Melody i Raven
***
Kosmos z natury jest wielki, jednak wydaje się być jeszcze
większy, kiedy samemu jest się małym i niepozornym. Z początku ich misja
wydawała się łatwa; zlokalizować wrogą jednostkę i natychmiast ją zlikwidować,
zanim jeszcze zbliży się do ziemskiej orbity. Niestety, kiedy wszystko szło
według planu (jak zwykle zresztą), nagle, nie wiadomo skąd wyłonił się kolejny
statek, a za nim kolejny. No i misja z czegoś banalnie prostego przeistoczyła
się w walkę o przetrwanie. Tak to już bywa.
Teraz z całej obronnej jednostki Protosów pozostały jedynie szczątki, unoszące się w przestrzeni niczym drobinki kurzu, oraz ona, samotna i równie niepozorna. No cóż, przynamniej będzie miała bardzo miły widok na tę ładną, błękitną planetę, która stała się właśnie celem inwazji jednej z najgroźniejszych ras we wszechświecie. Gdyby tylko udało jej się dostać na orbitę planety! W Kwaterze Głównej z pewnością już wiedzą co się stało. Może dla małej błękitnej planety jeszcze nie jest za późno, jeżeli uda się poinformować również jej mieszkańców o nadciągającym niebezpieczeństwie.
Ostatkiem sił naprowadziła się na odpowiedni tor. Stopniowo planeta zaczęła rosnąć w jej oczach, aż wypełniła całkowicie pole widzenia. Poczuła, że coraz bardziej przyspiesza. Weszła na orbitę. Przed nią rozciągał się obcy krajobraz, pędzący w jej kierunku coraz szybciej i szybciej. Teraz pozostawało jedynie możliwie jak najmniej się potłuc.
Teraz z całej obronnej jednostki Protosów pozostały jedynie szczątki, unoszące się w przestrzeni niczym drobinki kurzu, oraz ona, samotna i równie niepozorna. No cóż, przynamniej będzie miała bardzo miły widok na tę ładną, błękitną planetę, która stała się właśnie celem inwazji jednej z najgroźniejszych ras we wszechświecie. Gdyby tylko udało jej się dostać na orbitę planety! W Kwaterze Głównej z pewnością już wiedzą co się stało. Może dla małej błękitnej planety jeszcze nie jest za późno, jeżeli uda się poinformować również jej mieszkańców o nadciągającym niebezpieczeństwie.
Ostatkiem sił naprowadziła się na odpowiedni tor. Stopniowo planeta zaczęła rosnąć w jej oczach, aż wypełniła całkowicie pole widzenia. Poczuła, że coraz bardziej przyspiesza. Weszła na orbitę. Przed nią rozciągał się obcy krajobraz, pędzący w jej kierunku coraz szybciej i szybciej. Teraz pozostawało jedynie możliwie jak najmniej się potłuc.
***
Postanowiły czekać. Były jak nikt inny przystosowane do czekania. Potrafiły skryć się w najmroczniejszych zakamarkach i zwyczajnie mnożyć się i ewoluować tak szybko, że nikt nie był w stanie zadziałać dostatecznie szybko, aby je na czas poskromić. O, tak, były cierpliwe. Oraz sprytne. Bardzo, bardzo sprytne. Protosy błyskawicznie wpadły w ich pułapkę, więc miały wystarczająco dużo czasu aby zaaklimatyzować się na powierzchni planety zanim Statek Matka Protosów się tutaj przypałęta. Ale wtedy będzie już za późno. Tak, ta mała planeta zostanie wkrótce ich nowym domem. Rozbiły bazę wśród okolicznych rozgrzanych słońcem skał i nieustannie mnożąc się i ewoluując, czekały na przybycie posiłku.
***
- Jeszcze raz. Niech ktoś mi wytłumaczy, co to w ogóle jest?
Clint, wyraźnie rozdrażniony, wpatrywał się wyczekująco w twarze kolegów.
- No?
Rzeczywiście, to, co ujrzeli z bliska po przybyciu na miejsce upadku domniemanych „meteorytów”, nadal nie przypominało niczego, z czym Avengersi spotkali się kiedykolwiek. A, trzeba przyznać, w swojej karierze widzieli już wiele przedziwnych rzeczy.
- Bruce twierdzi, że to mogą być kokony – Steve usilnie próbował przypomnieć sobie krótki naukowy wykład, który doktor Banner wygłosił im tuż przed wyjazdem – i, żeby pod żadnym pozorem ich nie dotykać.
Clint wyraźnie się obruszył.
- To niby po kiego grzyba tutaj jesteśmy?
Natasha tylko przewróciła oczami zza lornetki.
- Ponieważ mamy je obserwować i zobaczyć, co się stanie.
- CZY coś się stanie – dodał mocno już znudzony Clint.
Siedzieli we czwórkę na jednym ze skalnych występów, tuż pod nimi rozciągał się widok, który Melody przywodził na myśl filmy o Obcym. Fragment pustyni otoczony ciasno skałami, cały zasłany czymś, co rzeczywiście przypominało kokony. Tylko, że te kokony były na wpół przejrzyste i pulsowały. Coś wyraźnie poruszało się pod błoniastą powłoką. Było tego tysiące, dziesiątki tysięcy. A z raportów, które dostawali regularnie od agentów S.H.I.E.L.D. wynikało, że takich zbiorowisk znajdowało się na pustyni znacznie więcej. Wszystkie ukryte wśród skał.
- Nie rozumiem – powiedział Clint. – Jak one się tutaj dostały? Przecież nie mogły przeżyć wejścia w ziemską atmosferę ot, tak po prostu. Nie zostałyby z nich nawet grzanki.
- Właśnie tego spróbujemy się teraz dowiedzieć – odpowiedziała Natasha, nadal nie odrywając oczu od lornetki.
Tymczasem Bruce, który w tym czasie znajdował się w laboratorium i z którym również przez cały czas utrzymywali łączność, próbował za wszelką cenę znaleźć odpowiedzi. Bez większych rezultatów.
Otoczony przez dziesiątki ekranów naukowiec próbował ustalić coś, co pomogłoby Avengersom w dalszym działaniu. Nagle na jednym z nich pojawiła się twarz dyrektora Fury’ego.
- I jak, doktorze Banner? Ma pan dla mnie coś ciekawego?
Bruce westchnął. Nick Fury raczej nie należał do osób, które dobrze znosiły brak dobrych wieści.
- Niestety, nie. Zresztą – dodał – i tak raczej niczego się nie dowiemy, dopóki Steve i reszta nie dostarczą mi jakichś danych. Nie mamy nawet pojęcia, w jaki dokładnie sposób te istoty dostały się na Ziemię.
Przez dłuższą chwilę Fury milczał, jednak z zaciśniętych warg oraz ponurego spojrzenia Bruce łatwo wywnioskował, że dyrektor nie był tymi wieściami zachwycony. Doktor przełknął ślinę.
- Widzi pan, aby do czegokolwiek dojść potrzebne mi są próbki tego czegoś do przebadania. Bez nich niewiele się dowiemy.
Ku zdziwieniu Bruce’a, kąciki ust Fury’ego nieco się uniosły.
- Proszę się o to nie martwić, doktorze – zapewnił. – Dostanie pan swoje próbki. Moi ludzie wiedzą, co i jak.
Po tych słowach zniknął z ekranu.
Bruce oparł się na swoim krześle i ponownie westchnął. Miał złe przeczucia.
***
- Powinienem był wziąć krem do opalania – jęknął Clint – jak tak dalej pójdzie, zostaną z nas skwarki.
Natasha resztkami sił powstrzymywała się, aby nie dać mu fangi w nos. Czasami Barton potrafił być naprawdę irytujący.
- Coś się zmieniło? – spytał Steve aby uciąć rodzącą się sprzeczkę. Hawkeye miał rację, upał zaczął naprawdę dawać się we znaki.
Natasha pokręciła przecząco głową, od długiego patrzenia przez lornetkę zaczynały boleć ją oczy.
- Mówiłem wam – zaczął Clint – zamiast przypatrywać się temu czemuś, najlepiej byłoby to spalić. Pamiętacie jak to było w Obcym? Ripley wiedziała jak radzić sobie z…
Urwał.
Pozostała dwójka zdziwiona nagłą ciszą spojrzała na niego. Hawkeye, osłaniając oczy wpatrywał się w niebo.
- Co to, do cholery jest? – wymamrotał.
- Co się stało? – spytała zaniepokojona Natasha – Co tam widzisz?
Ona i Steve zaczęli intensywnie spoglądać w górę.
I nagle to zobaczyli.
Jakieś sto metrów nad nimi coś leciało. „Nie”, poprawiła się w myślach Natasha, „to płynie w powietrzu”. Faktycznie stwór, bo z pewnością była to żywa istota, sunął sobie spokojnie po niebie, jednocześnie z każdą chwilą zniżając swój lot i stając się bardziej widoczny.
- Wygląda jak gigantyczna purchawka – stwierdził Clint.
- Obserwuje nas.
Obaj mężczyźni spojrzeli na Natashę.
- Jesteś tego pewna? – spytał Steve, jednak Czarna Wdowa zauważyła w jego spojrzeniu, że i on musiał dojść do tych samych wniosków.
Na twarzy Bartona pojawił się uśmiech.
- Czyli wkrótce powinniśmy spodziewać się powitania – stwierdził.
Balonowaty stwór opuścił się w dół i krążył teraz wokół kokonów.
- To coś… - powiedział powoli Steve - … wygląda jak owad. Spójrzcie.
Istotnie, to dziwaczne okrągłe stworzenie z pulsującymi fioletowo półkulami bo obu stronach tułowia i charakterystycznymi odnóżami, naprawdę przypominało wielkiego owada.
- Czyli to na dole to larwy – stwierdziła Natasha. – Słyszałeś, Bruce?
- Tak – odpowiedział głos naukowca. – I bardzo mnie to niepokoi.
- Dlaczego? – spytał Barton.
- One ewoluują, Clint – w głosie Bruce’a zabrzmiał lęk. – Niestety, nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy cały proces dobiegnie końca. To może się stać w każdej chwili.
Nagle w słuchawkach zabrzmiał głos dyrektora Fury’ego.
- Dlatego macie w tej chwili oddalić się od lęgowiska. Zrozumiano?
Clint wyraźnie się obruszył.
- To niby dlaczego pan nas tutaj wysłał?
- Milcz, Barton – zagrzmiał Fury – to miejsce, oraz inne zostały otoczone. Rozmawiałem z Radą, postanowili nie czekać na rozwój wypadków i zniszczyć wszystkie skupiska larw.
Ledwo skończył, kiedy z dołu rozległy się dziwne dźwięki. Zupełnie jakby ktoś darł zasłony.
- Cholera – zaklęła Natasha.
Cała trójka wstrzymała oddech. Z kokonów zaczęły masowo wykluwać się istoty przypominające skorpiony. Jakby na dany sygnał zza skał wyłoniły się inne robale. Te były znacznie większe i miały skrzydła niczym u ważki, oraz masywne niby-odnóża zakończone szponami, wyrastające z grzbietów. Były również bulwiaste maszkary z pulsującymi zielono odwłokami, wielonogie stwory o świecących oczach, coś, co z bliska przypominało owadzią wersję Cthulhu, oraz masa innych okropieństw.
Jednak najstraszniejsze miało dopiero nadejść. A dokładniej rzecz biorąc, wypełznąć z podziemi. Było wielkie, do złudzenia przypominało gąsienicę, którą jakiś wyjątkowy kreatywny umysł pokroju H.R. Gigera postanowił skrzyżować z Obcym. Chociaż, jak się później okazało, nawet to monstrum nie sięgało kolan (dosłownie) wielkiemu i groźnemu…
Jednak nie uprzedzajmy faktów.
Póki co, nasi bohaterowie ciągle znajdowali się na występie skalnym, obserwując horror rozgrywający się na dole.
- No, przynajmniej „coś” się dzieje – stwierdził Clint, próbując zrobić dobrą minę do złej gry.
Niestety, pozostała dwójka nie uznała tego za pocieszające.
Nagle Steve’a coś tknęło.
- A w ogóle, to gdzie się podziała Melody?
Wszyscy zaczęli rozglądać się wokół.
- Cholera! – powtórzyła Natasha.
Niedaleko rozległ się odgłos wybuchu, zaraz po nim następny. Wśród owadopodbnych potworów zawrzało, widać S.H.I.E.L.D. postanowiło wypuścić artylerię.
- Rogers! – w słuchawkach rozległ się głos Fury’ego. – Zabierajcie się stąd! Natychmiast! Za chwilę powinna tu przybyć armia i zrobić z tym miejscem porządek!
- Czy „zrobić porządek” znaczy w tym wypadku „wysadzić wszystko w powietrze”? – spytał Clint niewinnym tonem.
- Czy ja mówię niewyraźnie, Barton? Zaraz będą tu bombowce! Lepiej żebyście byli wtedy zupełnie gdzie indziej!
- Dyrektorze Fury! – zawołał Steve, przekrzykując odgłosy eksplozji. – Melody zniknęła! Musimy ją znaleźć!
Oczywiście Fury nie przyjął tej wiadomości dobrze.
- Co?! Jak to zniknęła? Mieliście się nawzajem pilnować!
- Mniejsza o to – wtrąciła się Natasha. – Mam jeszcze gorsze wieści.
- O, błagam… - jęknął Fury.
Natasha wskazała na skrawek pustyni za ich plecami.
- Obawiam się, że właśnie straciliśmy środek transportu.
Miała rację. Teraz pozostało im się tylko przyglądać, jak odrzutowiec, którym tutaj przylecieli, zostaje dosłownie rozrywany na kawałki przez olbrzymią istotę na pierwszy rzut oka składającą się z samych ostrych krawędzi. Oraz rogów. Oraz dwóch par wielkich, podobnych do szabel ramion. Pierwszy otrząsnął się Hawkeye.
- No dobra, praktycznie rzecz ujmując, jesteśmy otoczeni – powiedział, naciągając swój łuk – Chyba jednak musimy tutaj zostać i nieco „pomóc” w sprzątaniu.
Natasha przyznała mu rację, odbezpieczając broń.
- Tak czy siak, musicie stąd znikać – poinformował ich Fury – zaraz zrobi się gorąco. Spróbujcie jakoś przedostać się na północny wschód od tej skały, na której się teraz znajdujecie. Zaraz tam kogoś po was przyślemy.
- Wszystko jasne – kiwnął głową Steve – ale najpierw znajdziemy Melody.
- Pośpieszcie się – powiedział Fury i przerwał połączenie.
Steve przycisnął słuchawkę do ucha.
- Bruce, słyszysz mnie?
- Tak – odparł mu roztrzęsiony głos doktora – Co tam się wyprawia? Te stworzenia was zaatakowały?
Steve próbował go uspokoić.
- Bruce, wszystko w porządku – w tle dało się słyszeć prychnięcie Natashy. – Fury już wysłał po nas transport. Wkrótce będziemy w domu, tylko odnajdziemy Melody.
Bruce westchnął.
- Ok, tylko uważajcie na siebie.
Rogers wiedział, że przez „wy” Bruce miał na myśli przede wszystkim jedną osobę.
- Nie martw się, będziemy – obiecał.
Natasha spojrzała na niego znacząco, jednak nic nie powiedziała. Barton za to wyglądał na lekko zaskoczonego.
- Nie byłoby lepiej gdyby zrzucić na ten bajzel Hulka? W końcu on jest od takich spraw…
- Nie! – przerwał mu Steve ostrym głosem.
- Ale… - zaczął znowu Clint, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na twarz Kapitana Ameryki aby zamilkł.
- Dobra, ruszamy – zarządziła Natasha – Trzeba znaleźć naszą zgubę.
Cała trójka ruszyła biegiem.