poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział piąty


Hej wam!
Jesteśmy wyjątkowo dumne z tego rozdziału, wyszedł nam długi i pełen akcji! Zapraszam więc do komentowania!

***

Fury krążył po sali, stukając obcasami. Nie dlatego, że lubił robić hałas, tylko dlatego, że wiedział, jakie to musi być wkurzające dla rozmówczyni. Na metalowym krześle siedziała Raven i zdecydowanie próbowała wyglądać na wyluzowaną i wcale nie zaniepokojoną - raczej bez większych sukcesów. Za bardzo się pociła, aby można było w to uwierzyć. 
- Słuchaj, dziewczynko - powiedział w końcu Fury. - Kiedyś myślałem, że to dobry pomysł, ale teraz mam absolutnie dość dziwaków z supermocami, kosmitów i innych krewnych kuzyna Coś. Tęsknie za Coulsonem, bo on jeden był normalny. Tak więc twoje moce nijak nie robią na mnie wrażenia, a jedynie irytują. A nie lubię być zirytowany. 
Raven spojrzała na niego średnio zainteresowana. 
- A co się stało z tym Coulsonem, jeśli mogę spytać? Pewnie postanowił zrobić sobie od was „krótkie” wakacje? – Raven nie miała zamiaru bawić się w przesłuchanie. 
Fury widocznie posmutniał, ale jego spojrzenie stało się tak twarde, że mogłoby z łatwością ciąć diament. 
- Twój przyjaciel wbił mu nóż w plecy – powiedział ponuro. 
- Kto? – zdziwiła się Raven. 
- Loki! 
- Aha. 
Nastąpiła niezręczna cisza. 
- A więc porwaliście go, aby was za to przeprosił? – Raven przerwała milczenie. 
Fury spojrzał na nią jak na wariatkę. „Co on sobie wyobraża?” - pomyślała. Fury przysunął do niej twarz. „I na dodatek nie myje zębów, fuuuj.” 
- Dziewczyno! Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, z kim masz do czynienia? – krzyknął, a ona próbowała przez ten czas nie oddychać. 
Raven uśmiechnęła się błyskotliwie. 
- Ależ oczywiście – odparła. – Nazywasz się Nick Fury, jesteś dyrektorem S.H.I.E.L.D., a tamte niedorajdy, które nie chcą cię słuchać, to zapewne Avengersi. A przywiązywanie Lokiego łańcuchami raczej nie ma sensu, bo przecież od razu widać, że jest silnie osłabiony i nie jest w stanie użyć swoich mocy. 
- Ta, widać to chyba po tym, jaki ma żałosny wyraz twarzy, gdy ktokolwiek się do niego zbliża. - Fury nie ufał Lokiemu. Gdyby Loki kiedyś wygrał trofeum dla największego skurwysyna świata - mało prawdopodobne, miał na to zbyt wysokie kwalifikacje - prawdopodobnie w czasie odbioru statuetki zwinąłby ukradkiem też drugą i trzecią nagrodę, a także pozabijał wszystkich z jury. Nie było grobu tak głębokiego, aby wsadzić tam Lokiego ze świadomością, że na pewno nie wylezie. 
- Po pierwsze, za dużo wiesz. Po drugie, jesteś trochę za bardzo naiwna. To groźny psychopata. 
Raven zrzedła mina. 
- Ale on... tak ładnie wygląda... 
Fury wzniósł oczy do sufitu. Ależ oczywiście, powinien się domyślić. Przynajmniej pięciu na siedmiu Avengersów chciałoby aby „zakwaterować” Lokiego właśnie w ich łóżkach (Stark miał to praktycznie wypisane na twarzy), co do Thora, to wolał się nad tym nie zastanawiać. Asgardczycy są dziwni. 
- Dziewczyno, w jakim świecie ty żyjesz? – Fury był już tym wszystkim koszmarnie zmęczony. – Ten facet o mało co nie podbił Ziemi i chciał nas wszystkich wykończyć. 
Raven wcale nie wyglądała na przekonaną. Fury musi być prawdziwym idiotą, aby na podstawie jednego czynu osądzać drugiego człowieka. 
- Tak się składa, że byłam w jego głowie i wiem, jakich krzywd Loki doznał od swojego ojca i kochanego braciszka – oświadczyła z goryczą w głosie. – A także od was – dodała. 
Fury zaczął się zastanawiać, czy zrzucenie tej dziewczyny z dachu nie byłoby przypadkiem dobrym uczynkiem dla reszty ludzkości. 
- Przypominam, że potrafię latać, dyrektorze Fury. 
Raven spodobał się wyraz zaskoczenia na jego twarzy. 
W tej chwili Fury uznał, że chyba wolał czasy, gdy musiał się użerać JEDYNIE z szóstką Avengersów i groźbą zagłady świata. 

*** 

- Co z nim? 
Tony wiedział, że Thor prawdopodobnie nie odstąpi swojego brata nawet na krok, dopóki ten się nie obudzi. Na razie Loki jedynie leżał na twardym blacie w laboratorium, bledszy niż zazwyczaj i nie wyglądało na to, aby jego stan się poprawiał, chociaż wszelakie maszyny robiące ping utrzymywały, iż jest całkowicie żywy. Tony wobec tego postanowił raz w życiu zrobić coś niemalże bezinteresownie i przyniósł Thorowi dwie puszki piwa. 
- Na razie nic. Ale dzięki za troskę, Anthony Howardsonie. 
Tony otworzył już usta, ale zaraz uznał, że tłumaczenie komuś takiemu jak Thor podstaw imiennictwa na Ziemi nie ma większego sensu. Zamiast tego upił łyk piwa i spytał niby od niechcenia: 
- A nie powinieneś być teraz gdzie indziej? 
Thor spojrzał na niego pytająco, czyli praktycznie ze swoim zwyczajnym wyrazem twarzy. 
- No wiesz – zaczął Tony ostrożnie – Bruce pewnie siedzi teraz sam i… 
Thor trzasnął puszką o stół, aż część złotego płynu wylała się na podłogę, a Tony omal nie spadł z krzesła. 
- Nie mam ochoty rozmawiać na ten temat – rzucił ostro. 
Tony patrzył na niego wielkimi oczyma. 
- Ok… 
A więc było aż tak źle? 
Thor wpatrywał się smutno w podłogę. 
- Prawda jest taka, iż nie goszczę już w sercu Bruce’a Bannera – powiedział cicho. – Teraz ktoś inny stoi u jego boku. 
Tony miał na tyle rozumu, aby wiedzieć, że wypowiadanie imienia tego „kogoś” nie będzie w tym przypadku mile widziane. 
Trzeba było jednak przyznać, że jak na faceta z wielkim młotkiem, Thor miał zdecydowanie skomplikowane życie wewnętrzne. I bynajmniej nie chodziło tu o pasożyty. 
Przez chwilę Tony zajmował się sączeniem piwa i dumaniem, czy w Asgardzie istnieją tasiemce, po czym uznał, że musi Coś Powiedzieć. Tylko nie wiedział, co. Sam nie był specjalistą od sfery uczuciowej. 
- Nie martw się, jak nie ten, to inny. Nie wiem, wyrwiesz jakąś rusałkę czy... 
Thor obdarzył go spojrzeniem świadczącym o tym, że go ręka swędzi. Bardzo swędzi... 
- Znaczy... No wiesz, o co mi chodzi. Znajdziesz lepszego. 
Thor smutno pokręcił głową. 
- Obawiam się, Anthony Howardsonie, że nie jest to takie proste – oświadczył. – My, Asgardczycy, inaczej traktujemy sprawy miłosne. Możemy sobie pozwolić na tylu partnerów, ilu zechcemy, jednak kiedy osiągniemy konkretny wiek, oczekuje się od nas znalezienia sobie stałego partnera. 
Tutaj Thor przerwał i westchnął. Tony postanowił siedzieć cicho i po prostu pozwolić mu się wygadać. Wreszcie bóg gromu jednym haustem opróżnił swoją puszkę i rzekł: 
- Planowałem, aby Bruce wyruszył ze mną do Asgardu. 
Tony uniósł brwi. A więc rzecz była poważna. 
- Znaczy, chciałeś przedstawić starym swojego chłopaka, tak? 
Thor znowu pokręcił głową. 
- Nie całkiem – odpowiedział. – Jak już wspomniałem, Asgardczycy inaczej traktują sprawy uczuciowe, a ja jestem już w tym wieku, że wypada mi się ustatkować. 
Tony’emu coś zaczęło świtać w głowie. 
- Chwila – przerwał Thorowi, – czy ty mi chcesz powiedzieć, to co myślę, że chcesz mi powiedzieć? 
Wielu dziwnych rzeczy był już w życiu świadkiem, ale czegoś takiego nawet sobie nie wyobrażał. 
Thor kontynuował jakby nigdy nic. 
- W Asgardzie trzeba stanąć ze swoim partnerem przed obliczem Wielkiego Wszechojca Odyna, aby ten pobłogosławił wasz związek. W ten sposób stajecie się oficjalnie małżeństwem. 
„Może jednak powinienem był darować sobie picie”, pomyślał Tony, krztusząc się piwem. 
- Zaraz, czy ja się dobrze orientuję? Znaczy... właśnie siedzimy przy twoim nieprzytomnym bracie, pijąc Schwarzbiera, a ty mi mówisz, że chciałeś zwiać z Bannerem do Asgardu, aby się z nim hajtnąć? Niezły odpał. Znaczy, w ogóle nie myślałem, że Odyn... znaczy... no, kwestia ewentualnych potomków i... - Tony w porę przypomniał sobie o tym, co mówiła ciemnowłosa dziewczyna. Skoro w grę wchodzą konie... - No, skoro on jest facetem i jest młodszy od ciebie o tysiąclecia, i jest z Midgardu, to chyba to coś w rodzaju... homopedozoofilii? 
Thor przypatrywał się mu z wyrazem twarzy oznajmiającym, że on tu sobie posiedzi i poczeka, aż zacznie kojarzyć, o czym Tony mówi. 
- To jest... No, na pewno kogoś znajdziesz. Jesteś przystojny, jesteś bogiem i masz dużego młotka, kociaki to lubią. 
Thor spojrzał na niego z jawnym oburzeniem. 
- Zapewniam cię, śmiertelniku, iż nie podzielam słabości, o jakie mnie oskarżasz – oświadczył chłodno. – Żaden szanujący się Asgardczyk nie posunąłby się do tak haniebnego czynu. I cokolwiek słyszałeś o Lokim, to niezwykłe okoliczności zmusiły go do podjęcia tego czynu, o którym to nikt w naszej rodzinie woli nie wspominać – dodał po chwili, z całej siły starając się nie wyglądać na zakłopotanego. 
Tony spoglądał na niego w milczeniu. Thor za to kontemplował najbliższą ścianę. 
- Eee, dobra – wykrztusił w końcu Stark. – Chodziło mi o to, że z twoją aparycją raczej nie ma problemu abyś znalazł sobie nową… – zerknął na Thora - lub też nowego, uhm, wybranka. 
Dopiero teraz Thor zaczął wyglądać na naprawdę nieszczęśliwego. Gdyby Tony go nie znał, pomyślałby jeszcze, że biedak zacznie płakać. 
- Och, Anthony Howardsonie – jęknął bóg gromu – to właśnie Bruce jest tym wybrankiem. Przeznaczenie wybrało go dla mnie i to właśnie z nim miałem spędzić wieczność. 
Tony przełamał się i poklepał go niezdarnie po ramieniu. Thora, niestety, wcale to nie pocieszyło. 
- Jak widzisz, nie ma i nigdy nie będzie nikogo, kto mógłby zająć jego miejsce w moim sercu. 
Thor westchnął głęboko i ukrył twarz w dłoniach. Jeżeli wcześniej wyglądał na nieszczęśliwego, to ten gest dopełnił obrazu nędzy i rozpaczy. 
Tony uznał, że ma do wyboru dwie drogi: wykręcić się zostawionym żelazkiem i zwiać albo spróbować go pocieszyć. Na trzeźwo prawdopodobnie wybrałby tę pierwszą, jednakże kilkanaście minut temu zaprawiał się whisky, aby piwo nie było samotne... Poklepał więc Thora pocieszająco po szerokich plecach. 
- Widocznie jednak nie był ci przeznaczony - stwierdził, dziwiąc się, że pieprzy takie romantyczno-patetyczne bzdury, jednakże whisky powiedziała mu, że to akurat na miejscu. No i jemu też jakoś ciężko zrobiło się... no, na reaktorze. 
Niestety jakkolwiek bardzo Stark próbował go pocieszyć, nie zmieniało to faktu, iż blondwłosy bóg nadal wyglądał tak, jak wyglądał. A mianowicie na kogoś, kogo właśnie rzuciła miłość życia i czym prędzej musi zalać się w trupa. A Tony miał praktycznie cały barek istniejący na takie właśnie okazje. 
Wstał i podawszy swemu towarzyszowi rękę rzekł: 
- Wstawaj, znam idealny sposób, abyś przestał wyglądać tak… - machnął ręką - no, tak smutno. 
Thor spojrzał na niego sceptycznie, ale podniósł się z krzesła. Jego wzrok spoczął na nadal nieprzytomnym Lokim. 
- A o niego się nie martw – uspokoił go Tony. – Pokój jest monitorowany, a ja zaraz tu kogoś przyślę, żeby z nim posiedział. 
Thor tylko pokiwał głową i raczej niechętnie powlókł się za Starkiem. 

*** 

Tony był absolutnie pewien, że zbankrutuje. 
Wiedział, że Thor ma twardą głowę - w sensie metaforycznym, jak i dosłownym - jednakże nie spodziewał się, że opróżnienie jego prywatnego barku zajmie mu pół godziny. Po kolejnej godzinie bóg piorunów wypił tyle, że gdyby przyłożyć mu do ust zapalniczkę, mógłby służyć za miotacz ognia. 
Nie to było jednak najgorsze. Najgorsze było to, że najwyraźniej Thor upijał się "na smutno", wobec czego nadal smęcił mu dość żałośnie, za to mniej gramatycznie. Tony desperacko szukał jakiegoś sposobu na poprawienie mu humoru. 
- Dlaszego… hyk! – czknął Thor – dlaszszego Bruce nie chce ssuchać pszeznaaenia? Dlaszszego? 
Popatrzył na Tony’ego przepełnionymi bezdennym smutkiem oczami, niczym szczeniak, któremu ktoś zabrał ukochaną kość. 
- Ja go kkocham. Napr hyk! awdę go chocham. 
Stark czuł się, jakby został zagoniony w kozi róg. Doszedł do wniosku, że nie ma sposobu, aby Thor poczuł się chociaż odrobinę lepiej. Chociaż pocieszające klepanie pleców przynajmniej nie pogarszało sytuacji. Dopóki Thor nie przypomniał sobie, w czyim sercu (oraz sypialni) gości właśnie miłość jego życia. 
- To wszystko wina Chapitana! – zawołał oskarżycielsko. – Oon ukrad mi moego Bruce’a. Moją ptaszyne, moe sodkie zielone jjabuszko. 
I w tym momencie wielki bóg piorunów rozkleił się na dobre. Choć Tony musiał przyznać, że był pod wrażeniem. Szczególnie podobał mu się ten fragment o jabłuszku. 
Jednak z drugiej strony, nie mógł biedaka zostawić w takim stanie. Niestety, słowne dotarcie do niego, tak samo jak i jakakolwiek możliwość ruszenia boga, okazały się niemożliwe. Tony otarł pot z czoła, facet był wielki jak góra. Kazał więc Thorowi czekać i poszedł po Clinta i Melody, aby ci pomogli mu uporać się z Mount Thor. 
Zajęło mu to trochę czasu, ale w końcu pozostała dwójka, klnąc i utyskując na czym świat stoi, poczłapała za nim. Niestety, ofiary złamanego serca nie było już na miejscu. 
Ani Clint, ani Melody nie wyglądali na zachwyconych. 
- No to gdzie on jest? – spytała jasnowłosa, ziewając. 
- Wiecie co? Chyba wiem. A wolałbym nie wiedzieć - powiedział Tony zadziwiająco trzeźwo. 

*** 

Bruce czuł się trochę paskudnie. Ale tylko trochę. Był smutny, że to wszystko potoczyło się w ten sposób, ale cóż - miłość nie wybiera. A on miał dostatecznie dużo problemów z własną osobowością, aby przejmować się cudzą. Zwłaszcza, że Thor to twardy facet, poradzi sobie bez niego. Chyba. 
Zresztą i tak ostatnimi czasy nordycki bóg wydawał się być bardziej zainteresowany swoim morderczym braciszkiem niż własnym chłopakiem. Jak mógł go tak olać. Drań. 
No ale Bruce nie był teraz sam, miał Steve'a. Kochanego, czułego Steve'a, który troszczył się o niego i pocieszał, kiedy tylko Bruce tego potrzebował. Steve był naprawdę dobry w pocieszaniu, szczególnie jego usta i dłonie, nie mówiąc już o innych częściach ciała. O tak, nikt tak nie potrafił pocieszać jak Steve Rogers, szczególnie, że Bruce często tego potrzebował. Byli właśnie w trakcie jednej z takich pocieszających sesji, wywołanej jak zwykle niekontrolowanym atakiem płaczu Bruce’a, kiedy to drzwi do sypialni Steve'a dosłownie wyleciały z zawiasów i w pokoju stanął uzbrojony w Mjolnir i wściekły Thor. Poprawka, pomyślał Bruce, czując zapach whisky z żelaznych zapasów Tony’ego. Pijany jak stodoła i wściekły Thor. 
Bóg gromu, tylko lekko się chwiejąc, jedną ręką uniósł swój młot, a drugą wskazał na Steve'a, który rozpaczliwie próbował znaleźć rzuconą gdzieś w pośpiechu bieliznę. 
- Stevie Josephson, wyzywam cię na pojedynek! – ryknął. 
Steve wciągnął gatki na swój amerykański tyłek, czerwieniąc się. Chwilę później, dla odmiany, zbladł. Nie, aby przestał wierzyć w swoje umiejętności, kłopot w tym, że w starciu czaszka-młot kiepsko oceniał swoje szanse. Postanowił wyjaśnić więc to pokojowo. 
- Hej, może jednak porozmawiamy? - zaproponował zdawkowo, unosząc ręce. Thor jednak nie wyglądał na skorego do dyskusji przy herbatce, gdyż zamachnął się młotem i... tę chwilę wykorzystał Stark, aby uwiesić się mu na plecach. 
- Zostaw Capa, zostaw... Jak mu coś zrobisz, duch Coulsona wróci na Ziemię i powyciąga nam jelita, i zrobi z nich ołtarzyk! Cholera, zasługujesz na kogoś lepszego niż niedorobiony krewny Grincha! 
Jednak Thor nie chciał tak łatwo dać za wygraną. Szarpał się jeszcze przez jakiś czas, próbując strząsnąć z siebie Starka, jednak w tym stanie upojenia było raczej pewne, że nie zdziała wiele. W końcu zmęczony osunął się na podłogę, a Tony stanął obok niego i otarł pot z czoła. Nawet pijany jak bela, Thor był pierońsko silny. 
- No, wszyscy w porządku? – spytał, przywołując na twarz nonszalancki uśmiech. 
- Tak, chyba tak – powiedział Steve powoli i zerknął na Bruce’a, który wpatrywał się w Thora wielkimi oczami, bliski płaczu. 
Tony odetchnął z ulgą. 
- Przepraszam za niego – wskazał na boga, który nadal siedział na podłodze i spoglądał na Tony’ego dziwnym, intensywnym wzrokiem. – To whisky trochę rzuciła mu się na mózg, już go stąd zabieram. 
Przykucnął obok Thora i już miał spróbować go podnieść, kiedy to stała się rzecz jednocześnie najgłupsza i najdziwniejsza z możliwych. Thor chwycił go mocno za koszulkę, pociągnął do siebie i pocałował. Namiętnie. 
Gdyby Tony był odrobinę bardziej wstawiony może tak bardzo by mu to nie przeszkadzało, Thor nad wyraz dobrze całował, nawet po pijaku. Jednak nawet Stark nie był takim idiotą, aby robić to na oczach jego byłego. Znaczy się, byłego Thora. I jakimś sposobem zdołał oderwać się od namiętnych ust boga piorunów. 
Tylko, że wtedy było już za późno. Whisky się rozlała. Bruce zdążył wybuchnąć płaczem i teraz siedział na łóżku, obejmowany przez zażenowanego tym wszystkim Steve'a, zalewając się łzami.
Za to Thor rozmarzonym wzrokiem gapił się na Tonye’go. 
„No fajnie”, pomyślał Stark, „teraz to dopiero jestem w głębokiej dupie.”

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Duch Coulsona wróci na ziemie. JA RYCZE!