wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział piętnasty


Ostatecznie osobą, która przerwała ich kłótnię i zaprowadziła między Tonym i Thorem chwilowy rozejm, była Sygin. Ot tak, po prostu weszła do sypialni, grzecznie wyprosiła Thora, a kiedy ten tylko się obruszył, równie grzecznie wskazała mu drzwi. Blondyn niechętnie opuścił pokój, a Sygin usiadła na łóżku, gestem zapraszając Tony’ego, aby zajął miejsce obok niej.
- Zdaje się, że parę rzeczy trzeba ci wytłumaczyć – stwierdziła.
Tony prychnął.
- Mój kochany mężuś raczej o tym nie pomyślał.
- Akurat w myśleniu twój kochany mężuś nie jest asem.
Miała rację. Thor, chociaż dzielny i o dobrym sercu, nie należał do osób szczególnie lotnych. Naturalnie Tony’emu wcale to nie przeszkadzało. Przez większość czasu. Ale zdarzały się również i te chwile, kiedy miał ochotę swojego męża walnąć Mjolnirem - na przykład teraz.
Niestety, nastręczało to wiele problemów. Na przykład, to Thor dzierżył Mjolnir.
Sygin wyglądała jak piękne uosobienie spokoju i cierpliwości, jednakże z jakichś powodów nie chciał jej złościć. Dlatego odetchnął głęboko, czując zastygającą gdzieś w jego wnętrzu furię i usiadł koło niej.
- Widzisz... Zapewne zauważyłeś, że to miejsce różni się trochę od Midgardu...
Tony posłał jej spojrzenie mówiące "a powiedz mi coś, czego nie wiem".
- Między innymi pewne... sprawy uznaje się tu za oczywiste. Do takich spraw bardzo oczywistych należy to, że twój mąż do tej chwili dorobił się piętnaściorga sztuk potomstwa, pomijając to, które w sobie nosisz...
Tony spróbował wyobrazić sobie piętnaścioro dzieci, chłopców i dziewczynek, wszystkie wyglądające jak Thor, z długimi blond włosami, biegające w kółko, każde machając mini-Mjolnirem.
- I Thor ot, tak zapomniał mi o nich powiedzieć? – spytał z wyrzutem. – Zresztą, gdzie one teraz są? Dlaczego on się nimi nie zajmuje?
Sygin siedziała wyprostowana. Po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech, sugerujący, że właśnie odkryła, jakim torem poruszają się myśli jej rozmówcy i że są one raczej banalne.
- Postaram odpowiedzieć na wszystkie trzy pytania po kolei – powiedziała. – Po pierwsze, jak już wspomniałam, takie sprawy, jak wiedza o czyimś potomstwie należą tutaj do oczywistych. Widzisz Tony, jesteśmy bogami, istniejemy od zarania dziejów, praktycznie każde z nas zdołało się przez ten czas rozmnożyć, to całkowicie naturalne. A to, że Thor zapomniał ci o tym wspomnieć, no cóż… mój szwagier jest dobrą i szlachetną osobą, jednak w stosunku do wszystkiego, co nie jest związane z Asgardem, wykazuje się sporą ignorancją. To jedyne, co łączy go z bratem. Zresztą wy w Midgardzie też macie swoje oczywistości, o których istnienie nikt nie pyta. Na przyszłość więc pytaj Thora o wszystko, czego nie jesteś pewien, że ci powiedział. Dobrze?
Tony kiwnął głową, przygryzając wargę.
- A pozostałe dwa pytania? Gdzie są teraz te dzieci?
- I tak ich nie spotkasz. Są rozsiane praktycznie po wszystkich dziewięciu światach... Słuchaj, tu nie jest tak, jak w waszym świecie, gdzie mężczyźni płacą za rozsiewanie nasienia. Tutaj nieślubne dzieci się nie liczą i wątpię, aby kochany szwagier pamiętał chociaż ich imiona. Lepiej więc o tym nie myśl i ciesz się, że u ciebie wszystko przebiegło prosto i legalnie - wytłumaczyła mu delikatnie Sygin, a Stark przyjął to bez zaskoczenia. Podświadomie spodziewał się czegoś takiego. W końcu w Asgardzie obowiązywało coś w rodzaju feudalizmu i chociaż to było bardzo "coś w rodzaju", niektórych zwyczajów można było się domyślić bez zaglądania od instrukcji obsługi nordyckich bogów wydanej przez firmę Ikea.
Dochodził jeszcze fakt kompletnej nieznajomości prezerwatyw wśród Asgardczyków.
- Poza tym – mówiła dalej – całe to potomstwo jest już od dawna dorosłe, pewnie mają swoje własne życia, własne rodziny. Po co to zmieniać? Prawda jest taka – dodała po chwili - że to właśnie z tobą Thor pragnie stworzyć prawdziwą rodzinę. Zrozum, on już szaleje na punkcie waszego dziecka.
Mówiąc to, położyła dłoń na brzuchu Tony’ego, w miejscu, gdzie Płodzik (Tony zawsze był oryginalny, nawet jeżeli chodziło o pieszczotliwe imię dla dziecka) spoczywał sobie nieruchomo w jego ciele, i które to póki co z zewnątrz nie wyróżniało się niczym szczególnym.
- Potrafisz go wyczuć? – spytał Tony.
- Tak, doskonale.
- Nie jestem całkiem pewien, ale on chyba już coś zrobił, wiesz, coś boskiego. Zdaje mi się, że walnął błyskawicą w tego wielkiego węża.
Sygin uśmiechnęła się.
- Nic dziwnego, to w końcu syn Thora, już teraz jest obdarzony wielką mocą – spojrzała na niego z troską. – W późniejszym okresie ciąży może ci sprawiać pewne problemy, jego moc jest uzależniona od nastroju, w którym się znajduje, a ten ściśle łączy się z twoim samopoczuciem.
Tony tym razem wyobraził sobie nieco nadpalonego Fury’ego, po tym, jak Płodzik wyraził swoją opinię na temat tego, co szanowny Dyrektor sądzi o jego tatusiu.
- Czyli mogę się spodziewać wyładowań od czasu do czasu?
Sygin parsknęła śmiechem.
- Lepiej tego nie sprawdzać, na innych śmiertelnikach może to zrobić złe wrażenie – pogroziła mu żartobliwie palcem.
Tony’emu nagle przypomniało się coś, o co miał zamiar spytać Sygin już przedtem.
- Jak to jest, że ty i Loki się hajtnęliście? W ogóle do siebie nie pasujecie.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że niekoniecznie było to uprzejme z jego strony.
Jednak Sygin zdawała się nie mieć nic przeciwko. Zastanowiła się chwilkę.
- Wiesz, ponoć niektórzy twierdzą, że bogowie, ze względu na swoją długowieczność, nie potrafią uczyć się na własnych błędach. To nieprawda, my po prostu mamy wyjątkowo dużo czasu i sił, aby się nimi nie przejmować. W większości przypadków – dodała. – Jednym z nich jest właśnie Loki. W pewnym momencie nasze drogi się rozeszły. Chociaż może to mieć też związek z tym, że wredny drań zdradzał mnie z wszystkim, co się rusza.
Dziwne, Loki nie wyglądał na takiego, co miał powodzenie, ale z drugiej strony kto wie, co akurat kręci konie i inne takie... Tony poczuł się, jakby z niego zeszło powietrze. To trochę głupie, gdy po miesiącach pobytu w innym świecie dowiadujesz się... no, że to inny świat, a nie takie jakby... dekoracje. Tu naprawdę wszystko funkcjonuje inaczej. Nawet ludzie. A może przede wszystkim ludzie.

***

Thor patrzył na niego wzrokiem wyraźnie oznajmującym "nie wiem, za co mam cię przepraszać, ale będę to robił na kolanach, bylebyś się nie gniewał". W zasadzie, było to na swój sposób jednocześnie urocze i absolutnie przerażające. Jakby się zastanowić - głównie przerażające.
Tony postanowił uprzedzić cokolwiek, co jego mąż miał teraz zamiar zrobić.
- Czy jest jeszcze coś, jakiś fakt, o którym wszyscy w Asgradzie wiedzą, a o którym ja nie mam żadnego pojęcia? – spytał.
Thor zastanowił się głęboko, co w jego przypadku było nader fascynującym widokiem. Nagle to gładkie, niezmącone myślą czoło zaczynało się marszczyć. To jak obserwować powstawanie fal, powodujących tsunami.
Nieco zagubiony, spojrzał na Sygin pytającym wzrokiem.
- Chyba wytłumaczyłam mu wszystko, ale lepiej będzie jeśli sam mu o pewnych sprawach opowiesz. Wtedy unikniecie takich nieporozumień.
- To znaczy o jakich sprawach? – Thor nie był pewien.
- Wszystkich – stwierdziła Sygin i poklepała szwagra po ramieniu – A teraz zostawiam was samych, jestem pewna, że macie ze sobą dużo do… obgadania.
Pomachała im i odeszła.
Tony spojrzał na męża wyczekująco.
- Dobra, co jeszcze? Masz dwie dodatkowe żony? A może czeka mnie rytuał przejścia polegający na seksie grupowym z tuzinem wysmarowanych oliwą wojowników?
Thor wyglądał na zaskoczonego.
- Tylko, jeśli sobie tego życzysz, svass.
No dobra, nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Postanowił spróbować inaczej.
- Jest jeszcze coś, o czym powinienem wiedzieć? Jak na przykład to, jak w ogóle przebiega ten wasz rytuał nieśmiertelności?
Thor uśmiechnął się rozbrajająco. To było pytanie, na które umiał odpowiedzieć.
- Trzeba zjeść jabłko.
- I?
- I tyle. Podobno jest smaczne. Svass, ja cię tak bardzo przepraszam...
Tony uciszył go, kładąc mu palec na ustach.
- No. Skończmy już tymi przeprosinami. Ale żeby mi to było ostatni raz – ostrzegł.
Thor gorliwie pokiwał głową, teraz wydawał się Tony’emu taki… rozczulający.
Stark położył się na łóżku i poklepał miejsce obok siebie. Tego mężowi nie trzeba było tłumaczyć, uśmiechnął się z ulgą i w tempie ekspresowym znalazł się na łóżku. Tony od razu się do niego przytulił, kładąc głowę na jego ramieniu.
Jedna dłoń Thora zaczęła gładzić go plecach, drugą, niby bezwiednie, położył na podbrzuszu męża.
Tony nie mógł powstrzymać uśmiechu, który wykwitł na jego twarzy, kiedy poczuł w tym miejscu ciepło, promieniujące od Thora.
Cóż, Płodzik zdecydowanie będzie miał lepszego ojca niż on.

***

Howard cierpliwie znosił poprawki kosmetyczne, które zafundowała mu Lorelay. Zaprowadziła go do przestronnej komnaty z wielkim łożem, kazała mu się na nim położyć i właśnie siedziała mu okrakiem na kolanach, mrucząc coś w dziwnym języku, a Howard czuł, ze coś niezwykłego dzieje się z pokiereszowaną twarzą.
- Ale właściwie dlaczego...? - zapytał.
- Nie możesz przecież tak pójść na ceremonię. Trzeba cię doprowadzić do używalności...
Minęła chwila, wypełniona ciszą, oraz staraniami Howarda aby pozostać gentlemanem, przynajmniej do momentu, kiedy zacznie mniej więcej rozumieć, o co chodzi.
- Co dokładnie mi robisz? – spróbował jeszcze raz.
Lorelay westchnęła.
- Wymawiam tajemne inkantacje – wyjaśniła, a kiedy mina Howarda nie zdradziła ani krztyny zrozumienia, dodała: – Leczę twoją twarz.
- Och.
Howard stwierdził, iż najlepiej będzie zostawić tę sprawę w spokoju. W końcu ta cała medycyna alternatywna może się okazać pomocna.
Minuty mijały, a monotonny głos Lorealy, recytujący w kółko te same skomplikowane słowa, zaczął wprowadzać go w stan letargu. Potrząsnął głową, aby odpędzić senność.
- Wspominałaś coś o ceremonii… - podjął rozmowę.
Lorelay uśmiechnęła się promiennie i z wyższością.
- Widzisz - mruknęła. - Twój ukochany syn sporo zażądał za swoją cnotę. Nieśmiertelności. A syn miłościwie nam panującego twardy ma młotek, ale serce miękkie, więc się zgodził. Kupa z tym cackania się, ale ogólnie kochany Tony jedyne co musi zrobić, to zjeść odpowiednie jabłko...
Niebieskie oczy Howarda błysnęły ze zrozumieniem.
- Chodzi ci o to, aby to jabłko mu... podpierdolić?
- Bystry chłopiec. - Lorelay poczochrała go przyjacielsko, a Howard miał wrażenie, że zaledwie pięć minut temu miał jakoś mniej włosów do czochrania. - Dostaniesz nagrodę.
- Doprawdy? – spytał Howard, używając do tego swojego najbardziej szarmanckiego głosu.
Kobieta pochyliła się nad nim, jej długie włosy muskały jego skronie. Zielone oczy błyszczały niesamowicie, hipnotyzowały. Howard przełknął ślinę.
Podniósł dłoń i chwycił kosmyk jej włosów, owijając go sobie wokół palca. Drugą dłoń oparł na policzku kobiety. Skórę miała gładką jak jedwab, chociaż nie jest to określenie dobrze pasujące do ludzkiej skóry, głównie dlatego, że zwykle bardzo łatwo jest ją odróżnić od materiału, który robi się z kokonu owada.
Usta Lorelay zbliżały się do jego twarzy jak coś nieuchronnego i właśnie z taką nieuchronnością wiązały się nadzieje pana Starka, aż do momentu, kiedy przybliżająca się piękna twarz nie zatrzymała się nagle, a ich nosy się zetknęły.
Kobieta roześmiała się.
- Myślę, że najpierw powinieneś zobaczyć swoją twarz, nie sądzisz?
Howard mógł wymienić jakieś dwadzieścia rzeczy, które wolałby z nią robić, zamiast oglądania swojej twarzy, ale Lorelay zeszła z jego kolan i sięgnęła po ciężkie lustro w złotej oprawie. Howard zerknął w nie tylko dlatego, że go prosiła.
I jeszcze raz.
I jeszcze.
Wyrwał lustro z jej dłoni i przybliżył sobie do twarzy. Oczywiście, poznawał swoje odbicie. Kłopot w tym, że to była ta wersja jego, której nie widział od dwudziestu lat. Howard Stark, którego widział w lustrze, mógł mieć lat najwyżej trzydzieści. I był cholernie seksownym skurwysynem.
- I jak ci się podoba? – dobiegł seksowny głos, w lustrze tuż obok niego pojawiło się odbicie Lorelay – Mam nadzieję, że udało mi się doprowadzić twoją przystojną buźkę do porządku?
Howard zaczął dotykać swojej twarzy. Niesamowite, nawet skóra wydawała się gładsza, bez ani jednej zmarszczki. Włosy wyraźnie zgęstniały, stał się na powrót lśniące i odzyskały dawny kruczoczarny odcień.
- Ale jak…? – spytał z niedowierzaniem.
Kobiecą twarz w lustrze przyozdobił chytry uśmiech.
- Możesz uznać, że po prostu nieco odnowiłam twoją fasadę – powiedziała.
Stark obdarował ją spojrzeniem pełnym podziwu.
- Jesteś niesamowita – wychrypiał.
Nieczęsto mówił tak o kimkolwiek, praktycznie to nawet nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak o kimś mówił. Prawienie komplementów nigdy nie było jego silną stroną.
Lorealy zmrużyła oczy.
- Chciałbyś zachować ten wygląd na zawsze?
- Rozumiem, że to jest trial? - Howard spojrzał na nią zaskoczony. Nie, stanowczo nie chciał wracać do poprzedniej wersji.
- Sam zdecydujesz. To jak, idziesz na to?
- A jeśli można spytać, co masz zamiar zrobić z tym jabłuszkiem?
Oczy Lorelay rozbłysły.
- Coś niezwykłego.

***

Podmienienie owoców nie nastręczało wielkich trudności. Odyn, oczywiście, zabezpieczył się przed kradzieżą ze strony Olbrzymów, Asów i innych ras, a przede wszystkim przed samym Lokim. Nie przewidział jednak, że okraść spróbuje go zwykły śmiertelnik.
Howard obracał w ręku ten niezwykły artefakt, jakim było Złote Jabłko. Wbrew nazwie, wcale nie było złote, a czerwone i połyskujące, nie różniło się też zbytnio od normalnych, ziemskich jabłek.
- Nie sugeruj się wyglądem – upomniała go Lorelay – to jeden z najpotężniejszych przedmiotów w Asgardzie.
Howard dla zabawy podrzucił jabłko i złapał je w powietrzu.
- A więc mówisz, że wystarczy je zjeść i zyskujesz nieśmiertelność?
- Dokładnie.
- Nikt się nie domyśli?
- Nie, dopóki twojemu synkowi nie stanie się jakaś krzywda albo…
Zerknęła na Howarda, a on uśmiechnął się wrednie.
- Cóż, kto inny tym razem będzie miał szczęście.
„I tym kimś będę ja.”
Teraz dopiero wszystkim pokaże. Już nigdy nie będzie się musiał przejmować swoją własną śmiertelnością, będzie żył wiecznie i wtedy naprawdę pokaże temu bękartowi, gdzie jest jego miejsce. Potem przejmie firmę i wszystko znowu będzie takie jak dawniej, a nawet lepsze.
„Teraz”, pomyślał. „Teraz albo nigdy.”
Wziął głęboki oddech i ugryzł jabłko.

Brak komentarzy: