
Zastanawiające, ale w związku z tym nie odczuwał jakoś tego wyjątkowego podniecenia (przez niektórych nazywanego atakiem paniki), które zwykle pojawiało się w takich momentach i skłaniało niektórych do zadania sobie fundamentalnego pytania: „Co ja, do cholery jasnej, wyprawiam?” 
Tony jak na razie żadnej z tych rzeczy nie doświadczył. Czego niestety nie można było powiedzieć o Thorze. Tony z łatwością mógł zgadnąć, bo jego przyszły mąż był właśnie w trakcie wydeptywania prostej ścieżki wzdłuż sypialni, w kamiennej podłodze zaczynało się pojawiać wgłębienie. No i Thor przy tym mamrotał do siebie, co było naprawdę niecodzienne, jako że Thor, będąc Thorem, nigdy do siebie nie mamrotał. Teraz jednak Tony mógł dosłyszeć strzępki tego dziwacznego monologu, który bóg piorunów wygłaszał po asgardzku, czy w jakimkolwiek języku porozumiewano się w tym miejscu. 
I tak było już od jakichś trzech godzin. Naturalnie, Tony kilka razy opuszczał sypialnię, jednak kiedy wracał, zastawał Thora niezmiennie łażącego w kółko i niezmiennie mamroczącego. W końcu stwierdził, że najlepiej będzie zostać przy swoim wybranku i dotrzymać mu towarzystwa, jakkolwiek ten zdawał się nie reagować na żadne bodźce, dalej robiąc to, co robił. Skoczył więc szybko do warsztatu, zabrał mały fragment Destroyera, kilka narzędzi i udał się z powrotem do sypialni, gdzie rozsiadł się wygodnie na wielkim łożu i zaczął radośnie majstrować sobie przy kawałku mechanizmu, od czasu do czasu zerkając na spacerującego Thora. 
Po kolejnych dwóch godzinach Thor wreszcie przestał krążyć niczym kot z biegunką, położył się na łóżku, nie zwracając uwagi nawet na to, że cała pościel upaprana jest smarem, tradycyjnie cmoknął Tony'ego w czoło i odwrócił się do niego tyłkiem, z wyraźnym zamiarem pójścia spać. W tej jednej chwili to Tony zaczął mieć wątpliwości, czy to na pewno dobry pomysł. 
*** 
Nie przespał tej nocy ani minuty, rano był więc zmęczony, miał pod oczami cienie wielkości stanu Idaho, do tego był brudny i pachniał smarem i zastarzałym potem. Był absolutnie pewien, że gdy Thor na niego spojrzy, popędzi jak najszybciej odwoływać ten piekielny ślub. 
No tak, ślub. To naprawdę już dzisiaj? Tony pamiętał, że jeszcze niedawno (dokładnie dwa miesiące temu) był wiecznym kawalerem, który małżeństwo uznawał najwyżej za niepraktyczne. Więc co się stało? Co się zmieniło przez te osiem tygodni? 
Pochłonięty myślami, Stark resztkami sił doczłapał do wielkiej łaźni, gdzie czekała już na niego pachnąca kąpiel. Rozebrał się z ubabranych smarem ciuchów i zanurzył po szyję w ciepłej wodzie. Zerknął na sufit, który skrzył się milionami gwiazd. Zupełnie jak w jakimś pieprzonym Hogwarcie. 
Po relaksującej kąpieli, lekko odnowiony wrócił do sypialni, włożył na siebie zwyczajowe dżinsy i koszulkę, i usiadł na łóżku, czekając. 
Zastanawiał się, gdzie jest Thor. Tony pamiętał tylko, że gdzieś pomiędzy jedną próbą zaśnięcia a drugą, bardzo wcześnie rano, bóg wstał i poszedł gdzieś, jak zwykle zabierając ze sobą Mjolnir. 
Właśnie, Thor. Jak to możliwe, że następca tronu Asgardu, bóg piorunów, wybrał właśnie Tony’ego na swojego męża? Jak to możliwe, że chce spędzić z nim wieczność? A co, jeżeli Tony spaprze sprawę, tak jak zrobił to już tyle razy? Co, jeżeli zawiedzie Thora, tak jak zawiódł już tylu innych? 
W Tonym coś nagle tak jakby pękło i ukrył twarz w dłoniach. Przecież to jest jakiś cholerny żart! Nie może wyjść za Thora! Nie zasługuje na niego! Prędzej czy później, jak zwykle zresztą, zrobi coś nie tak, ale tym razem jego partner nie będzie w stanie mu tego wybaczyć, no bo ile można? Starkowi pękało serce za każdym razem, kiedy przypominał sobie ten wyraz twarzy Thora, kiedy powiedział mu, że wtedy w Midgardzie nie chciał się z nim kochać. 
Nie! Nie popełni tego błędu! Już nikomu nie zrujnuje życia! 
Myśląc to, z determinacją założył buty i wyszedł z sypialni. 
*** 
- Nie masz przypadkiem dzisiaj jakiegoś zajęcia? - zapytał Heimdall, ze swoją standardową zupełnie obojętną miną. Tony spojrzał na niego wzrokiem wyraźnie mówiącym "nie utrudniaj". 
- Miałem, ale... 
- Uciekasz. 
No, niedokładnie tak to sobie Tony nazywał w myślach, ale w zasadzie na to wychodziło. Uciekał, bo gdyby tego nie zrobił, szybko okazałoby się, że coś ewidentnie i definitywnie spieprzy. Spróbował zrobić pewną minę młodego władcy Wszechświata i odparł: 
- Właśnie. Przepuścisz mnie? 
Wyglądało na to, że Heimdall się zastanawiał. Trwało to może dziesięć, może piętnaście sekund. 
- Nie. 
- Daj spokój, stary... 
- Przykro mi, ale nie zrzucisz na mnie obowiązku tłumaczenia, czemu robisz to, co masz zamiar zrobić. Jeśli chcesz odejść, w porządku, ale najpierw musisz wytłumaczyć to kilku osobom, i żadna z nich nie jest mną. 
Tony spojrzał na Strażnika błagalnie, ale nie doczekawszy się z jego strony żadnej odpowiedzi, westchnął i usiadł na jednym ze stopni, które prowadziły do podestu. Heimdall cały czas stał w miejscu i nawet na nie zaszczycił go spojrzeniem, jednak Tony czuł na sobie jego uwagę. Z jakiegoś powodu sprawiał wrażenie kogoś, komu można się wyżalić. 
- Nie mogę wyjść za Thora, po prostu nie mogę – z jakiegoś powodu Tony doznał dziwnego wrażenia, że oto spoglądają na niego wszystkie panny młode, jakie kiedykolwiek stanęły lub dopiero staną na ślubnym kobiercu. 
Głos Heimdalla zabrzmiał niczym pozbawiony echa odgłos bijącego dzwonu. 
- Uważasz, iż nie jesteś go godzien – to nie było pytanie, a swoją oczywistością biło na głowę zwykłe stwierdzenie. 
Tony nie odpowiedział, nie musiał. Słowo „tak” praktycznie unosiło się nad nim napędzane siłą tejże oczywistości. Odwrócił się i ujrzał, jak Strażnik się uśmiecha, chociaż bardziej wyczuł ten uśmiech niż naprawdę go dostrzegł. 
- Słuchaj – powiedział po chwili Tony – nie będę ci opowiadał o moich życiowych porażkach, bo jestem pewien, że znasz je, co do jednej. W końcu widzisz wszystko – dodał. – I przecież to wręcz oczywiste, że ja i Thor… no, nie wyjdzie nam. I nie, nie mam na myśli jego, ale mnie, bo to ja zawsze wszystko pieprzę. Po prostu tak jest, koniec i kropka, możesz to zaliczyć do moich „supermocy”. Tak, moc partaczenia związków, jestem w tym naprawdę dobry. 
- I jesteś tego tak pewien – odezwał się monotonny głos Heimdalla – twierdząc, iż Thor nie powinien z tobą być. 
Znowu stwierdzenie. Tony zaczynał się zastanawiać, czy ten facet w ogóle potrafi zadawać pytania. 
- Moim zadaniem nie jest zadawanie pytań - stwierdził Asgardczyk – za to mogę czasem dać odpowiedź na pytanie. 
I znowu ta sugestia uśmiechu, którego nie było widać. Starka zaczynało to męczyć. 
- Zrozum, ja nie mogę za niego wyjść – tłumaczył. – Jeżeli to zrobię, nie będzie odwrotu, dadzą mi tę nieśmiertelność, a to wcale nie wydaje się już takim dobrym pomysłem, jak się tak zastanowię. 
- Nieśmiertelność, Tony Starku, nie była niczyim pomysłem – wyjaśnił Heimdall. – Po prostu istnieje, dlatego nie jest ani dobra ani zła. 
- No to ja musiałem natrafić na tę złą odmianę – stwierdził Tony. – Wszyscy tutaj nadal patrzą na mnie jak na dziwoląga z Ziemi, własny teściu mnie nie lubi, a ja sam o mały włos nie złamałem serca najcudowniejszej osobie, jaką znam. 
Nastąpiła chwila ciszy. A potem: 
- Kochasz go. 
- Oczywiście, że tak! – Tony nie wytrzymał tego iście niebiańskiego spokoju, jaki praktycznie wypływał ze Strażnika. – Gdybym był skończonym romantykiem, powiedziałbym, że Thor to najlepsza rzecz, jaka zdarzyła mi się w życiu. Ty, wiesz, że on jedyny naprawdę mnie słucha? Mogę nawijać o technologii ile chcę, a on nic z tego nie rozumie, ale i tak słucha. A potem pyta mnie jeszcze o szczegóły. I jeszcze nigdy się na mnie nie wściekł, nie odkąd jesteśmy ze sobą. Inni już po tygodniu mają mnie kompletnie dość, ale nie Thor. 
Przez ten czas Heimdall patrzył w dal, strzegąc Tęczowego Mostu, jednak Tony ani przez moment nie odniósł wrażenia, iż ten go nie słucha. Wręcz przeciwnie, chłonął jego słowa niczym gąbka. Może Asgardczycy już tak mają? 
A Tony nabrał nagle nieprzemożnej chęci wylania z siebie tego wszystkiego, co narastało w nim przez dwa miesiące. Więc kontynuował. 
- A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że on mnie kocha, naprawdę mnie kocha. Nie za moja kasę, ani za Ironmana. Kocha mnie, bo jestem sobą. A przecież Thor nie jest głupi, wiem, co niektórzy o nim sądzą, ale on naprawdę potrafi zadziwić tym, co ma pod czaszką. Trzeba go tylko dobrze posłuchać. Tak jak on mnie słucha. 
I Tony przerwał, wpatrując się w kamienne stopnie. Za nim Heimdall nadal się uśmiechał. I kiedy Tony na niego spojrzał, miał dziwne wrażenie, że tym razem ten uśmiech stał się nieco bardziej widzialny. 
- Pozwól, że coś ci powiem, Tony Starku – odezwał się znów tym swoim głębokim głosem. – I ty, i Thor jesteście obdarzeni rozumem, dlatego też nigdy nie próbuj za niego myśleć. Ani za kogokolwiek innego. 
- Thor już raz popełnił błąd przy wyborze „ukochanego” – przypomniał mu Tony nad wyraz trzeźwo. 
- A teraz ty sam określasz się mianem „błędu” – odpowiedział Strażnik. – Z tego co wiem, w niczym nie przypominasz Bruce’a Bannera. 
Tony milczał przez kilkanaście sekund, powoli przetrawiając te wszystkie informacje. 
- Jestem chyba beznadziejnie sentymentalny. To co według ciebie mam robić? 
Heimdall nie odpowiedział, a Tony nie był pewien, czy to dlatego, że nie wiedział, czy ponieważ nie zapłacił mu za robienie za psychologa. 
- Nie czuję się na siłach tam tak po prostu wrócić... 
Znowu cisza. W końcu Heimdall dał mu swoją odpowiedź. 
- Myślę, że jeśli się pośpieszysz, nie trzeba będzie przesuwać ceremonii. 
Tony zebrał się w sobie. W końcu raz w życiu powinien zachować się jak człowiek dorosły i odpowiedzialny. Wstał, otrzepał się i wziął głęboki oddech. A niech się dzieje co chce, nie zrobi tego Thorowi, nie zwieje z własnego ślubu... Miał już ruszyć z powrotem w kierunku pałacu, gdy nagle mu się coś przypomniało. 
- Heimdall... wiesz, ja nigdy nie myślałem, że w Asgardzie są Murzyni... 
Strażnik tylko spojrzał na niego obojętnie. 
- Wy, Midgardczycy, jesteście naprawdę dziwni. 

*** 

Jeśli Thor był wieczorem zdenerwowany, to teraz stał się kłębkiem nerwów. Do tej pory nic go jeszcze tak nie rozstroiło - ni wojny, ni kataklizmy, ani nawet wszystkie występki Lokiego razem wzięte. 
Za to coś z pozoru tak błahego jak własny ślub wystarczyło, aby miał ochotę schować się pod własnym łóżkiem i nigdy już stamtąd nie wyjść. Tylko, że wtedy pewnie szybko by go znaleźli. 
Jednak najgorsze było to, że nigdzie nie można było znaleźć Tony’ego. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Oczywiście Thor poinformował o tym resztę Avengersów, a ci natychmiast poszli go szukać, niestety jak dotąd bez rezultatu. Nie było go nawet w warsztacie. A przecież ślub zaczyna się za chwilę. Odinsson wolał nawet nie myśleć o tym, że jego narzeczony mógł ot, tak po prostu wrócić sobie do Midgardu. Przecież Heimdall by go nie przepuścił, prawda? Thora ze strachu zmroziło aż do kości i puścił się biegiem w stronę Tęczowego Mostu. 
Którym to zbliżał się Tony. A dokładnie biegł sprintem jakby się za nim paliło. Thor widząc to, zatrzymał się, ale jego przyszły mąż ani myślał zrobić to samo i gnał w jego stronę, dopóki z impetem nie wpadł mu w ramiona. Mamrotał przy tym w kółko to samo słowo. „Przepraszam”. 
Thor zamrugał. 
- Mógłbym wiedzieć, svass, za co tak dokładnie mnie przepraszasz? 
Tony podniósł głowę i spojrzał na niego z takim uczuciem, iż Thor przez chwilę miał ochotę już natychmiast urządzić sobie noc poślubną. Ale zaraz otrzeźwiał. Jak Tony mógł mu tak zniknąć? I to przed ślubem. 
- A tak w ogóle, to gdzie się podziewałeś? – w jego głosie zabrzmiała oskarżycielska nuta. – Wszyscy cię szukaliśmy. Już się martwiłem, że uciekłeś. 
Tony starał się wyglądać na oburzonego. I wyszłoby mu to doskonale, gdyby nie fakt, że wcale nie wyszło mu to przekonująco. 
- No co ty? Chciałem tylko przejść się przed ceremonią, tak, dokładnie – mamrotał. – I pogadać trochę z Heimdallem. Właśnie. 
Thor jeszcze wczoraj zacząłby się podejrzliwie dopytywać (w końcu spędził dobrych kilka stuleci z Lokim, a wtedy człowiek ma dużo czasu, aby nauczyć się rozpoznawać kłamstwa i przeinaczenia), ale w tym dniu był zbyt zdenerwowany, aby o tym myśleć, i co więcej, podejrzewał, że Tony czuje się podobnie. 
- W porządku. Ale teraz już chodź, mój ojciec już od pół godziny szykuje kwiecistą mowę o tym, jacy śmiertelnicy są niehonorowi i niegodni zaufania... - Thor skrzywił się lekko. - Wszystko potrwa najwyżej pięć... no, może siedem godzin. A potem tradycyjne osiem dni wesela i jesteśmy w domu... 
Tony kiwnął głową, myśląc nagle, że chyba BARDZO już nie jest w Kansas. 
Jednak przedtem musiał jeszcze coś zrobić. Spojrzał na swojego prawie-męża. Thor się uśmiechał. 
- Kocham cię – powiedział Tony, całkiem, ale to całkiem poważnie. 
- Wiem svass – zapewnił blondyn. – Inaczej wcale bym cię nie poślubiał. 
Tony wyszczerzył zęby w uśmiechu. Jak mogło mu się aż tak poszczęścić? 
Kiedy dotarli już na miejsce, w zamku trwały gorączkowe przygotowania. I wyglądały tak, jak zwykle wyglądają przygotowania do ślubu następcy tronu, ale nie widać tego w telewizji. Różni ludzie biegali w różnych kierunkach, niosąc różne rzeczy. Stark został z niemal natychmiast porwany i praktycznie przytaszczony do sypialni, gdzie już od rana czekała na niego zbroja ślubna. 
I tak, naprawdę wyglądała jak zbroja, gdyby zbroje były robione z jedwabiu. Do kompletu dostał nawet srebrny napierśnik, a do ramion przymocowano czerwoną pelerynę, podobną do tej, którą zwykle nosił Thor. Cała reszta była biała, co jakoś wyjątkowo nie zdziwiło Tony’ego. 
Cóż. Przynajmniej nie dali mu sukienki. Nigdy nie był zwolennikiem asgardzkiego odzienia - prawdopodobnie jedyną osobą, która wyglądała w nim dobrze, był Thor. Tony’ego do tej pory bolała przepona, gdy przypomniał sobie, jak pierwszy raz zobaczył Lokiego w tym jego hełmiku z długaśnymi rogami. Z kolei Thor twierdził, że w Asgardzie to on wygląda cudacznie, nie tyle ze względu na ubiór, co raczej fryzurę i dziwnie przystrzyżony zarost. Cóż, najwyraźniej działał tu szok kulturowy. 
Zbroja jednak pasowała na niego idealnie, co więcej, sprawiała, że wydawał się wyższy i szerszy w barach, ale bez towarzyszącemu temu zjawisku poczucia niezgrabności czy nieproporcjonalności. W zasadzie, wyglądał całkiem stylowo, chociaż w niekonwencjonalnym tego słowa znaczeniu. 
Ubierając się, zastanawiał się, czy Loki zaproszony jest na uroczystość. Thor nie zdradził, co się stało z jego bratem, a Tony uznał to za sprawę zbyt newralgiczną i zbyt rodzinną, aby poruszać ten temat. 
Zresztą nawet gdyby chciał, i tak nie miałby czasu poruszyć czegokolwiek, nie miał nawet czasu na myślenie. Po raz kolejny został porwany i wciągnięty do jakiejś komnaty, gdzie miał czekać, aż zostanie wezwany do głównej sali. Nie minęło parę minut, kiedy to środka wkroczył nie kto inny, jak Odyn we własnej osobie. 
Tony przełknął ślinę, a serce niemal podskoczyło mu do gardła. Czyżby przyszły teść stwierdził właśnie, że nie życzy sobie takiego zięcia? Nie byłoby w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę jak najbardziej widoczny brak jakichkolwiek ciepłych, czy nawet letnich uczuć ze strony władcy Asgardu. „Może przynajmniej pozwoli mi zabrać fragment Destroyera, zanim wykopie mnie stąd prosto do Midgardu”, pomyślał Tony. 
Odyn zbliżył się do niego i spojrzał prosto w oczy, po czym uniósł rękę i położył wielką dłoń na jego ramieniu. 
Tony musiał przyznać, że go zatkało. 
- Mój syn bardzo cię kocha, Anthony Howardsonie – zagrzmiał Wszechojciec. – A mnie, jako jego ojcu, pozostaje mieć tylko nadzieję, że i ty go kochasz, tak jak tylko on na to zasługuje. 

Jeszcze sekundę temu Tony prędzej dałby sobie odrąbać prawą dłoń niż przyznałby, że w jakiejkolwiek sytuacji mogłoby mu zabraknąć pewności siebie. Teraz jednak nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, ponieważ Odyn wzbudzał w nim jakiś pierwotny instynkt, podobny do tego, jaki czułby zapewne królik patrzący się w reflektory nadjeżdżającego auta. 
- Taaaa... - odpowiedział w końcu, absolutnie pewny, że jeśli pominąć wszelką etykietę, za to właśnie Odyn go ma: za głupie, delikatne zwierzątko, które jego syn z jakichś powodów chce hodować u siebie w pokoju, a on jako pobłażliwy ojciec zgadza się, pod warunkiem, że jego pupilek będzie grzeczny, spokojny i nauczony załatwiania się w odpowiednich miejscach. Tony widział to w oczach Wszechojca i w tej chwili nie dziwił się, czemu Loki jakoś za nim nie przepada. 
- Oczywiście nadal uważam cię za słabą ludzką istotę – kontynuował Odyn w każdym calu potwierdzając wszystko, co Tony o nim myślał. – Jednak w jakiś sposób zdołałeś go do siebie przywiązać, jednocześnie czyniąc go lepszym. Doprawdy nie wiem, jak to zrobiłeś. 
Chociaż teraz to Tony sam już nie wiedział, co niby ma myśleć. Postanowił milczeć i w ten sposób przeczekać tę bodajże najdziwniejszą chwilę w jego życiu. A spojrzenie Odyna z każdą chwilą robiło się coraz bardziej groźne. 
- Ale pamiętaj Anthony Howardsonie – powiedział z dziwną łagodnością, która wyraźnie kontrastowała z tym, co miał w oku – mimo iż Thor jest jednym z najodważniejszych Asgardczyków i jego serce przepełnione jest męstwem, to wiedz, że jeżeli zranisz to serce, nie zaznasz spokoju ani w Asgardzie, ani w żadnym z dziewięciu wymiarów. Czy mnie zrozumiałeś? 
Tony mógł tylko kiwać głową, chociaż i to robił z trudem. Struny głosowe zwyczajnie przestały mu funkcjonować. Z jakiegoś dziwnego powodu przez głowę zaczęły mu przelatywać sceny z „Milczenia owiec”. Chyba właśnie tak musiała czuć się Jodie Foster oko z Hannibalem Lecterem. 
Odyn tylko popatrzył na niego surowo, obojętnym tonem życząc mu powodzenia i wyszedł, a Tony aż usiadł na łóżku, niepewny, czy w ogóle zdoła wstać. 

*** 

Jakoś mu się udało. 
Wstał i wyszedł, ale gdy tylko przekroczył próg, miał zamiar wracać. Nie, nie dlatego że sala koronacyjna (naprawdę, brał ślub w sali koronacyjnej, ale psychodela) była wypełniona ludźmi niczym stadion podczas mistrzostw świata. Głównie dlatego, że oni wszyscy, ten cały złoty tłum, patrzyli na niego, jakby właśnie dowiedzieli się, że syn ich szlachetnie panującego ma zamiar wziąć ślub z kozą i byli bardzo ciekawi, co z tego wyniknie. 
Jednak tam, w otoczeniu tego całego tłumu stał Thor i patrzył na niego jakby Tony był jakimś pieprzonym jednorożcem, a on się w tym jednorożcu na zabój zakochał. Nie widząc innego wyjścia z tej sytuacji bez wyjścia, prawie-mąż prawie-króla ruszył przez wielką salę, ubrany w absurdalny strój z absurdalnym płaszczem powiewającym za nim jak tęcza za wspomnianym jednorożcem. 
Szedł tak przez szpaler ludzi, czując na sobie ich wzrok, ale im bliżej był Thora tym coraz mniej mu to przeszkadzało, aż do momentu, kiedy stanął twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem, a to przeznaczenie przesłoniło mu cały świat. I nie było w tym nic dziwnego, bo Thor należał do osób, 
zajmujących dość dużą powierzchnię, więc posiadał naturalny dar przesłaniania różnych rzeczy. 
Tony stanął przed Odynem i spojrzał na swojego za-chwilę-już-męża. Ten uśmiechał się szeroko, jak tylko on to potrafił i Stark czuł, że sam ma na twarzy podobny idiotyczny wyraz. 
- Podajcie sobie ręce! – zagrzmiał Odyn. 
Tony i Thor posłusznie chwycili się za wilgotne od potu dłonie. 
Zaczęło się. 

*** 
Raven w życiu by nie pomyślała, że kiedyś będzie miała okazję być świadkiem królewskiego ślubu. No, nie całkiem królewskiego, ale i tak robiło to wrażenie. Obok niej sterczał nie całkiem szczęśliwy Loki, odstrzelony w swój najlepszy odświętny strój. Nawet kajdany na rękach wyglądały odświętnie. 
Za nim stało trzech wyraźnie znudzonych strażników i zamiast przyglądać się ceremonii, patrzyli w tył głowy Lokiego. Wszyscy trzej mieli ten sam całkowicie nieprzenikniony wyraz twarzy. 
- A więc jednak... - westchnęła Raven. - Co myślisz o szwagrze? 
- Wygląda naprawdę śmiesznie udając Asgardczyka. Przecież sięga Młotkowi do pępka... Chociaż, jakby się zastanowić, w małżeństwie to może być zaleta... 
Raven skrzywiła się teatralnie. 
- Na czym w ogóle polegają wasze śluby? 
- Dużo gadania, trochę zaklęć. Głównie przynoszących szczęście, takie tam zabawki dla tłumu. A potem noc poślubna i standardowe wesele - polowania, chlanie, więcej chlania i tony jedzenia... 
- Jakoś nie bardzo różni się to od ziemskich zwyczajów – stwierdziła dziewczyna. – U nas też góruje przerost formy nad treścią. 
Loki uśmiechnął się krzywo. 
- Co do formy, to nie widziałaś jeszcze ceremonii uzyskiwania nieśmiertelności. 
Spojrzała na niego wyraźnie zaciekawiona, 
- Jest aż tak skomplikowana? 
- Raczej przeciwnie. W takich przypadkach ofiara przystępuje do niej ostatniego dnia wesela, a odbywa się to jedynie w towarzystwie pary królewskiej i małżonka. Potem Odyn wychodzi z nowym nabytkiem do ludu i wszyscy standardowo klaszczą i wiwatują. 
Loki umilkł i oboje wrócili do śledzenia uroczystości. 
Odyn był w trakcie recytowania jakiegoś wyjątkowo długiego tekstu w czymś, co wydawało się być jakąś wyjątkowo starą odmianą języka nordyckiego. Podczas kiedy on od czasu do czasu wykonywał przy tym jakieś gesty, narzeczeni stali kompletnie nieruchomo, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy. 
- Nuuudy! - mruknęła Raven. - Długo to potrwa? 
- Pięć, może sześć godzin... - stwierdził Loki obojętnie. Bogowie mają dużo czasu i równie wiele cierpliwości. 
- Co?! 
*** 
Pod koniec uroczystości Tony był pewien, że gdy tylko przejdzie krok, padnie na twarz. Niczego nie rozumiał, nogi bolały go niemiłosiernie i, chociaż to mało podniosłe i wybitnie nie pasuje do tej chwili, czuł parcie na pęcherz. Wobec czego, gdy całość już się zakończyła, po tych wszystkich wiwatach, salutach i ukłonach, gdy Thor dyskretnie dał mu znak, że mogą iść, myślał tylko o tym, jaki jest zmęczony. 
Niestety, jako że los nigdy nie jest aż tak łaskawy, ledwo uszli parę kroków, a już zostali otoczeni przez prący ze wszystkich stron tłum i oczywiście, każdy z gości chciał im osobiście pogratulować. Widać Tony będzie musiał jeszcze chwilkę postać, zanim on i Thor udadzą się do sypialni. Szczerze wątpił, czy będą tam robić coś więcej poza chrapaniem. 
W końcu tłum nieco się przerzedził i przed nowożeńcami stanęli uśmiechnięci Avengersi. Byli nad wyraz wylewni, nawet Fury uścisnął im obu ręce z czymś, co mogło przypominać uśmiech na jego twarzy. 
Tony właśnie skończył obejmować Phila Coulsona, który (był tego niemal pewny) wyglądał jakby przed chwilą płakał, a Tony widział wcześniej jak stara się wepchnąć do kieszeni zużytą chusteczkę, kiedy to wyrosła przed nim Melody. 
Niby ich relacje znacznie poprawiły się przez ostatnie dwa miesiące, blondynka nawet czynnie pomagała w przygotowaniach, jednak Tony nadal odrobinę bał się stanąć z nią twarzą w twarz tuż po ślubie. 
Melody przyjrzała mu się uważnie z nader poważnym wyrazem twarzy i Tony myślał przez chwilę, że zaraz odwróci się na pięcie i odejdzie, ona jednak uśmiechnęła się szeroko i objęła go, ściskając mocno. Przytulił ją. 
- Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia, Tony – powiedziała, podnosząc głowę. – Tylko sobie nie myśl, że naglę przestanę oglądać twój tyłek – dodała z błyskiem w oku. 
Stark uniósł brwi, udając zaskoczenie. 
- Ależ panno Blackwood, jak mógłbym pani tego zabronić – wyszczerzył zęby, a ona roześmiała się i pocałowała go w policzek. 
- Co do ciebie, mięśniaku – zwróciła się do Thora – traktuj Tony’ego dobrze, inaczej będziesz miał ze mną do czynienia. 
Thor roześmiał się i zapewnił, iż Tony będzie z nim jak najbardziej szczęśliwy. 
Ostatni podeszli do nich Raven i Loki, oboje z minami, jakby ktoś im obojgu powsadzał kije w otwory wylotowe. 
- No, braciszku... Gratulacje - stwierdził Loki i dodał szeptem. - Bystry to on nie jest, ale przynajmniej ładny... 
- Dziękuję, braciszku. To najmilsze słowa, jakie usłyszałem od ciebie w ciągu ostatnich pięciuset lat - odparł Thor, obejmując go sztywno, jakby pomiędzy nimi była twarda, lodowa ściana. 
- No, Młociu, ja też gratuluję - rzuciła Raven. - A teraz, gdzie mają tu przekąski? 

*** 

Tony był absolutnie i totalnie zakochany. Spostrzegł to, gdy weszli razem do sypialni. Patrzył się otępiałym ze szczęścia wzrokiem. Łóżko, moje piękne łóżko! Nareszcie będzie mógł się położyć... 
Przed nimi stało wielkie, małżeńskie łoże, specjalnie na tę okazję przystrojone kwiatami i obsypane płatkami róż. 
Odwrócił się i spojrzał na swojego męża. W oczach Thora odbijała się równie wielka radość. To już teraz, w tej chwili. Stanęli naprzeciwko siebie, tak jak wtedy w Sali Koronacyjnej. Wokół nich mogłyby zacząć eksplodować jedna po drugiej miny przeciwpiechotne, a oni i tak nic by nie zauważyli, zajęci tylko sobą. 
Obaj uśmiechnęli się do siebie z niewyobrażalną radością, po czym jednocześnie padli na łóżko, zasypiając za nim trafili w pościel.

Brak komentarzy: