poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział jedenasty


Hej!
Dzisiejszy odcinek pisany był w trzy osoby, oprócz nas swój udział miała Marion Ravenwood, więc ma być o 1/3 więcej komci, aby przypadało po tyle samo na każdą autorkę :)

***

Loki czuł się wyjątkowo znudzony. Z okazji ślubu swego pierworodnego, Odyn postanowił pokazać, jakie to ma dobre serce i na prośbę tegoż ułaskawił młodszą latorośl. Teraz przynajmniej mógł swobodnie poruszać się po Asgardzie, chociaż śledzące go na każdym kroku straże były dość irytujące. „To dla twojego bezpieczeństwa, synu”, stwierdził Wszechojciec, do tego wszystkiego dodając jeszcze chwilowe odebranie Lokiemu mocy, oczywiście również dla jego bezpieczeństwa.
Ślub, jak to ślub, okazał się średnio interesujący, nawet jeżeli wzięło się pod uwagę, z kim postanowił ohajtać się jego brat. Dopiero następny dzień przyniósł nieco więcej rozrywki. Biedny Stark, najwidoczniej on i Thor nie zdołali porozumieć się na płaszczyźnie fizycznej. Loki nadal chichotał na wspomnienie siedzącego sztywno niczym drąg Stalowego - doprawdy, wyglądał, jakby ktoś wsadził mu rozżarzony łom w tyłek.
W nieco lepszym humorze młodszy książę udał się na jeden z wielu balkonów, które wystawały z murów zamku. Oparł się o balustradę i wpatrywał w ciągnący się w oddali Tęczowy Most. Usłyszał za sobą kroki i ujrzał, jak Raven siada na balustradzie obok niego.
- Ominęła cię niezła drama - zagadała, strzelając balonem z gumy, a Loki zaczął się zastanawiać, skąd w ogóle ją ma. Nie wyglądało na to, aby zabrała z Midgardu cały zapas, a ostatnio zawsze, gdy ją widywał, irytująco żuła to paskudne, rozciągliwe coś.
- Co, szanowny małżonek odmówił wypełniania swoich obowiązków po tym, jak Młociu niemalże rozerwał mu okrężnicę?
- Lepiej. Nie spodobał mu się prezent ślubny.
- O.
Loki nie miał pojęcia, co Thor chciał dać Starkowi, ale zapewne było to coś zupełnie nieprzydatnego.
- Wskrzesił jego ojca, a Blaszak na jego widok narobił w gatki. I to nie jest żadna przenośnia.
- O - powtórzył Loki, uśmiechając się złowrogo. To można będzie wykorzystać...

***

Thor wyglądał, jakby zwaliło mu się na głowę nie tylko niebo, ale wszystkie dziewięć światów.
- Skąd miałeś wiedzieć - mruknął Tony, kładąc mu rękę na ramieniu. - Twój ojciec jest porządnym człowiekiem, znaczy tego, bogiem. Dlaczego miałeś przypuszczać...
Thor podniósł głowę i popatrzył na niego, a w jego spojrzeniu była taka rozpacz, że Tony poczuł, jakby na gardle zaciskała mu się potężna, metalowa obręcz.
- Znowu wszystko spieprzyłem, svass - wyszeptał. - Chciałem, żeby to był najradośniejszy dzień twojego życia, a...
- Wiem, że chciałeś dobrze. - Stark pokiwał głową. Bogowie wiedzą, ile wysiłku wymagało od niego zachowanie spokoju. Prawdę mówiąc, pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy, gdy już ocknął się po tym krótkim, kompromitującym omdleniu, było zabić Thora. I Melody. I wszystkich, którzy brali w tym udział. A na końcu Seniora; zabić i zakopać tak głęboko, by mieć absolutną pewność, że już nigdy nie wróci.
Prezent ślubny, taaaak.
Prezent ślubny został odprowadzony do gościnnej komnaty i - pod pretekstem odpoczynku po tak szokującym przeżyciu, jak wskrzeszenie - napojony mocnym wywarem nasennym. Zyskali w ten sposób trochę czasu, by zastanowić się, co dalej.
Tony sam nie wiedział, czy ma ochotę rozpłakać się, czy może złapać pierwszy lepszy topór bojowy i gnać przed siebie, rozwalając wszystko, co się nawinie. Tak spierdolić najważniejszy dzień w jego życiu!
No ale to nie wina Thora, nie wina Thora - powtarzał sobie, tłumiąc złość, która buzowała w nim aż po czubki palców. Naiwny asgardczyk mierzył wszystko swoją miarą - skoro on miał dwoje kochających, choć surowych rodziców, dlaczego miał podejrzewać, że jego ukochany miał za ojca jednego z największych skurwysynów, jacy chodzili po świecie. To nie wina Tho...
To wszystko jego wina, kurwa jego mać!!!
Tony odwrócił się gwałtownie, podszedł do ściany i parę razy walnął w nią pięścią z całej siły, a potem oparł czoło o chłodny kamień, próbując się uspokoić. Żałował, że w ich pięknej sypialni - która nagle zdała mu się ohydnym więzieniem - nie przewidziano barku; miał ochotę zalać się w trupa i ocknąć się dopiero, kiedy to wszystko minie, a Howard znajdzie się z powrotem tam, gdzie powinien być - na najgłębszym dnie piekła.
Czuł na sobie wzrok Thora, wzrok zbitego psa, czekającego na dalszą karę. Zasługiwał na nią. Zasługiwał, żeby...
Przecież nie wiedział. Tony, uspokój się. On nie wiedział.
Odwrócił się powoli, wciąż pełen gniewu i spojrzał na swego męża, który siedział teraz z twarzą nie wyrażającą absolutnie nic. Milczeli obaj dłuższą chwilę. Wreszcie Thor podniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
- Naprawię wszystko - powiedział zdławionym głosem. - Wyślę go... gdzieś daleko. A potem odejdę. Zwrócę ci wolność. Byłem złym mężem.
Tony'emu zakręciło się w głowie i tak jak stał, klapnął na podłogę. Chciał coś powiedzieć, ale zaschło mu w gardle, więc patrzył tylko, jak bóg piorunów wstaje i rusza w stronę drzwi. Złamany. Zgaszony. Zdawałoby się, o połowę mniejszy.
- Zaczekaj - udało mu się wychrypieć, gdy ręka Thora już sięgała klamki. - Zaczekaj, Thor.
Udało mu się pozbierać i wstać, choć momentami robiło mu się ciemno przed oczami. Za dużo wrażeń, jak na jeden dzień. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę drzwi, stanął przy nich, zagradzając Thorowi drogę.
Asgardczyk patrzył na niego tym samym pustym, martwym wzrokiem, co poprzednio.
- Nigdzie nie idziesz! - wysapał Tony.
- Tak będzie lepiej, svass.
- Nigdzie. Kurwa. Nie idziesz. Rozumiesz, czy mam ci to wbić do głowy młotem?
- Ale...
- Ten stary sukinsyn dość mi odebrał, jeszcze tylko brakowało, żebym i ciebie miał stracić - warknął Tony. - Kocham cię, ty kupo mięsa z małym móżdżkiem, rozumiesz? A jak chcesz stąd wyjść, będziesz musiał mnie zadeptać - dodał, próbując przybrać najbardziej stanowczą minę, jaką potrafił.
Thor jeszcze przez chwilę stał nieruchomo, po czym na boskiej twarzy pojawił się wyraz ulgi, a potężne ramiona objęły Starka, aż jęknął.
- To znaczy, że wybaczasz mi, svass?
- A mam wyjście? - wymamrotał Tony wprost w szeroką pierś boga. - Puść, bo mnie udusisz!
- Cholera! - Thor, przerażony, natychmiast rozluźnił uścisk. - Znowu zapomniałem, że wy, śmiertelnicy...
W odpowiedzi Tony wsunął dłoń w jego włosy, przyciągnął go do siebie i pocałował. Mocno.
- Obiecaj mi jedno - sapnął, gdy oderwali się od siebie, by zaczerpnąć oddechu.
- Wszystko, svass.
- Obiecaj, że jeśli przyjdzie ci do głowy zrobić mi jakąś niespodziankę... nawet jeśli będziesz pewien, że będzie miła... NAJPIERW ZAPYTASZ. Dobrze?
- Ale... - Thor jak zwykle wolno kojarzył. - Ale wtedy nie będzie niespodzianki!
- Nieważne. Nie lubię niespodzianek. Obiecujesz?
- Przysięgam, svass - powiedział Thor bardzo, bardzo poważnie. A potem znów go pocałował.

***

- No dobra... - mruknął Tony po długiej, bardzo długiej chwili, leżąc obok Thora wyczerpany, spocony, ale przynajmniej tym razem nie posiniaczony. - A teraz zastanówmy się, co zrobić z tatuśkiem...
- Nie rozumiem, czemu reagujesz tak... gwałtownie - mruknął Thor, gładząc małżonka cierpliwie po plecach. - To przecież twój ojciec...
- On nie jest moim ojcem! – wrzasnął Tony, gwałtownie siadając. – To znaczy jest, spłodzili mnie z matką… ale on…
Wykonał nieokreślony gest i padł na poduszkę, zakrywając twarz i wydając z siebie pojedynczy szloch. Thor natychmiast wziął go ponownie w ramiona. Nienawidził widzieć męża w takim stanie, szczególnie, że był to pierwszy raz, kiedy Tony aż tak się załamał.
Leżeli tak chwilę w kompletnej ciszy, aż Stark mógł mówić dalej.
- Howard nigdy nie był dobrym materiałem na ojca – wyznał – wątpię nawet, czy kiedykolwiek w ogóle mnie lubił. Nawet do mamy odnosił się tak… zimno. Pamiętam, że zawsze wiało od niego chłodem, jakby w środku był zrobiony z lodu.
Tony przerwał na chwilę. Kiedy mówił, cały czas wpatrywał się w sufit, oczy miał zaczerwienione i opuchnięte, a z nosa mu ciekło. Bóg piorunów zdążył już przyzwyczaić się do faktu, że płacz u śmiertelników był znacznie bardziej… mokry. Owszem, bogowie też płaczą, ale ze względu na to, iż są bogami, zaczerwienione oczy i zasmarkany nos zwyczajnie nie wchodzą w grę.
W ogóle śmiertelnicy byli dziwnie... fizjologiczni. Ciągle coś z nich ciekło. Jakby byli lekko nieszczelni.
- Rozumiem - mruknął, chociaż, prawdę mówiąc, nie rozumiał. Odyn też nie należał do ojców, którzy biorą swoje pociechy na kolana i dają im cukierki, jeśli są grzeczne, a mimo tego jakoś nie mieściło mu się w głowie, aby reagować... w taki sposób na swoich rodziców.
- Zaraz ci to wytłumaczę. Mojemu ojcu przytrafił się bachor, a że niestety przytrafił mu się z jego własną żoną, postanowił go hodować. Szybko jednak okazało się, że dzieci płaczą, sikają i wrzeszczą, nawet gdy rodzice akurat mają kaca i chcieliby się przespać. Do tego jego ślubna dostała rozstępów i odmówiła zatrudnienia niańki do bachora, w rezultacie czego małżeństwo mojego ojca legło w gruzach, kilka ważnych projektów również, a na koniec okazało się, że bachor wyrósł na zupełnego niewdzięcznego idiotę, którego nie dało się wychować nawet takimi sprawdzonymi sposobami jak lanie metalową klamrą po tyłku za każdym razem, gdy kichnął...
Tony zadrżał i z jego oczu pociekły łzy. Thor poczuł szok, a zaraz potem wzbierającą w nim wściekłość. Tony nie był niewdzięczny, Thor wiedział to doskonale i nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek mógłby uważać inaczej, szczególnie jeśli tą osobą był ojciec Tony’ego. Owszem, Odyn nie należał do ciepłych osób, ale nigdy nie zniżył się do tego, aby uderzyć jego albo Lokiego.
- Pamiętam – kontynuował Tony – jak raz wrócił do domu tak schlany, że pasek nie trafiał do celu i musiałem potem przez tydzień spać na brzuchu, bo całe plecy i ramiona miałem w pręgach. Kiedy indziej zlał mi tyłek, bo powiedziałem, że nie chcę z nim iść na fetę, promującą kolejny z jego wynalazków. Zaciągnął mnie tam siłą, oczywiście i posadził na krześle przy tych wszystkich ludziach, a ja robiłem wszystko, żeby tylko nie rozpłakać się z bólu. Miałem wtedy osiem lat.
Tym razem Tony musiał wykonać parę uspokajających oddechów, aby jakoś dojść do siebie. Tak samo Thor, jednak w jego przypadku spokój oznaczał niepołamanie Howardowi wszystkich kości.

***

Howard, gdy spał, wyglądał jednak całkiem niegroźnie i kiedy Tony do niego podszedł, sam nie był pewien, czy przypadkiem nie przesadził ze złowrogim opisem. W końcu to było dawno...
Uparł się, że sam pójdzie do ojca. W ciągu ostatnich kilku godzin dał taki piękny pokaz tchórzostwa, że nie zapomni prawdopodobnie tego do końca swojego życia, niezależnie od tego, jak długo by ono trwało. Ego kazało mu iść tam i wygarnąć ojcu, co o nim myśli.
Kłopot w tym, że chyba zostawił ego za drzwiami, bo gdy tylko ojciec się obudził, poczuł się, jakby znowu miał osiem lat.
Howard przyglądał mu się z połączeniem zaciekawienia i odrazy.
- Mógłbyś mi powiedzieć, co się tu, kurwa, dzieje? Znaczy, domyślam się, że przespałem dobrych kilka lat, ale gdzie w ogóle jestem, bo nijak mi to nie wygląda na Chicago. W ogóle bym w to nie uwierzył, ale to niemożliwe, aby na świecie żyły dwie osoby z identycznie tępym wyrazem twarzy, więc musisz być moim synem.
„Musisz być spokojny, musisz być spokojny”, powtarzał umysł Tony’ego, jednak sam Tony jakoś nie mógł się na ten spokój zdobyć. Szczególnie, kiedy Senior patrzył na niego tak, jak zwykle patrzy się na glistę. Przełknął ślinę i próbował wyglądać na pewnego siebie. Raczej z marnym skutkiem.
- A więc… tato – z trudem wypowiedział to słowo - możesz mi uwierzyć, albo nie, ale jesteś tutaj, bo Melody i Thor postanowili zrobić mi prezent i tak jakby przywrócili cię do życia.
- Kto?! – Howard spojrzał na niego jak na idiotę. – Możesz wyrażać się bardziej logicznie, chłopcze? Kim są ci ludzie? Co to znaczy, że „przywrócili mnie do życia”? I przestań tak się gapić w ścianę, wyglądasz jak kompletny idiota.
Tony zaczynał się już cały trząść. Po co on tu w ogóle przychodził, musiał wiedzieć, że tak to się skończy. Stary Howard nikogo tak nie znosił, jak mazgajów.
Resztkami sił postanowił wziąć się w garść.
- Melody i Thor to ci ludzie, których spotkałeś, no… po przebudzeniu. Jesteśmy w Asgardzie, tak, tym Asgardzie, Thor jest tym Thorem, a Melody to moja przyjaciółka. Okazało się, że oni mogą wskrzeszać ludzi, którzy umarli, tak jak ciebie.
Howard zastanowił się nad tym.
- A tak, rzeczywiście umarłem – na jego twarzy wykwitł naprawdę paskudny uśmiech. – Wnioskując z twojego wyglądu, musiało minąć sporo czasu od mojej „śmierci”. I to jest Asgard? – wskazał wokół siebie.
Tony pokiwał głową.
Howard spojrzał na niego z nagłym zrozumieniem, a Tony poczuł się trochę lepiej. Tak odrobinkę. Przynajmniej, dopóki jego ojciec nie spytał z jadowitą troską:
- Synu... czym się ty naćpałeś? Masz mnie za idiotę? Pytam, czy masz mnie za idiotę? Myślisz, że skoro udało ci się jakimś cudem przeżyć kilka lat beze mnie, możesz sobie robić głupawe żarty? Tak myślisz?
Tony odruchowo skulił się w sobie, niezdolny nagle do jakiejkolwiek obrony i gdy ojciec chwycił go brutalnie za kark, dał się ciągnąć, jakby był niesionym przez matkę kociakiem.
- Wydaje mi się, że przez te wszystkie lata pozapominałeś kilku rzeczy - powiedział Howard śpiewnie, szarpiąc się z paskiem u spodni. - Ale nie martw się. Tatuś przypomni.
I przypomniał.
Nagle Tony Stark znowu miał osiem lat, znowu wisiał na kolanach swojego ojca, kiedy ten prał go po gołym tyłku skórzanym paskiem z metalową sprzączką. A on nie mógł nic zrobić, bo Howard był wielki i straszny, i silny. Przy pierwszy uderzeniu Tony był jeszcze za bardzo przerażony i skołowany, aby wypuścić z siebie choćby pisk. Jednak z każdym kolejnym uderzeniem wspomnienia powracały i zalewały go z siłą rwącej rzeki, tak samo jak zalewała go fala bólu. Zaczął krzyczeć:
- Nie, tato! Nie! Proszę, tato, już nie będę! Obiecuję, że już nie będę! Tato!
- Zamknij się, szczeniaku i przyjmij swoją karę jak mężczyzna!
Tony mógł tylko wpatrywać się w podłogę, chociaż i tak nic nie widział poprzez łzy. Nie mógł się wyrwać, nie mógł zrobić absolutnie nic. Zupełnie jakby pierwotna groza zdjęła go do szpiku kości. Koszmar, który śnił mu się po nocach, nagle stał się rzeczywistością.
- Jesteś bezużyteczny! – krzyczał Stark Senior. – Taki byłeś i zawsze będziesz! I to dostałem, godząc się wychowywać takiego bachora! Jęczącą! – chlast – Ofiarę! – chlast – Losu! – chlast!
Żaden z nich nie usłyszał trzasku otwieranych drzwi i wściekłego ryku, który nastąpił zaraz potem. Tony uznał, że nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Thora.

***

Pół godziny później mniej więcej doszedł do siebie, chociaż oczy nadal go piekły, nie mówiąc już o obolałym siedzeniu. Thor nie powiedział mu, co finalnie zrobił z jego ojcem, a Tony się nie dopytywał. To zdecydowanie nie był szczęśliwy dzień, dla nikogo - i Tony chciał teraz tylko się nachlać. Co też zrobił, korzystając z tego, że Thor zaprowadził go do sypialni i pozostawił samego. Asgardzkie piwo było na tyle mocne, że szybko zaczęło mu się miło kręcić w głowie, a potem nagle zaczął mieć wrażenie, że to wszystko, co się ostatnio wydarzyło - ślub, noc poślubna, Howard - to tak naprawdę tylko chory sen. I to mu odpowiadało, zdecydowanie.
Leżał na łóżku na wpół przytomny, kiedy Thor wreszcie wrócił do sypialni. Spojrzał na Tony’ego smutnym wzrokiem i udając, że nie widzi pustych butelek, położył się obok niego.

Brak komentarzy: