wtorek, 13 listopada 2012

Rozdział dwudziesty pierwszy


- Braciszku... - Thor spojrzał na Lokiego uważnie i zimno.
Usta boga kłamstwa rozciągnęły się w złośliwym grymasie.
- Nic z tego, mój drogi! -syknął. Schwycił Howarda za ramiona i cisnął nim, jak szmacianą lalką, prosto w Thora. Howard wrzasnął przeraźliwie, a po chwili rozdarł się jeszcze głośniej, gdy Thor, niemal nie patrząc, odbił go w locie tak, że wylądował wprost na gnijących kolanach Hel. Te pół sekundy wystarczyło Lokiemu, wyprysnął w górę jak strzała, by po chwili stać się drobną, połyskującą zielonkawo iskierką na nieboskłonie. Thor ryknął, chwycił za Mjolnir i wzbił się w pościgu za bratem. Hel uśmiechnęła się kątem ust, śledząc wzrokiem świetlistą smugę, jaką zostawił po sobie bóg piorunów.
- Niech załatwią to między sobą, a my poczekamy. Prawda, śmiertelniku?
Howard spojrzał na nią, zzieleniał i zemdlał.
W Nilfheimie czas płynie inaczej, o ile w ogóle można mówić o jego upływie, dlatego też Howard nie był w stanie określić, jak długo trwało, nim na pustym, szarym niebie pojawiła się znów iskierka. Wiedział tylko, że były to najgorsze chwile w jego życiu. Przerażony aż do szpiku kości, drżący z chłodu i obrzydzenia, mógł tylko czekać. Hel rzucała od czasu do czasu w jego stronę jakąś uwagę i Stark nie mógł opędzić się od myśli - a co, jeśli jednak zechce go zatrzymać? Albo jeśli Thor uzna, że sprawiedliwe jest, aby do królestwa zmarłych trafił nie tylko pomysłodawca, alei wykonawca całego zamieszania, i dorzuci go w bonusie? Zamknął oczy i z całych sił starał sobie wyobrazić, że jest gdzieś indziej... w bezpiecznej, wygodnej Stark Tower na przykład... lecz dobiegający do jego nozdrzy smród rozkładu skutecznie to uniemożliwiał.
Tymczasem iskierka na niebie zaczęła powiększać się, rozrastać, aż w końcu zamieniła się w dwie splecione sylwetki, szybujące z ogromną prędkością ku ziemi. Huknęło, gdy obaj rąbnęli ogrunt. Przez chwilę nie było widać nic. Po czym, gdy śnieg opadł a kurz się rozwiał, zobaczyli - na dnie płytkiego leja - Thora miażdżącego brata całą siłą swych potężnych ramion. Obydwaj byli zakrwawieni, ich ubrania poszarpane i osmalone. Loki nie zamierzał tanio sprzedać życia.
- Przyprowadziłem ci go -wycharczał Thor, ani na chwilę nie luzując uścisku. - Teraz oddaj mi Tony'ego.
- Oczywiście! - Hel uśmiechnęła się, a Howard, o ile to w ogóle możliwe, pozieleniał jeszcze bardziej. – Jestem co prawda córką mego ojca, ale w przeciwieństwie do niego, ja dotrzymuję słowa.- Pstryknęła palcami i oto przed nimi, całkowicie znikąd, pojawił się Tony.
Thor jęknął głośno. Jego ukochany wyglądał jak upiór - którym, technicznie rzecz biorąc, właśnie był. Śmiertelnie blady, z twarzą wykrzywioną cierpieniem, w białym gieźle od pasa w dół skąpanym we krwi, w niczym nie przypominał przystojnego, wygadanego Tony'ego Starka. Tylko błękitny okrąg na piersi pulsował znajomo, przebijając się nikłym blaskiem przez szorstki materiał. Tony rozejrzał się wokół pustym, obojętnym wzrokiem. Gdy jego spojrzenie padło na Thora, ściągnął brwi, jakby usiłując sobie coś przypomnieć.
- Svass... - wyszeptał bóg piorunów.
- Oddaj mi ojca – przypomniała Hel.
- Jasne. Już - sapnął Thor. Nie przestając miażdżyć bratu żeber, uwolnił jedną rękę i objął nią głowę Lokiego, powoli przekręcając ją w bok. Loki szarpnął się rozpaczliwie.
- Hel! Poczekaj! Poczekaj! -zawył. - Pozwól mi coś powiedzieć! Jedno słowo! Ostatnie! Proszę!
- Mów. Tylko krótko.
- Hel... - głos Lokiego byłby wstanie w tej chwili zmiękczyć skałę - to nie musi tak się kończyć! Wiem, że byłem złym ojcem, masz do mnie żal, wiem...
- Miało być krótko. Thor...
- Nie! Poczekaj! Hel, proszę, spójrz na mnie. Chcesz mojej duszy, żeby się zemścić. Wiem. Zasłużyłem. Ale zanim powiesz mu, żeby mnie zabił, odpowiedz mi na jedno pytanie. Szczerze.
- Tak?
- Czy jest jeszcze coś, czego pragniesz, a nigdy nie miałaś?
Hel podeszła do nich bliżej, nachyliła się, niemal dotykając swą twarzą twarzy ojca.
- Nie możesz mi tego dać -syknęła, owiewając go smrodem zgnilizny. - Nie potrafisz. Gdybyś...
- Potrafię, Hel – powiedział cicho Loki. - Wiele się nauczyłem. Moja moc wzrosła. Potrafię.
Bogini śmierci cofnęła się gwałtownie, odskakując od nich jak oparzona.
- Kłamiesz! - krzyknęła. – Znowu kłamiesz! Znowu zwodzisz mnie nadzieją, że... - Usiadła nagle na ziemi zanosząc się szlochem, z jej prawego oka pociekła żółtawozielona, cuchnąca ropa. -Kłamiesz, jak zawsze, czy nie jesteś bogiem oszustwa? - Otarła łzy. - Gdy już trafisz do mego zamku, zaszyję ci usta - oznajmiła twardo.
- Nie kłamię, córko. Nie tym razem. Patrz, mój brat tylko czeka na znak, żeby skręcić mi kark. Czy kłamałbym w takiej chwili?
Hel patrzyła na niego w milczeniu, pozornie spokojna, lecz ramiona jej drżały. Z prawej piersi zaczęły wyrajać się czerwie, spływając ku stopom wąskim, czarnym strumykiem. Loki spoglądał na nią ze smutkiem.
- Podaj mi rękę, Hel – powiedział cicho. - Nie, nie tę - skorygował łagodnie, gdy wyciągnęła ku niemu lewą, zdrową dłoń. - Puść mnie, Młotku, nie ucieknę.
Thor spojrzał pytająco na boginię, a gdy ta pozwoliła krótkim skinieniem głowy, rozluźnił chwyt. Nadal jednak pozostał czujny.
Loki ujął rękę swej córki, posiniałą i spuchniętą, zamknął ją w uścisku obu dłoni. Przez chwilę nie działo się nic. Potem Hel poruszyła się niespokojnie.
- Boli - powiedziała ze zdziwieniem.
- Ma boleć - uśmiechnął się Loki.- Wraca ci czucie.
Howard zbliżył się o krok, patrząc z fascynacją pomieszaną z obrzydzeniem, jak skóra na martwej ręce Hel pęka i odpada płatami, odsłaniając świeże, różowe ciało. To było...niesamowite. Coś takiego musiała Lorelay... eee, musiał Loki robić z jego twarzą. Niemal bezwiednie uniósł ręce i pomacał swą gładką, niepomarszczoną skórę, jakby upewniając się, że wciąż żyje. I może, przy odrobinie szczęścia, wyjdzie z tego cało.
Tymczasem ręka Hel została całkowicie uzdrowiona. Bogini wyszarpnęła ją z uścisku ojca i podniosła do twarzy, przyglądając się ze zdumieniem lśniącym, wąskim paznokciom, zginając i prostując delikatne palce. Gdy popatrzyła znów na Lokiego, w jej oczach był głód.
- Dalej! - warknęła.
- Oczywiście. - Loki uśmiechną ł się szeroko. - Mamy tu sporo do zrobienia, czyż nie? Ale zanim... Masz tutaj pewną śmiertelniczkę, Raven Darkstorm. Mój głupi brat zabił ją, choć ona akurat była tu najmniej winna. Cóż, niebezpiecznie być posłańcem złych wieści.
Hel powoli skinęła głową.
- Zgadza się. Ale...
- Śmiertelnik za śmiertelnika.
- Śmiertelnik za niego – ruchem brody wskazała Tony'ego, który nadal stał obok nich, obojętny, przyglądając się tylko z uwagą Thorowi. - A kogo dasz mi za nią? Świat, czy zaświaty, księgowość musi się zgadzać - westchnęła.
Loki odwrócił głowę i spojrzał na Howarda, a jego uśmiech stał się wyjątkowo paskudny.
- Przyjrzyj mu się uważnie, córko. Bardzo uważnie. Wnikliwie.
Howard zaczął się trząść, gdy spoczęło na nim nieruchome, skupione spojrzenie Hel. Jej prawe oko przypominało ohydny bąbel wypełniony mętną, zielonkawą ropą, a jednak to ono właśnie zdawało się prześwietlać go na wylot, skanować, komórka po komórce. Skupił całą swą uwagę na tym, by nie zemdleć - choć kto wie, czy w tej sytuacji nie byłoby to lepsze rozwiązanie. I wtedy Hel roześmiała się.
- , tato, ty też? Czy to jakaś nowa moda w Asgardzie? Chociaż... Ty zawsze miałeś dziwny gust.
- Czy to ważne? – Wzruszył ramionami Loki. - Masz drugą duszę, księgowość się zgadza, więc...
- Jasne. - Pstryknęła palcami i Raven zjawiła się przy nich, z tym samym oszołomionym wyrazem twarzy, jaki wcześniej miał Tony. - No, idźcie już, idźcie - machnęła ręką. - Ty zostajesz!- warknęła na Howarda, który próbował dyskretnie się wycofać.
- Na razie, braciszku – Loki poklepał Thora po ramieniu. - Zajmij się Raven i nie ukatrup jej znowu, póki nie wrócę.
Thor wyglądał, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co właściwie się stało.
- Złap się mojego płaszcza -burknął do Raven. Potem podszedł do Tony'ego i z czułością wziął go w ramiona.
Howard Stark opadł na kolana i zawył, patrząc, jak wszyscy troje zmieniają się w świetlistą smugę na niebie.

***

Jeżeli Thor liczył na to, że po powrocie do Asgardu porozmawiają sobie z Tonym długo i szczerze - albo wyrażą radość ze spotkania w zupełnie inny sposób - to się przeliczył. Stark był półprzytomny, ledwie kontaktował, dał się wyściskać uradowanemu i zdumionemu Heimdalowi, poklepywać po plecach całej reszcie Asów, cały czas sprawiając wrażenie, że nie bardzo wie, gdzie jest i co właściwie się z nim dzieje. Thor zatem oddał Raven pod opiekę Friggi, a sam uznał, że ukochanemu należy się porządny odpoczynek. W końcu wskrzeszenie to naprawdę nie jest byle co.
Zaprowadził go zatem do komnat, rozebrał z zakrwawionej szaty, którą wyrzucił precz i pomógł się umyć, stwierdzając z niejakim zdziwieniem, że na ciele Tony'ego nie ma najmniejszego śladu po gwałtownym opuszczeniu jego wnętrzności przez Sigurda. Widocznie po zmartwychwstaniu śmiertelne rany goiły się bez śladu; to było nawet logiczne. Thor ułożył męża w łożu i ani się obejrzał, jak ten już chrapał. Westchnął i położył się obok niego. Usiłował zastanowić się, co będzie dalej. Czy ich małżeństwo nadal jest ważne? W końcu ślubowali sobie "aż do śmierci", a jakby nie patrzeć, Tony umarł. Czy trzeba będzie odnowić ceremonię? A jeśli nawet odnowią ją albo okaże się, że mimo wszystko małżeństwo trwa nadal... to co z seksem? Myśl, że mogliby przejść kolejny raz przez cykl ciąża-poród-śmierć, przeraziła go do głębi. Nie, nie ma mowy, nie narazi ponownie życia Tony'ego. W takim razie... czy to oznacza, że już przez całą wieczność będą musieli spać, odgradzając się w łożu młotem?
Thor doszedł do wniosku, ze słusznie go ostrzegano: małżeństwo ze śmiertelnikiem to naprawdę skomplikowana sprawa. A ponieważ czuł, że za chwilę od tego myślenia rozboli go głowa, postanowił, że jutro poradzi się kogoś mądrzejszego.
Zasypiając, przypomniał sobie jeszcze jak przez mgłę, że Midgardczycy chyba jakoś rozwiązali problem seksu nie prowadzącego do ciąży. To się nazywało... antykwariat? antena? Jakoś tak. Jutro się dowie.
Obudził się jeszcze przed świtem. Komnata pogrążona była w szarawym półmroku, Tony spał obok niego, odwrócony plecami. Bóg piorunów oparł się na łokciu i przyglądał się mężowi. Oddychał równo, błękitny krąg na piersi pulsował miarowo i łagodnie. Thor nabrał nowej nadziei. Wszystko będzie dobrze, przecież się kochają. I jest mały Sigurd o oczach tak podobnych do oczu Tony'ego. Przypomniał sobie, że ukochany jeszcze nie widział ich syna. Na czas wyprawy do Nilfheimu zostawił go u Friggi, teraz trzeba będzie zabrać dzieciaka znów do siebie. Tony na pewno go pokocha; kto by nie kochał takiego słodkiego maleństwa? Co prawda, maleństwo zabiło go, i to w wyjątkowo bolesny sposób... no ale nie chciało przecież, prawda? To wszystko i tak wina Lokiego.
Uniósł rękę i z wahaniem pogładził męża po plecach. Tony wymamrotał przez sen coś, co brzmiało jak "dobrze", więc Thor przysunął się bliżej. Uświadomił sobie, jak bardzo tęsknił za jego dotykiem; ostatnie miesiące były pod tym względem...trudne. Ale teraz będą mogli wreszcie nadrobić stracony czas; właściwie mogą zacząć już teraz, Tony'emu z pewnością będzie miło, gdy tak obudzi się w ramionach ukochanego. Błysnęła mu jeszcze myśl, że najpierw trzeba się będzie dokładnie dowiedzieć, o co chodzi z tym antykwariatem; dobrze, dowie się, a póki co, będzie po prostu ostrożny.
Objął Tony'ego, całując go w kark. Jak dobrze było czuć wreszcie obok siebie to ciało, takie ciepłe i żywe! Tony sapnął i odwrócił się na drugi bok, wtulając się w pierś Thora. Bóg piorunów roześmiał się cicho. Jego svass był taki rozczulający! Nie przestając gładzić go jedną ręką po plecach, drugą sięgnął pomiędzy jego nogi; z zadowoleniem stwierdzając, że ciało Tony'ego zregenerowało się już chyba całkowicie, gdyż reagowało na jego dotknięcie wręcz entuzjastycznie. Objął go i potarł delikatnie, pamiętając, jak bardzo krusi są śmiertelnicy. Tony jęknął cicho, nie otwierając oczu, jego dłonie powędrowały w górę po torsie Thora, kciuk zatoczył kółko wokół lewego sutka. Thor pochylił się i pocałował Tony'ego wprost w uchylone lekko usta.
Pocałunek był długi i powolny, pełen żaru i tęsknoty. Thor wplótł palce we włosy Tony'ego; zdążył już zapomnieć, jakie to uczucie, gdy ta jego bródka tak go śmiesznie drapie. Gdy oderwali się wreszcie od siebie, Stark uśmiechnął się sennie, otworzył wreszcie oczy i...
Thor osłupiał. Wszystkiego by się spodziewał, tylko nie tego, że ukochany odepchnie go i zrejteruje na drugi koniec łóżka, z wyrazem absolutnej paniki na twarzy i gorączkowo zakrywając się prześcieradłem.
- Svass... - zaczął, wyciągając ku niemu rękę. - Co się...
- Nie dotykaj mnie! – wrzasnął Tony, podciągając prześcieradło aż pod brodę. - Gdzie ja jestem? Kim TY jesteś?!
- To ja, Thor, nie pamiętasz mnie? - Bóg piorunów rozejrzał się wokół bezradnie. - Jestem twoim mężem, mamy razem dziecko i...
- Co?! - Tony pobladł. - Rany, wariat... - wymamrotał pod nosem. - Nie zbliżaj się do mnie, bo zadzwonię na policję!
- Tony, kochanie, ale...
- Wypuść mnie stąd – powiedział Stark błagalnie. - Nie wiem, czy się upiłem, czy naćpałem, jak mnie tu zaciągnąłeś, ale teraz chcę wrócić do domu. I nie mów do mnie "kochanie"! Nie jestem żadnym twoim kochaniem!
Niesprawiedliwość tego, co go spotkało, była tak wielka, że Thor poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. Zamrugał, próbując to ukryć. Dobrze. Skoro svass go odtrąca... skoro najwyraźniej już go nie kocha... to rzeczywiście najlepiej będzie się rozstać. Niech wróci do siebie, do Midgardu. On, Thor, nigdy nie przestanie go kochać, ale małżeństwo chyba jednak naprawdę było pomyłką.
- Dobrze, svass – powiedział cicho, opuszczając głowę. - Zaraz zabiorę cię do Heimdala. Wrócisz do domu. Wiesz, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić.
Tony przyjrzał mu się z niedowierzaniem. Nie sądził, że pójdzie tak łatwo. Nie miał pojęcia, kim jest ten brodaty, umięśniony blondyn, ani w jaki sposób wylądowali w jednym łóżku(to musiał być bardzo pijany wieczór), ale... chyba jednak nie był tak groźny, na jakiego wyglądał. Właściwie to w tej chwili, z tym wyrazem twarzy dziecka, któremu zabrano lizaka, sprawiał dość poczciwe wrażenie. A w ogóle, to było w nim coś znajomego... Tony ściągnął brwi, usiłując przywołać z powrotem tę niejasną myśl, jaka błysnęła mu w mózgu i zgasła. Nieważne. Jeśli to faktycznie była, eee... bliższa znajomość, to przecież może wziąć od niego numer telefonu. A teraz chciałby rzeczywiście znaleźć się w domu; miał wrażenie, że nie było go tam od wieków.
- No to chodźmy! - zerwał się. -Zaraz, gdzie jest właściwie moje ubranie?
- Gdzieś w szafie - mruknął Thor.- Znajdź sobie.
- W szafie? - Tony'emu opadła szczęka. - Ja... tu mieszkam?
- No przecież mówiłem, nie? -Thorowi znów błysnęła nadzieja. - Jesteśmy małżeństwem i...
- O nie nie nie, nic z tych rzeczy! - zaprotestował Tony. - Jeśli byłem aż tak pijany, żeby wziąć ślub, to teraz to trzeba szybko odkręcić. Przepraszam cię, jesteś na pewno świetnym facetem i w ogóle nie bierz tego do siebie, ale... Ja po prostu nie nadaję się do związków.
- Biedny Sigurd...
- Kto to jest Sigurd?! – spytał podejrzliwie Tony.
- Nasz syn. Jego też nie pamiętasz?
- Że co?! - ryknął Stark. -Adoptowaliśmy dziecko?!
- Nie adoptowaliśmy. Ty je urodziłeś - wytłumaczył cierpliwie Thor.
Tony'emu w tym momencie przypomniało się, że ma do czynienia z wariatem. Zbladł lekko i nadal zakrywając się prześcieradłem, ruszył w stronę szafy. Tylko spokojnie... żeby nie rozdrażnić tego tam... Cholera, jak on ma na imię? Sigurd? Nie, Sigurd toto dziecko. Miejmy nadzieję, że zmyślone. Boże, jak ja się w to wplątałem?!Nigdy więcej wódki. Nigdy więcej dragów. Tylko żeby się stąd wydostać!
Po kwadransie obaj byli gotowi do drogi. Tony'emu burczało w brzuchu jakby nie jadł co najmniej tydzień, ale zignorował to. Poczeka i zje w domu. Zaraz... a właściwie, to gdzie on w tej chwili jest?
To ostatnie pytanie krążyło mu pogłowie z coraz większą siłą, gdy szedł, u boku blondyna, przez coś, co w żaden sposób nie przypominało Nowego Jorku ani żadnego miejsca, jakie znał. Wyglądało właściwie... trochę jak Disneyland. To wrażenie potęgował jeszcze fakt, że co chwila spotykali dziwacznie odzianych ludzi, którzy pozdrawiali ich, gratulowali czegoś... Jego towarzysz szybko ucinał pogawędki, mówiąc, że się spieszą i Tony nie śmiał protestować, choć w tym momencie chętnie zatrzymałby się na chwilę, by trochę ogarnąć sytuację.
Dotarli wreszcie na miejsce przeznaczenia i Tony aż jęknął z zachwytu na widok rozciągającej się przed nimi konstrukcji. Wyglądała jak most z kryształu prowadzący wprost gdzieś w granatowe niebo; lśniła wszystkimi barwami tęczy. Na ich spotkanie wyszedł człowiek w dziwnym, rogatym hełmie. Tony nawet drgnieniem powieki nie dał poznać, że coś jest nie tak; wytłumaczył sam sobie, że najwyraźniej znalazł się na planie jakiegoś filmu na podstawie gry komputerowej. Albo komiksu. Ot, co.
- Witaj, Thorze – powiedział tamten i Tony poruszył się niespokojnie. To imię... hm. Znów jakaś ulotna myśl przemknęła mu przez głowę, nie dając się zatrzymać. - Witaj, Anthony Howardsonie- ciągnął dalej dziwny człowiek w hełmie. - Już z powrotem?
- Tak, Tony chce wrócić do Midgardu - powiedział smutnym głosem brodacz. - Odeślesz nas, Heimdalu?
- Tak, tylko poczekajcie chwilę. Loki właśnie wraca z Nilfheimu. Odsuńcie się.
Coś zawirowało, rozbłysło i po chwili obok nich pojawił się smukły, czarnowłosy mężczyzna w zielonym płaszczu. Na głowie miał hełm jeszcze bardziej dziwaczny niż ten Heimdala i Tony z trudem powstrzymał parsknięcie śmiechem.
- O, witaj, Młotku – uśmiechnął się krzywo przybysz. - Co się stało, odsyłasz z powrotem swojego małego śmiertelnika? Jednak masz dość tego głupiego małżeństwa?
- Nie, ja... - zmieszał się brodacz. - Tony musi wrócić do Midgardu, po prostu.
- Ach, Tony ma dosyć ciebie? -wyszczerzył się czarnowłosy. - No, nie dziwię się, po tych wszystkich kłopotach, w jakie go wpędziłeś... Choć z drugiej strony, co za czarna niewdzięczność! I pomyśleć, że chciałeś oddać za niego swoje życie! – roześmiał się głośno. - No dobra, my tu gadu gadu... Zająłeś się Raven, jak prosiłem?
- Tak, poprosiłem Friggę, żeby...
- Co?! - ryknął czarnowłosy. -Czy ty do reszty zdurniałeś, bezmyślny młocie?! Nasza matka ledwie doszła do siebie po tym, jak Hel nie chciała oddać jej Baldura, a ty podtykasz jej pod nos dziewczynę, którą udało się stamtąd wyciągnąć?
- Ja... ja nie pomyślałem...
- To, że nie myślisz, akurat wiem; powiedz mi coś nowego! - wycedził zimno mężczyzna. - Policzymy się potem!- warknął, zakręcił się wokół i tyle go widzieli.
Tony powoli podniósł rękę do ust i ugryzł się w nią, sprawdzając, czy aby na pewno nie śpi. Zabolało, sceneria się nie zmieniła, nie spał. Już wiedział. Już pamiętał. Nie wszystko, ale wystarczająco dużo. Nie znajduje się na planie filmu, tylko w prawdziwym Asgardzie. Ten w dziwnym hełmie to Heimdal, strażnik Tęczowego Mostu. Tamten, co zniknął, to Loki; kawał sukinsyna. A obok niego... obok niego stoi Thor. Jego Thor. Który... który...
- Co on miał na myśli mówiąc o oddaniu życia? - spytał zdławionym głosem.
- Nic takiego - Thor wzruszył ramionami. - Nieważne. To co, lecimy do Midgardu? Heimdalu?
- Nie powiesz mu? – Strażnik przyglądał im się uważnie. - W takim razie ja mu powiem. Byłeś martwy, Anthony Howardsonie. Trafiłeś do Nilfheimu, królestwa Hel. Twój mąż i jego brat poszli po ciebie. Nikt nie wierzył, że im się uda, w końcu Hel nie wypuściła stamtąd nawet Baldura... ale jednak, jak widać, sprowadzili cię. Ceną było inne życie... Thor chciał ofiarować własne.
- No ale... - Tony niepewnie spojrzał na Thora. - Przecież on tu jest. Żyje. Więc jak...?
- Hel zgodziła się w końcu na inną ofiarę - wyjaśnił Heimdal.
- Ktoś umarł za mnie? – przeraził się Tony. - Kto?
- Ktoś, kto i tak nie powinien żyć - powiedział twardo Thor. - A w ogóle, skąd ty to wszystko wiesz, nie było cię tam! - zwrócił się z pretensją do Heimdala.
- Zapominasz, że jako strażnik widzę i słyszę wszystko, co dzieje się w dziewięciu światach. A wasza wyprawa bardzo mnie interesowała!
- No, dobra - Thor był zdecydowany zakończyć te rozważania. - To jak, otworzysz przejście?
- Nie! - zaprotestował nagle Stark. - Nie chcę wracać. Ja... ja jeszcze nie wszystko pamiętam - zwrócił się do Thora tonem usprawiedliwienia - ale pamiętam ciebie. Wiem, że byłeś...jesteś... No wiesz. I... mówiłeś coś o jakimś Sigurdzie. Naszym synu. Chcę go zobaczyć.
Uśmiech Thora byłby w stanie zapalić z powrotem zgasłą galaktykę.
- Oczywiście, svass! - huknął na cały głos. - Musisz zobaczyć Sigurda! Jest cudowny... I taki podobny do ciebie...I...
Heimdal pomachał im ręką, gdy oddalali się z powrotem w stronę Asgardu, objęci. Choć oczywiście nie mogli tego widzieć.

Brak komentarzy: