wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział dziewiętnasty


Raven nie miała wyboru - musiała powiedzieć całą prawdę i tylko prawdę. O jabłku, o Howardzie, a nade wszystkim o Lokim. Z każdym jej słowem Thor coraz bardziej wyglądał, jakby miał zamiar walnąć ją Mjolnirem. I jeszcze raz. I tak dopóki się nie zmęczy. Dziewczyna wyraźnie widziała jego zaciśnięte pięści i żyły pulsujące szybko na czole.
A potem zakończyła swoją opowieść, usłyszała świst, wrzask Melody i dla Raven Darkstrom też nastąpił koniec wszystkiego.

***

Thor siedział bez ruchu już półtorej godziny, a wszyscy bali się do niego podejść. Zwłoki Raven przykryto prześcieradłem, w zasadzie dwoma prześcieradłami - jednym ciało właściwe, drugim wszystko, co z niego wypadło.
Przez ten czas Dyrektor Fury zajęty był chodzeniem, wrzeszczeniem na podwładnych oraz ogólnym wywoływaniem tego, co w jego mniemaniu było porządkiem. W przerwie pomiędzy jednym a drugim rzucił do Melody:
- Panno Blackwood, proszę na chwilę za mną.
Dziewczyna spojrzała na resztę zdziwiona, ale ruszyła za przełożonym.
Chwilę później agent Coulson poprosił wszystkich aby opuścili salę.
- Sami widzicie, że musimy tutaj posprzątać – wyjaśnił, rzucając krótkie spojrzenie Thorowi.
Ten nadal siedział nieruchomo, jakby ktoś zamienił go w kamień. Kiedy wszyscy już wyszli, on nadal nie ruszał się z miejsca. Coulson westchnął i zrobił krok w jego stronę, ale powstrzymała go Sygin.
- Może ja z nim porozmawiam, dobrze? – zerknęła na resztę.
Phil przyglądał jej się przez chwilę, a potem uśmiechnął się smutno, skinął głową i wyszedł, zostawiając ich samych.
Thor uważał, że powinien czuć się podle z powodu Raven, więc czuł się podle z powodu tego, że się nie czuje. Była mu całkowicie teraz obojętna.
- Współczucia z powodu straty i gratulacje z powodu narodzin syna. - Sygin objęła go mocno, mrucząc uspokajające zaklęcia. Thor nawet nie zareagował. Czuł zbyt wiele wewnętrznego bólu, aby docierało do niego coś ze świata zewnętrznego. Przynajmniej do chwili, gdy wzdrygnął się i poderwał na równe nogi.
- Ja nie chciałem! - powiedział głośno, nie tyle do Sygin, co do całego świata.
- Wiem. Mimo tego...
- On nie mógł umrzeć. Mimo wszystko... prawda?
Ach. O tym mówił.
- Przykro mi. Mógł.
- Nie! – krzyknął Thor.
Stał tak, zakrywając twarz dłońmi i Sygin sama poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Thor stracił ukochaną osobę, bo Loki znowu postanowił z nich wszystkich zakpić, a oni nawet tego nie dostrzegli.
Wzięła głęboki oddech. Nie ma co teraz marnować sił na bezcelową złość. Z Lokim rozliczy się w swoim czasie i to osobiście. W tej chwili Thor jest najważniejszy.
Wstała i przytuliła go mocno. Przez chwilę stał jeszcze nieruchomo, ale w końcu jakby coś w nim pękło i cały zwiotczał, nie mogąc ustać na nogach. Aby nie zostać przygniecioną, Sygin pokierowała go na podłogę, gdzie oboje usiedli, Thor oparł głowę na jej ramieniu i wybuchnął bezgłośnym szlochem.
Sygin obejmowała go mocno, głaskała po plecach, sama ledwo powstrzymując łzy. Rozległo się delikatne pukanie i do środka ostrożnie wsunął się Phil.
- O, przepraszam – powiedział, widząc scenę przed sobą i odwrócił się, aby wyjść, jednak zatrzymał go głos Sygin.
- Phil, zaczekaj. – Mężczyzna wrócił. – Pomożesz mi go stąd zabrać?
- Oczywiście – uśmiechnął się – chyba wiem, gdzie można by go położyć. Może chodzić?
Thor wprawdzie wyglądał, jakby był gdzieś bardzo daleko, jednak udało im się go postawić na nogi.
- Wrócę z nim... do domu - stwierdziła poważnie Sygin. - Tu jest zbyt niebezpieczny...

***

Thor patrzył ze zdziwieniem na swojego syna.
Kilka dni temu był dość paskudną, czerwoną larwą, wrzeszczącą i wymachującą bezwładnie kończynami. Po umyciu i wysuszeniu szybko jednak okazało się, że chłopczyk może i nadal był wrzaskliwy, ale za to był naprawdę ślicznym dzieckiem, o wielkich, brązowych oczach Tony'ego i Thor praktycznie nie mógł na niego patrzeć, bo coś zaczynało go ściskać w gardle.
- Jest śliczny – powiedziała Sygin, gładząc małego po główce.
Thor jedynie pokiwał głową.
Powoli zaczynało do niego docierać, że Tony’ego już nie ma, że on i Sigurd zostali sami. Co on teraz pocznie? Wprawdzie byli jeszcze rodzicie Thora, Frigga kochała wnuka niczym własne dziecko, jednak mężczyzna czuł, że pozostawiając syna tylko pod opieką babci, nie będzie fair ani wobec niej, ani małego Sigurda.
Tylko jak do cholery on, wojownik, ma zająć się małym dzieckiem? W Asgardzie opieka nad niemowlakiem zwykle spadała na matkę, żaden mężczyzna się z tym nie kłócił, zresztą każda asgardzka kobieta prędzej by zwariowała, niż pozwoliła wielkiemu wojownikowi z mieczem wziąć do ręki małe dziecko na dłużej niż trzy minuty.
Dlatego Odyn dał synowi delikatnie do zrozumienia, że być może przyda mu się ktoś do opieki nad dzieckiem. W końcu Wielkiemu Wojownikowi nie przystoi niańczenie dzieci, nawet swoich.
No i właśnie wtedy Thorowi musiało kompletnie odbić, więc uprzejmie rzucił ojcu w twarz, iż on, Thor, z pewnością nie pozwoli nikomu innemu dotykać jego dziecka, dziękuje bardzo, i że sam jest w pełni zdolny się nim zająć.
- Zobaczysz, ojcze, wychowam go na porządnego Asgardczyka.
No więc został z małym praktycznie sam. Dziecko, jak to dziecko - trzeba było je karmić, myć i przebierać, dużo płakało, a w zasadzie darło się wniebogłosy i wymagało poświęcenia mu praktycznie całego wolnego czasu. Jednakże taka praca dobrze zajmowała myśli i Thor przyjął ją z błogosławieństwem.
A potem przyszedł do niego Loki.
Thor, kiedy tylko dowiedział się, kto ponosi odpowiedzialność za śmierć Tony'ego, przeszukał cały Asgard, pragnąc znaleźć brata, ale i on, i Howard Stark jakby zapadli się pod ziemię. Loki nie był samobójcą i domyślał się, co zrobi oszalały z żalu berserk, gdy go dorwie. Przyczaił się więc w jakichś czeluściach przez kilka tygodni i dopiero potem ośmielił się pójść ponapawać się ogromem wyrządzonego przez siebie cierpienia.
Oczywiście trzymanie go za gardło i podduszenie nieco psuło zabawę, jednak trzeba się cieszyć z tego, co się ma.
Thor uniósł brata nieco wyżej i przycisnął go do ściany. Nawet na niego nie wrzeszczał, a jego twarzy nie wykrzywiał wyraz wściekłości. To oczy Thora sprawiły, że Loki mimowolnie przełknął ślinę, a dokładnie - wyraz totalnego spokoju, jaki w nich jaśniał. Jednak tuż pod tym można było dostrzec inferno. Loki inaczej nie potrafił nazwać buzującej połaci ognia, w którą, był pewien, Thor mógł z łatwością go rzucić. Oczywiście metaforycznie. Bóg Chaosu wolał nie wiedzieć, do czego zdolny był jego brat w tej chwili, a już z pewnością wolał nie przekonywać się o tym na sobie.
Postanowił być ostrożny.
- Braciszku… - wychrypiał, a dłoń na jego szyi zacisnęła się jeszcze mocniej.
Thor nic nie mówił, patrzył tylko Lokiemu prosto w oczy.
W tej chwili Loki był już pewien, że oto nadszedł czas, by dokonać żywota, gdy Thor go nagle puścił. Upadł ciężko na podłogę.
- Dzięki, bracie - rzucił cierpko, dotykając obolałej szyi. Thor niemalże zmiażdżył mu krtań.
- Chciałem tylko zapytać: czemu?
- Widzisz... w tej rodzinie to ty jesteś tym dobrym, a ja tym złym. Nie potrzebuję innego powodu.
Loki wstał, wyprostował się i łypnął w stronę kołyski, ale szybkie, gorące spojrzenie, które posłał mu Thor sprawiło, że zainteresował bardziej się ścianą. Mimo wszystkiego ten pół-śmiertelnik ciekawił go i tylko dlatego tu przyszedł, w końcu nieczęsto trafiały się tu takie dzieci.
- Mógłbym przynajmniej poznać jego imię? – spytał Loki. – Bądź co bądź, to mój bratanek.
Thor podszedł do kołyski i wyjął z niej dziecko, całkowicie bezbronne - albo tak przynajmniej mogło się wydawać. Loki jednak wiedział lepiej.
Malec automatycznie wtulił się w ojca, jedyne źródło ciepła, a na twarzy Thora pojawiła się czułość, jakiej Loki jeszcze nie widział.
- Nazywa się Sigurd Thorson – powiedział Thor cicho.
Loki zbliżył się odrobinę.
- Ma oczy…
- Tak, wiem – przerwał mu starszy brat.
Loki na pewno się nie zdziwi kiedy mały dorośnie i okaże się być tak samo irytujący jak jego „mamusia”.
Nastąpiła krępująca cisza, wypełniało ją tylko gaworzenie chłopczyka.
- Może powinieneś już pójść – odezwał się Thor. – Muszę nakarmić syna.
- Rozumiem – Loki skinął głową.
Przy drzwiach zatrzymał się jeszcze i odwrócił, aby spojrzeć n i żyły pulsujące szybko na cclass="MsoNormal"> - Nie powiem, że ci współczuję, bo sam doskonale wiesz, że tak nie jest – wyraz jego twarzy stał się dziwnie poważny. – Ale wiedz, że nie planowałem, aby twojego męża spotkało to, co spotkało.
Jego brat nawet na niego nie spojrzał. Zdawał się całkowicie zaabsorbowany dzieckiem, które trzymał w ramionach.
Loki nic więcej nie powiedział i po prostu wyszedł.
Był już na zakręcie korytarza, kiedy usłyszał za sobą znajomy głos.
- Widzę, że byłeś w odwiedzinach u brata, prawda kochanie?
Loki zaklął siarczyście w myślach. A już myślał, że oszczędzi sobie tego spotkania.
Przybrał najbardziej czarujący wyraz twarzy, na jaki było go stać, i odwrócił się w stronę rozmówcy.
- Sygin – powiedział z fałszywą radością – jak miło cię znowu widzieć!
- Rozumiem, że przyszedłeś zadośćuczynić swojemu bratu, prawda?
Loki parsknął śmiechem.
- Och, Sygin, czyżbyś była taka naiwna?
Kobieta uśmiechnęła się do niego miło.
- Nie, kochanie, to ty tu jesteś naiwny.

***

Pół godziny później ledwo żywy Loki wtoczył się do sypialni Thora. Nawet po spędzeniu tysiącleci przykuty do skały nie mógłby być w gorszym stanie. Widać było, że każdy oddech sprawiał mu ból. Thor mu nie współczuł. Nie tym razem.
- Hel - mruknął Loki. - Idziemy do Nilfheimu po twojego męża. Teraz.
Thor najpierw wpatrywał się w brata, jakby ten oświadczył, że zostaje gwiazdą baletu. Następnie zaczął się wściekać.
- Loki, jeżeli to kolejna twoja sztuczka…
- To żadna sztuczka, przysięgam!
Thor jeszcze nigdy nie widział go takiego. Loki był bliski uczepienia się mu koszuli. Zastanawiał się, co przydarzyło się bratu, kiedy ten wyszedł od niego. Blondyn westchnął.
- To niemożliwe, przecież wiesz. Hel nie wpuszcza żywych do swojej krainy, a nawet jeśli, nie wyda mi Tony’ego.
Thor był zbyt zmęczony, aby spierać się z bratem o cokolwiek. Najlepiej by się poczuł, gdyby Loki zniknął już z jego życia i nigdy nie wracał. Niestety, ten jakoś nie chciał dać mu spokoju.
- Musimy tam iść, Młotku, i musimy iść teraz!
Thor poczuł, że zaraz naprawdę straci równowagę. Czy Lokiemu życie kompletnie zbrzydło?
- Dlaczego? – spytał ze złością w głosie Thor. – Dlaczego nagle tak bardzo chcesz, aby Tony wrócił? Możesz mi chociaż to wytłumaczyć?
Loki spuścił oczy, wyraźnie zakłopotany i wymamrotał:
- Sygin…
- Co? – nie dosłyszał Thor.
- Powiedziałem, że jeżeli nie pomogę ci odzyskać twojego kochanego męża, wtedy moja kochana była żona spuści mi takie manto, że będę marzył o powrocie do węża.
Thor zachmurzył się. Z jednej strony podróż do Nilfheimu była podróżą zdecydowanie ostateczną, w końcu nie udało mu się wyciągnąć nawet Baldura, ale z drugiej... Hel była córką Lokiego. Może uda mu się wynegocjować... albo wykraść... albo w zasadzie cokolwiek wykombinować.
- Zgoda, bracie.
Obaj nigdy nie byli w Nilfheimie. Była to kraina zmarłych, ale jedynie tych, którzy nawet po śmierci nie zaznają spokoju, ludzi poległych od chorób, gorączki lub trucizny. Albo tych, którzy umarli w czasie porodu. Hel, bogini śmierci, pilnie strzegła swoich dusz i nigdy do tej pory żadnej nie zwróciła.
Loki odsunął się od niego i stanął prosto.
- Musimy mieć przynętę dla córusi...
Thor nie zrozumiał.
- Znaczy co? Cukierki?
- Dusza za duszę, braciszku.

***

Thor ze zdeterminowaną miną przerzucił sobie związanego, zakneblowanego i płaczącego ze złości Howarda Starka przez ramię.

Brak komentarzy: