poniedziałek, 12 listopada 2012

Rozdział dwunasty


Phil Coulson był szczęśliwy. Nigdy, odkąd pamiętał nie miał okazji zrobić sobie porządnych wakacji, gdziekolwiek się pojawiał, Afryka, czy Europa, zawsze było to związane z jakąś misją. Nie miał więc czasu na zwiedzanie, często nawet widoki były niedostępne.
Jednak teraz miał wszystko praktycznie na zawołanie. Spacerował sobie właśnie po ogrodach Friggi, naprawdę cudownym miejscu pełnym egzotycznych roślin. Minęło wprawdzie dwa miesiące odkąd zjawił się z innymi Avengersami w Asgardzie, ale nadal nie udało mu się zwiedzić przynajmniej połowy tej pięknej krainy.
Oczywiście tęsknił za byciem agentem, w końcu kochał swoją pracę, jak nikt inny. Musiał jednak przyznać, że takie wakacje z dala od domu i problemów zrobią mu dobrze. Szczególnie, kiedy przypomniał sobie co ostatnio przeżył. Słowo „przeżył” było kluczowe.
Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze, prawie jak w bajkach Disneya. Zły facet chodził z kajdanami brzęczącymi mu przy nadgarstkach, wszyscy byli szczęśliwi... No i nawet był ślub z udziałem księcia. Zdecydowanie dobre zakończenie.
Szkoda tylko, że ta sielanka została zepsuta przez ten głupi incydent z ojcem Tony'ego. Phil nie wiedział, co się potem stało z Howardem Starkiem, w końcu gdyby wiedział, na pewno by go odwiedził... tam, gdzie teraz był. W końcu Phil był dobrym człowiekiem. Thor, ciągnąc teścia za fraki, mruknął do niego tylko, że "wąż się stęsknił za towarzystwem", ale agent Coulson nie domyślał się nawet, co to znaczy. Wcale a wcale. Dokładnie to powiedział Odynowi, gdy ten się pytał, gdzie się podział prezent ślubny jego jedynego zięcia.
Nadal jednak pozostawała sprawa z Lokim. Phil zdecydowanie nie był idiotą i wiedział, że kto, jak kto, ale bóg Kłamstwa z pewnością coś knuje. Inaczej nie byłby, no… bogiem Kłamstwa. Wprawdzie ostatnio ojciec skasował mu karę, lecz nawet asgardczycy byli na tyle trzeźwo myślący, że gdziekolwiek Loki poszedł, ciągnął się za nim łańcuszek uzbrojonych po zęby facetów.
Zresztą nie tylko Loki go niepokoił. Ta ciemnowłosa dziewczyna, imieniem Raven, która przybyła z nimi na ślub, i która zbyt wiele czasu spędzała sam na sam z Laufeysonem. Z tego, co Coulsonowi udało się odkryć, to właśnie ona pierwsza znalazła go, kiedy pojawił się na Ziemi, chociaż bardziej poprawnie brzmiałoby, iż to on ją odnalazł.
Ta dziewczyna jest mu do czegoś potrzebna. Najwyraźniej Loki szuka tego czegoś. I to coś jest tutaj, w Asgardzie.
Phil Coulson uśmiechnął się do siebie wesoło. Zapowiadał się kolejny piękny dzień.

***
Jaskinia węża nie znajdowała się daleko od zamku. Mimo to odnalezienie jej potrafiło sprawić trudności, jeśli nie wiedziało się, czego szukać. W końcu nie każdy, myśląc o jaskini, wyobraża sobie wielką dziurę, ukrytą pod skałą. Cóż, asgardczycy nie należą do ludzi, którzy patyczkują się z nazewnictwem rzeczy.
Loki wsunął się przez dobrze zamaskowany otwór i ruszył kamiennym korytarzem, w ręce trzymając pochodnię. Po jakiś stu metrach korytarz kończył się wielką grotą, na środku, której stał podest, gdzie przykuwano więźnia.
Nie wyglądał za dobrze. Nie było nikogo, kto zechciałby łapać spadający na jego twarz jad (paskudna gadzina wyraźnie miała problemy ze śliniankami), wobec czego połowa jego twarzy wyglądała tak, że Harvey Dent na jego widok uciekłby z płaczem. Mężczyzna jednak znosił to wszystko bez nawet cichego jęku.
Loki podszedł do niego spacerowym krokiem.
- Mocny jesteś, śmiertelniku.
- Zabierz - warknął po prostu tamten, a Loki obojętnie spojrzał na węża. Nienawidził go tylko w tych chwilach, w których pluł na niego.
- A porozmawiasz ze mną?
- Chyba oszalałeś... – wycharczał.
- Skoro nie chcesz porozmawiać.
Loki demonstracyjnie odwrócił się plecami i ruszył do wyjścia.
- Czekaj! – zawołał Howard – Porozmawiam… tylko… zabierz…
-No widzisz! I już mówisz z sensem.
Loki rozpromienił się, po czym wyjął z kieszeni garść proszku, który podarowała mu Raven i dmuchnął nim w pysk węża. Wielki gad zakołysał się i upadł na kamienie z głuchym odgłosem.
- Musimy się pospieszyć, bo ten specyfik działa tylko przez chwilę – ostrzegł – A więc, jesteś ojcem Tony’ego Starka?
- Tak.
Loki przysiadł obok skutego łańcuchami mężczyzny.
- Wiesz, to ja kiedyś byłem tutaj przykuty – powiedział bóg, jakby rozmawiali o pogodzie – tylko, że w moim przypadku ktoś stał z misą i zbierał jad aby nie uszkodziło mi twarzy.
Howard Strak łypał na niego z wściekłością.
- Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać – warknął –Zresztą, kim ty w ogóle jesteś?
- Ależ gdzie są moje maniery – zmartwił się Loki – nazywam się Loki Laufeyson i możliwe, iż będę mógł ci pomóc, Howardzie Starku.
Howard zmarszczył brwi.
- Pomóc – spytał – Niby jak?
Nie spodobał mu się uśmiech rozmówcy.
- Odpowiednie pytanie brzmi: „Za co?”
Howard skrzywił się.
- Obawiam się, że mogę nie być w twoim typie po tym, co zostało z mojej twarzy...
Loki machnął tylko ręką.
- Do tego, co zamierzam ci zlecić, nie musisz być śliczny, śmiertelniku.

***

Thor był w szoku, gdy ktoś po raz pierwszy mu wytłumaczył, że alkohol zupełnie inaczej działa na śmiertelników niż na bogów.
W Asgardzie piwo i wino lało się strumieniami i nikt nie uznawał tego za nic niezwykłego. Po odpowiedniej dawce trunku miło szumiało w głowie, gdy się jednak z nim przesadziło, można było skończyć śpiąc w jakimś dziwnym miejscu. Na tym kończyły się atrakcje związane z alkoholem.
Ciała śmiertelników reagowały jednak jakoś dziwnie, ponieważ piwo zdecydowanie im szkodziło - w najlepszym wypadku odchorowywali je przez kilka godzin, w najgorszym mogło ich zabić. Wpływało też na nich w dalekosiężny sposób, sprowadzając różne choroby i ułomności.
Najgorzej Thor jednak wspominał inną dolegliwość związaną z przedawkowaniem alkoholu. Gdy śmiertelnicy zjadali coś dla nich trującego, ich organizm zaczynał się bronić i... ugh... zwracać zawartość tą samą drogą, jaką została ona dostarczona.
Bogowie nie wymiotują i z jakichś powodów Thor, który widział w życiu wiele dość obrzydliwych rzeczy i nie należał do ludzi wrażliwych, uznawał widok torsji za naprawdę skrajnie paskudny.
Gdy wrócił do sypialni, Tony był akurat w trakcie systematycznego zarzygiwania podłogi.
Thor zbliżył się ostrożnie do klęczącego mężczyzny i położył mu rękę na ramieniu.
- Wszystko w porządku, svass?
Twarz Tony’ego była blada i mokra od potu, a on sam wyglądał na koszmarnie zmęczonego. Więc Thor nie powinien się był dziwić, kiedy ten odpowiedział mu rozdrażnionym tonem:
-Ależ oczywiście, tylko mój żołądek próbuje wywrócić się na drugą stronę, ale jestem, że to nic takiego!
Wytarł usta brzegiem dłoni, siadając ciężko na podłodze. Thor przykucnął obok i wpatrywał się w niego zbolałym wzrokiem. Tony chwycił jego dłoń i ścisnął ją lekko.
- Przepraszam wojowniku – powiedział zachrypniętym głosem – po prostu czuję się dzisiaj jakby mnie przepuścili przez maszynkę do mięsa.
Obaj mężczyźni objęli się nawzajem, Tony położył głowę na szerokim ramieniu męża, a Thor pocałował jego chłodne czoło.
- To nie twoja wina, svass – wymruczał – Przeżyłeś ostatnio ciężkie chwile i to wszystko z mojej winy.
Tony zaśmiał się lekko.
- Och daj już spokój, rozmawialiśmy już na ten temat. A to wczoraj… – zadrżał mimowolnie, a Thor objął go jeszcze mocniej – Skąd mogłeś wiedzieć, że mój ojciec jest… no, tym, kim jest.
Thor pokręcił głową.
- Mówisz o tym, jakby to było coś nieważnego – spojrzał Tony’emu w oczy – Tony, zrobiłem coś okropnego, sprowadziłem z powrotem do świata żywych demona, który męczył cię przez tyle lat. Oczywiście, że powinienem czuć się winny.
- Na razie to może się ze mną położysz, ta podłoga ziębi mnie w tyłek.
- Trzeba cię umyć - stwierdził Thor tonem nieznoszącym sprzeciwu. Tony pachniał teraz... cóż, nieciekawie i Thorowi przez moment przeleciały przez umysł dwie myśli - "fu, śmiertelnicy są paskudni" i "a ja się z nim całowałem..." Od razu się tego zawstydził, ale naprawdę wolał, aby jego svass porządnie wyszorował zęby.
- No, wstajemy - podciągnął Tony'ego do pionu i widząc brak współpracy, po prostu wziął go na ręce i zaniósł do łaźni, cierpliwie zniósł kolejne torsje, rozebrał...
- Wszyscy mnie nienawidzą. Zostaw, chcę być sam - wypalił nagle Tony głosem, przez który przemawiał Pan Alkohol.
Thor jako osoba uparta, ale też niepozbawiona zdrowego rozsądku, postanowił zwyczajnie to zignorować. Wypełnił balię ciepłą wodą i posadził w niej swego męża, który nie dawał za wygraną.
- Nie słyszałeś, co powiedziałem? – spytał Tony poirytowany – Idź sobie! Chcę być sam!
Jednak czegokolwiek by nie powiedział i tak nie wywierało to spodziewanego efektu na Thorze, który, cały czas milcząc, rozebrał się i sam wszedł do balii przy licznych protestach Starka. Tak, jak poprzedniego dnia, usadowił się za Tonym i otoczył jego tors ramionami. Jego mąż bronił się ile miał sił, ale w końcu musiał się poddać. Walka z bogiem bywa męcząca.
Thor przez cały czas trzymał Tony’ego mocno, podłoga w łaźni była cała mokra, a oni zmęczeni. Tony, wydał z siebie cichy dźwięk i oparł się o pierś blondyna, rozpłakując się na dobre.
Bóg Piorunów trzymał go mocno, gładząc po włosach i szepcząc raz po raz:
- Ciii, wszystko będzie dobrze. Nie płacz już.
Nie wiadomo ile czasu upłynęło, kiedy Tony wreszcie uspokoił się na tyle aby powiedzieć:
- Tego jeszcze nie było.
- O co ci chodzi, svass – spytał Thor, trzymając twarz w jego włosach.
Tony przez chwilę był cicho, a potem powiedział lekko wilgotnym głosem:
- Kiedy zmieniłem się w tego płaczliwego idiotę? – odwrócił się do męża – Spójrz na mnie, kompletnie się rozkleiłem. To nie jestem ja. Nawet, jak ojciec lał mnie ile wlezie, to zawsze starałem się trzymać gębę na kłódkę.
- Przejdzie ci. Najwyraźniej Asgard niezbyt dobrze ci służy - mruknął Thor, chociaż podejrzewał, że nie chodziło tu o klimat, a raczej sprawy bardziej... subtelne. Hormonalne, można by rzec. Ale było trochę za wcześnie, aby to przesądzać.
- A idź sobie - mruknął Tony niechętnie i jakby sennie.

***


- Małżonek cię olał? - Loki wręcz w środku podskakiwał z radości, gdy spotkał swojego brata wyraźnie nie w humorze, szwendającego się tu i ówdzie. Na zewnątrz jednak wyglądał na równie zobojętniałego na wszystko, co zwykle.
Thor nie miał zamiaru rozmawiać z Lokim na temat problemów małżeńskich, jednak odparł uprzejmie:
- Ostatnio Tony przeżywa... trudny okres.
- Nie wątpię. Pierwszy trymestr zawsze jest najtrudniejszy - przyznał Loki, mówiąc z własnego doświadczenia. Chociaż u koni to może przebiega inaczej...
- Nic jeszcze nie jest przesądzona – odpowiedział szybko Thor – Może po prostu się rozchorował.
- Tak, tak, a ta „choroba” potrwa dziewięć miesięcy…
- Loki! – Thor był już naprawdę mocno rozdrażniony.
- Tak, drogi braciszku?
- Milcz.
Coś w tonie głosu jego brata, kazało Lokiemu odrobinę przystopować. Kto, jak kto, ale on zawsze wiedział, kiedy warto przekroczyć granicę, a kiedy lepiej dać sobie spokój.
Postanowił nieco zmienić temat.
- Mniemam, iż mój kochany szwagier pragnie zostać sam.
Thor nadal wydawał się być spięty.
- Tak – przyznał – Teraz śpi. Ostatnie dni były dla niego bardzo męczące.
- Domyślam się.
Zapadła niezręczna cisza, tak gęsta od niewypowiedzianych zdań, iż można było niemal usłyszeć, jak obijają się o siebie.
- Wkrótce ceremonia – odezwał się po chwili Loki – Uprzedziłeś go o tym, prawda?
- On wie – odpowiedział krótko Thor.
- Jesteś tego pewien?
Thor odwrócił się gwałtownie w jego stronę.
- Nie wiem, o co ci chodzi, bracie, ale bądź pewien, że i ja i Tony pragniemy być razem na zawsze i nikt, ani nic, nawet ty – mówiąc to, wycelował palec w nos młodszego brata – nie skłoni nas do zmiany decyzji.
Nie należało mówić czegoś takiego Lokiemu. To brzmiało prawie jak wyzwanie.
- Oczywiście. Kochacie się wielką miłością instant powstałą w ciągu zaledwie kilku tygodni i aż do Ragnaroku, a twój małżonek spuchnie z dumy, gdy dowie się, że będzie ci rodził słodkie dzieci o wielkich łbach, Miociu. Aż wam zazdroszczę tej waszej miłości...
- A właśnie, co tam u Sygin? - spytał lekko złośliwie Thor. Żona Lokiego była zdecydowanie najcierpliwszą kobietą świata, a przy tym w ogóle nie posiadała poczucia humoru.

Brak komentarzy: