wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział dwudziesty trzeci


Steve Rogers nie lubił filmów katastroficznych. 
Obejrzał ich jednak na tyle dużo (próbując zorientować się w tych dziwnych, nowych czasach, które całe zdawały się jedną wielką katastrofą), że mógł stwierdzić z całą pewnością: od tego się właśnie zaczyna. 
Od tej sennej ciszy, w której nikt się niczego nie spodziewa. I dopiero patrząc wstecz można dojrzeć te drobne, pozornie niepowiązane ze sobą fakty. 
Farmer z Wyoming znalazł rano na swym polu wykoszone kręgi. 
W okolicach koła podbiegunowego zaobserwowano niezwykłej urody zorze polarne. 
Zwierzęta stały się jakieś niespokojne; psy wyły nocami, koty wściekle drapały do drzwi. 
Transmisja finałowego meczu World Series została przerwana w połowie przez dziwne trzaski i szumy. Mówiono o uszkodzeniu satelity przez "kosmiczne śmiecie". 
A potem jest romantyczny wieczór na tarasie Stark Tower i setka spadających gwiazd. "Meteorytów" - poprawia go Bruce, jak zwykle z pobłażliwym uśmiechem. 
I wtedy się zaczyna.

***

Phil Coulson spoglądał na ciemniejące niebo. Nowy Jork był piękny o tej porze roku. Tak przynajmniej mówił każdy slogan, reklamujący miasto, który miał na celu nakłonić turystów aby przybyli tu i pozbyli się zawartości swoich portfeli. Zwykle to działało, chociaż nikt tak naprawdę nie miał pojęcia dlaczego. 
- Trochę przypomina to Asgard. 
Obok niego stała Sygin. Spojrzał na nią. 
- To przez te światła – wyjaśniła – Nawet nocą jest tutaj jasno. 
- O tak – przyznał Phil – są naprawdę piękne. 
Sygin się uśmiechnęła, a on znowu poczuł jak coś łapie mu wnętrzności i ściska. Zwykle związki międzyludzkie omijały Coulsona, a i on jakoś nie starał się ich szukać. Nie było takiej potrzeby. Aż do teraz. Bo teraz stała obok niego ta niesamowita kobieta i nawet nie wyglądała na szczególnie przejętą tym, co jej obecność robi dla jestestwa biednego agenta. 
- Wszyscy bardzo się cieszymy, że Tony jest cały i zdrowy – powiedział po chwili milczenia. 
Na pierwszy rzut oka na twarzy Sygin nie zaszła żadna zmiana, jej uśmiech pozostał ciepły i uprzejmy. Jednak Coulson potrafił dostrzec w jasnych oczach wyraz zawstydzenia, oraz… Czy to był smutek? 
- Zrobiłam co w mojej mocy – powiedziała cicho. 
- Myślisz o Lokim, prawda? 
Westchnęła. 
- Nie mogę pozbyć się uczucia, że to, co przydarzyło się Tony’emu to po części moja wina. 
Phil już otwierał usta, ale Sygin uniosła dłoń. 
- Wiem, wiem, jednak mimo wszystko czuję się za to odpowiedzialna – spojrzała na stojącego obok agenta - Bądź co bądź Loki to mój mąż. Wprawdzie niewiele mamy już ze sobą wspólnego, ale przecież świetnie go znam i powinnam była przewidzieć, że będzie coś kombinował. 
Coulson pokręcił głową. 
- Nikt z nas nie zdołał przewidzieć na co wpadnie Loki, a przecież przez cały czas był pod czujną obserwacją. Po prostu niektóre rzeczy są splotem wieku różnych wydarzeń, których wyniku nie jesteśmy w stanie przewidzieć. 
Sygin spojrzała na niego z uśmiechem. W jej oczach tym razem dostrzegł wdzięczność. Prze chwilę Phil wyglądał jakby walczył sam ze sobą, jednak w końcu się poddał. 
- Mogę zadać ci pytanie? 
- Oczywiście – powiedziała Sygin – nie krępuj się. 
- Mmm – przez twarz Coulsona przebiegł wyraz lekkiego zażenowania – Nie chcę być niegrzeczny… chodzi o tę sprawę z Hel… 
Kobieta przyglądała się mu z czymś, co mogło być tylko niebiańską cierpliwością. Phil był jej za to niewyobrażalnie wdzięczny. 
W końcu wziął się w garść. 
- Jak to się stało, że Loki tak nagle postanowił pomóc swojemu bratu w odzyskaniu Tony’ego? 
Przez chwilę twarz Sygin pozostała nieruchoma i Coulson pomyślał, iż zrobił coś kompletnie głupiego, jednak po chwili na twarzy kobiety wykwitł wielki uśmiech i zwyczajnie wybuchła ona śmiechem. 
To wyraźnie skonfundowało jej rozmówcę. 
Sygin, nadal chichocząc, założyła ramiona na piersi, stając z nim oko w oko. 
- Muszę przyznać agencie Coulson, jest pan naprawdę bystry. 
Kącik jego ust mimowolnie uniósł się do góry. 
- Po części wymaga tego moja posada, droga pani – stwierdził z lekką ironią w głosie. 
Sygin znów się roześmiała. 
- Nie wątpię – jej zaczął przypominać ten na twarzy Phila – A więc chcesz wiedzieć co lub kto stoi za nagłą przemianą boga Kłamstw. 
Skinął głową. 
Zerknęła w stronę miasta, jakby szybko zbierając myśli. Szybko odwróciła do niego wzrok. 
- Powiedzmy, że ktoś mocno go zmotywował. 
Coulson stwierdził, że musi mu to wystarczyć, a coś jeszcze bardziej głośniejszego przekonywało jego mózg, że tak naprawdę to nie chce tego wiedzieć. 
W tym momencie pomiędzy tą dwójką pojawiło się coś, co mogło być nicią porozumienia, ale taką, która łączyła ludzi o tej samej inteligencji i bystrości umysłu, które to jednak nie szukają u publiki poklasku. Wbrew temu, co twierdziły stałe czytelniczki romansów, takie uczucie nie zdarzało się często. 
I może wtedy pomiędzy stojącymi naprzeciwko siebie kobietą a mężczyzną doszłoby do czegoś więcej, na przykład chwycenia za rękę, od którego wiele pięknych rzeczy się zaczyna, niestety dokładnie w tym decydującym momencie coś za oknem zwróciło ich uwagę. Coś, co z pewnością nie było spadającą gwiazdą. 
Sygin zareagowała pierwsza. 
- Niech zgadnę, tysiące zielonych świateł, spadających na ziemię nie jest w Midgardzie częstym zjawiskiem. 
Coulson zastanawiał się tylko przez chwilę. 
- Raczej nie. 
- Tak myślałam. 

*** 

Kiedy zjawili się w głównej Sali, przy długim stole zebrali się już wszyscy Avengersi, nie licząc Tony’ego i Thora, których, biorąc pod uwagę rosnącą powagę sytuacji, trzeba będzie wkrótce ściągnąć z powrotem na Ziemię. 
Wszyscy niczym zahipnotyzowani wpatrywali się w wielki hologram wiszący nad stołem. Z prawej strony pokazywał on nagranie spadających zielonych „meteorytów”, lewa strona ukazywała rzędy danych i skomplikowane obliczenia. 
W pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Nikt nie chciał się przyznać, że nie ma pojęcia na co tak naprawdę patrzy. Nie minęła chwila, a Bruce Banner poczuł na sobie spojrzenia pozostałych Avengersów. Przełknął ślinę. Nigdy nie lubił być w centrum uwagi. Zerknął na trzymany w ręce mały dotykowy ekranik. 
- A więc biorąc pod uwagę otrzymane pomiary, wygląda na to, że cokolwiek to jest, spadło w okolicach Nowego Meksyku. Dokładnie na pustyni – dodał. 
Hawkeye jak na zawołanie przewrócił oczami. 
- No to już możemy uznać za tradycję. 
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Fury zwrócił swoje oko na doktora. 
- Wiemy już co to jest? I co ważniejsze, jakie ma zamiary? 
Banner pokręcił głową. 
- Niestety, w tej chwili nie jestem w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań. 
W tym samym czasie agent Coulson, stojąc z boku, przyciskał słuchawkę do ucha. 
- Dostępne są już zdjęcia satelitarne obiektów – poinformował zebranych. 
Fury zatarł ręce. 
- Świetnie – rzekł – doktorze Banner, proszę rzucić je na główny ekran. 
- Już się robi. 
Przez chwilę Bruce manipulował opcjami w swoim gadżecie. Nagle na wielkim ekranie zaczęły pojawiać się zdjęcia. Najpierw kontynentu, potem całego stanu, potem pustyni, a potem… 
Wszyscy jak na komendę wstrzymali oddech. Zaraz potem wytrzeszczyli oczy na to, co ujrzeli na ekranie. Pokój znów wypełniła cisza, jakby każdy z zebranych próbował oswoić się z tym, co widzi. Dopiero po minucie rozległ się lekko zachrypnięty głos Clinta. 
- Czy ktoś mi może wyjaśnić co to do cholery jest?

Brak komentarzy: